Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже

Читать онлайн.
Название Purpurowe rzeki
Автор произведения Жан-Кристоф Гранже
Жанр Полицейские детективы
Серия
Издательство Полицейские детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-943-7



Скачать книгу

wskazała na małe radio stojące na ziemi.

      – Właśnie mówili o panu w wiadomościach. Powiedzieli, że schwytał pan dwóch morderców w Parc des Princes i przy okazji skatował jednego z nich, co raczej nie jest godne pochwały. Umie pan być jednocześnie w różnych miejscach?

      – Po prostu jechałem tu całą noc.

      – Co pan u nas robi? Nasi policjanci nie wystarczą?

      – Powiedzmy, że jestem tu, żeby ich wesprzeć.

      Fanny wróciła do swego zajęcia – zwilżyła powierzchnię deski, a potem przytrzymując ją rękami, oderwała kawałek papieru ściernego. Miała zgrabną, silną sylwetkę. Była w spodniach do nurkowania z pianki kauczukowej, w kamizelce i w butach do wspinaczki z jasnej skóry, ciasno zasznurowanych. Przymglone mżawką światło mieniło się wokół niej tęczowymi barwami.

      – Wygląda na to, że nieźle zniosła pani ten szok – odezwał się znowu Niémans.

      – Jaki szok?

      – No… odnalezienie…

      – Staram się o tym nie myśleć.

      – A czy możemy o tym porozmawiać?

      – W tym celu pan przyjechał, prawda?

      Nie patrzyła na komisarza. Cały czas szlifowała deskę. Jej ruchy były szybkie i zdecydowane.

      – W jakich okolicznościach odkryła pani ciało?

      – W każdy weekend pływam na czymś takim – wskazała na przewróconą do góry dnem łódź. – W pobliżu kampusu jest skalna ściana, taka naturalna przeszkoda, która hamuje prąd rzeki, dzięki czemu można bez większych trudności wylądować. Kiedy wciągałam deskę, zauważyłam…

      – Na skale?

      – Tak, na skale.

      – To niemożliwe. Byłem tam. Stwierdziłem, że nie sposób zauważyć czegoś na skale, na wysokości piętnastu metrów…

      Fanny rzuciła papier ścierny do kosza, wytarła ręce i zapaliła papierosa. Te zwykłe gesty wzbudziły nagle u Niémansa gwałtowne pożądanie.

      Młoda kobieta wypuściła z ust długą smużkę błękitnawego dymu.

      – Ciało było na skale, ale ja go tam nie widziałam.

      – Więc gdzie?

      – Odbite w wodzie. Biała plama na powierzchni jeziora.

      Z twarzy Niémansa znikło napięcie.

      – Tak właśnie przypuszczałem.

      – Czy to ważne dla śledztwa?

      – Nie. Lubię jednak jasne sytuacje.

      Niémans milczał przez chwilę, po czym znowu zapytał:

      – Jest pani alpinistką?

      – Skąd pan wie?

      – Nie wiem… Ta okolica… Poza tym wygląda pani na bardzo wysportowaną.

      Odwróciła się i uniosła ręce ku górom widniejącym wokół doliny. Po raz pierwszy się uśmiechnęła.

      – Oto moje królestwo, panie komisarzu! Znam na pamięć wszystkie te góry, od Grand Pic de Belledonne do Grandes Rousses. Kiedy nie pływam po górskich potokach, wspinam się na szczyty.

      – Czy umieścić ciało na skale mógł tylko alpinista?

      Fanny spoważniała, obserwując rozżarzony do białości koniec papierosa.

      – Niekoniecznie. Są tam naturalne stopnie. Trzeba jednak być bardzo silnym, żeby wnieść taki ciężar, nie tracąc równowagi.

      – Jeden z moich inspektorów sądzi, że zabójca wspiął się z drugiej strony, mniej stromym zboczem, i dopiero potem opuścił ciało na linie.

