Название | Purpurowe rzeki |
---|---|
Автор произведения | Жан-Кристоф Гранже |
Жанр | Полицейские детективы |
Серия | |
Издательство | Полицейские детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-943-7 |
– Był zabłocony…
– Zauważyłeś tablicę rejestracyjną?
– Kurwa… nie jesteśmy gliniarzami, szczurze, ja…
Karim kopnął go obcasem w śledzionę. Skin skręcił się, charcząc z bólu. Porucznik wstał, otrzepując z kurzu dżinsy. Niczego się tu więcej nie dowie. Usłyszał za plecami jęki pozostałych. Mieli z pewnością na rękach oparzenia trzeciego lub czwartego stopnia.
– Pójdziesz grzecznie na posterunek w Sarzac – rozkazał. – Jeszcze dziś. Podpiszesz zeznanie. Powołaj się na mnie, wtedy potraktują cię ze specjalną życzliwością.
Skin, ledwie żywy, pokiwał potakująco głową, potem spojrzał na niego wzrokiem skopanego psa.
– Dlaczego, człowieku, dlaczego… mi to zrobiłeś?
– Żebyś mnie zapamiętał – mruknął Karim. – Gliniarz to zawsze problem. A gliniarz arabski to problem znacznie gorszy. Nie próbuj więcej rozrabiać, bo wtedy dopiero poznasz prawdziwe kłopoty. – Karim kopnął go po raz ostatni.
Wycofał się, zabierając swojego glocka 21. Ruszył jak meteor i zatrzymał się kilka kilometrów dalej, w małym lasku, żeby odzyskać równowagę i pozbierać myśli. Włamanie do grobu nastąpiło przed drugą nad ranem. Rabusiów było dwóch i prawdopodobnie mieli wóz z jakiegoś wschodniego kraju. Spojrzał na zegarek. Zostało mu niewiele czasu na napisanie raportu. Sprawa zaczynała być poważna. Trzeba wyznaczyć kierunek poszukiwań, przejrzeć karty wozów, przepytać ludzi mieszkających przy drodze D143…
Duchem jednak był już gdzie indziej. Wykonał swoje zadanie. Teraz Crozier musi mu dać wolną rękę. Będzie prowadził śledztwo na swój sposób. W pierwszej kolejności zajmie się zniknięciem w 1982 roku tego małego chłopca.
Część III
11
– „W wyniku oględzin klatki piersiowej stwierdzono długie, podłużne rany cięte, zadane bez wątpienia jakimś ostrym narzędziem. Podobne nacięcia, wykonane tym samym narzędziem, zauważyliśmy także na barkach, ramionach…”
Lekarz sądowy, młody mężczyzna o ostrych rysach twarzy i roztargnionym spojrzeniu, był w pogniecionym płóciennym fartuchu i miał małe okularki. Nazywał się Marc Costes. Niémansowi spodobał się od pierwszego wejrzenia, gdyż rozpoznał w nim pasjonata, prawdziwego badacza, któremu brakuje na pewno doświadczenia, ale nie zapału. Czytał swój raport dobitnym głosem.
– „…Liczne oparzenia: na tułowiu, ramionach, bokach, na rękach. Naliczyliśmy około dwudziestu pięciu śladów tego typu, z których wiele nakłada się na opisane powyżej rany cięte…”
Niémans przerwał mu:
– O czym to świadczy?
Lekarz spojrzał nieśmiało sponad okularów.
– Przypuszczam, że zabójca przypalał rany ogniem. Wygląda na to, że polewał nacięcia niewielką ilością benzyny i potem ją podpalał. Sądzę, że użył benzyny w aerozolu.
Niémans przeszedł się przez salę ćwiczeń, w której zainstalował swoją kwaterę główną na pierwszym piętrze budynku wydziału psychologii i socjologii. W tym właśnie ustronnym miejscu postanowił spotkać się z lekarzem sądowym. Obecni byli także kapitan Barnes i porucznik Joisneau, siedzący bez słowa na studenckich krzesłach.
– Proszę mówić dalej – powiedział.
– „Stwierdziliśmy także liczne krwiaki, obrzęki, złamania. Na samym tylko tułowiu naliczyliśmy osiemnaście krwiaków. Złamane są cztery żebra. Dwa obojczyki strzaskane. Trzy palce lewej dłoni i dwa prawej są zmiażdżone. Genitalia potłuczone jakimś ciężkim narzędziem. Najprawdopodobniej żelaznym lub ołowianym drągiem, grubości około siedmiu centymetrów. Niektóre rany mogły powstać podczas transportu ciała i umocowywania go w skalnej niszy…”
Niémans zerknął na swoich towarzyszy – mieli spłoszone spojrzenia i krople potu na skroniach.
– „…Jeśli chodzi o górne partie ciała, to twarz jest nietknięta. Nie ma widocznych śladów wylewów na szyi…”
– Nie bito go po twarzy? – zapytał komisarz.
– Nie. Wydaje się nawet, że zabójca starał się jej w ogóle nie dotykać.
Costes opuścił wzrok na swój raport, chcąc czytać dalej, ale Niémans ponownie mu przerwał:
– Chwileczkę. Przypuszczam, że to potrwa jeszcze długo.
Lekarz zamrugał nerwowo, przerzucając kartki raportu.
– Zostało kilka stron…
– Dobrze. Każdy z nas sam to przeczyta. Proszę nam podać przyczynę zgonu. Czy te rany spowodowały śmierć ofiary?
– Nie. Został zabity przez uduszenie. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Metalową linką, o średnicy około dwóch milimetrów. Linką hamulcową od roweru, struną fortepianową, czymś w tym rodzaju. Linka przecięła skórę na długości piętnastu centymetrów, zmiażdżyła tchawicę, rozerwała mięśnie krtani i przecięła tętnicę szyjną, wywołując krwotok.
– O której godzinie nastąpił zgon?
– Trudno orzec z powodu skurczonej pozycji ciała. Proces stężenia pośmiertnego został zakłócony przez tę gimnastykę…
– Proszę podać godzinę w przybliżeniu.
– Sądzę, że… o zmierzchu, w sobotę wieczorem, między dwudziestą a dwudziestą czwartą.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.