      – Musiałby nadłożyć niezły kawał drogi. – Zastanowiła się przez moment. – Prawdę mówiąc, jest jeszcze trzecia możliwość, bardzo prosta, jeśli zna się technikę wspinaczki.

      – Chętnie posłucham.

      Fanny Ferreira zgasiła papierosa o podeszwę buta i pstryknęła palcami.

      – Proszę pójść ze mną.

      Weszli do budynku, w którym mieściła się hala sportowa. W półmroku Niémans dostrzegł ułożone w stos podłogi namiotowe, poręcze, tyczki, sznury z węzłami. Fanny skierowała się pod ścianę z prawej strony.

      – To moja kryjówka – powiedziała. – Latem nikt tu nie przychodzi. Mogę więc tu przechowywać moje rupiecie.

      Zapaliła lampę sztormową, zawieszoną nad czymś w rodzaju warsztatu. Leżały na nim liczne narzędzia, jakieś kawałki metalu, połyskujące srebrzyście lub jaskrawymi barwami. Fanny zapaliła kolejnego papierosa.

      – Co to jest? – zapytał Niémans.

      – Haki, karabińczyki, trójkąty, uchwyty. Sprzęt alpinistyczny.

      – I co z tego wynika?

      Fanny znowu wypuściła z ust smużkę dymu.

      – A to, panie komisarzu, że zabójca, dysponujący takim sprzętem i umiejący się nim posługiwać, mógłby bez trudu podnieść ciało z brzegu rzeki.

      Niémans słuchał jej z założonymi na piersi rękami, oparty o ścianę. Fanny, z papierosem w ustach, grzebała w swoich rzeczach. Tym gestem bez znaczenia znowu obudziła w komisarzu pożądanie. Ta dziewczyna wyjątkowo mu się podobała.

      – Mówiłam już panu, że w tej ścianie są naturalne stopnie. Dla alpinisty albo nawet dla kogoś, kto często uprawia trekking, byłoby dziecinnie łatwe wejść bez ciała.

      – I co dalej?

      Fanny wzięła jaskrawozielony bloczek z wieloma otworami.

      – Umieszcza go pan na skale, ponad niszą.

      – Jak? Za pomocą młotka? To by zabrało mnóstwo czasu!

      – Pańska wiedza o alpinizmie – twarz Fanny ginęła w kłębach dymu papierosowego – jest na poziomie zerowym, panie komisarzu. – Wzięła hak leżący na stole. – Za pomocą takiego urządzenia jak to – pokazała coś w rodzaju wiertarki, tłustej od smaru – wbije pan błyskawicznie kilka haków do każdej skały. Potem umocowuje pan bloczki i już może pan unieść swego trupa. Taką technikę stosuje się przy wciąganiu plecaków w trudnych miejscach.

      Niémans miał sceptyczną minę.

      – Nie wchodziłem na samą górę, ale moim zdaniem nisza jest za ciasna. Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób zabójca mógłby wciągać ciało z tak niewygodnej pozycji. Chyba że wrócimy do poprzedniego przypuszczenia, że jest to jakiś olbrzym.

      – A kto mówi o wciąganiu ciała na górę? Alpinista po prostu wziąłby drugi koniec liny i zjechał na dół. Wtedy ciało samo wjechałoby na górę.

      Komisarz nagle pojął, na czym polega cała ta technika, i uśmiechnął się.

      – Tyle tylko, że zabójca musiałby być cięższy niż ofiara, prawda?

      – Albo miał podobną wagę: gdy wpada się w próżnię, nasz ciężar się zwiększa. Kiedy już ciało znalazło się na górze, pański zabójca szybko umocował je, układając w tak wymyślny sposób.

      – Ile czasu zajęłaby taka operacja?

      – Dla kogoś z moim doświadczeniem – mniej niż dziesięć minut.

      Sylwetka zabójcy zaczynała