Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже

Читать онлайн.
Название Purpurowe rzeki
Автор произведения Жан-Кристоф Гранже
Жанр Полицейские детективы
Серия
Издательство Полицейские детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-943-7



Скачать книгу

pan takiego zmalował, że znalazł się tutaj?

      – To długa historia. Być może wpadnę któregoś dnia i opowiem ją pani.

      Po wyjściu ze szkoły Karim dołączył do policjantów w mundurach, którzy popalali papierosy w zaciśniętych dłoniach, z minami uczniaków złapanych na gorącym uczynku. Sélier wyskoczył z furgonetki.

      – Poruczniku, mamy nową sprawę.

      – Co takiego?

      – Kolejne włamanie. Odkąd tu jestem, nigdy…

      – Gdzie?

      Sélier zawahał się, popatrzył na kolegów. Zamamrotał pod wąsami:

      – Na cmentarzu. Ktoś wszedł do grobowca.

      Na łagodnym stoku widniały zielonkawo-szare groby i krzyże, połyskujące w jasnym świetle słońca. Za żelaznym ogrodzeniem Karim poczuł zapach róż i zwiędłych kwiatów.

      – Poczekajcie tutaj na mnie – powiedział do towarzyszących mu policjantów.

      Włożył gumowe rękawiczki, mówiąc sobie w duchu, że Sarzac długo będzie wspominać ten poniedziałek.

      Zanim tu przyjechali, Karim wrócił do swego mieszkanka, żeby wziąć potrzebny na taką okazję „ekwipunek”: pojemniki z proszkiem aluminiowym i grafitowym, taśmę klejącą i ninhydrynę do odtworzenia śladów linii papilarnych, jak również elastomer do utrwalania odcisków stóp. Postanowił starannie zabezpieczyć najmniejsze ślady.

      Poszedł żwirowanymi alejkami do grobu, którego położenie wcześniej mu wskazano. W pierwszym momencie obawiał się większego zniszczenia, w rodzaju tych makabrycznych, jakie zdarzały się we Francji od wielu lat: rozbite czaszki, sprofanowane zwłoki. Tu jednak wszystko było w porządku. Włamywacze niczego nie ruszyli poza odsunięciem płyty nagrobnej. Karim stanął przed monumentalnym granitowym grobowcem w kształcie kaplicy.

      Drzwiczki były na pół otwarte. Karim przyklęknął i obejrzał je dokładnie. Podobnie jak w szkole włamywacze z wielką wprawą otworzyli grobowiec. Pomacał krawędź ścianki i doszedł do wniosku, że i tym razem dokonali tego zawodowcy. Czy ci sami?

      Usiłował odtworzyć w wyobraźni całe zdarzenie. Dlaczego intruzi zadali sobie tyle trudu, żeby wejść do środka, a wyszli, nie zamykając grobowca? Zbadał dokładnie kamienny mur i zrozumiał – obsuwający się żwir spowodował wygięcie gzymsu i dlatego zatrzaśnięcie drzwi stało się niemożliwe.

      Karim obejrzał kamienne zatyczki tworzące zamknięcie. Był to szczególny system, stosowany w tego typu budowlach, znany jednak tylko specjalistom. Karim ponownie zaczął się zastanawiać, czy to ta sama grupa dokonała włamania w szkole i na cmentarzu. Jaki mógł być związek między tymi dwoma zdarzeniami?

      Odpowiedzi na to pytanie dostarczyła mu na początek stela nagrobna. Napis na niej głosił: Jude Itero. 23 maja 1972–14 sierpnia 1982. Może ten chłopiec uczęszczał do szkoły imienia Jeana Jaurèsa? Karim przyjrzał się jeszcze raz tablicy – nie zawierała żadnego epitafium, żadnej modlitwy. Pozostała tylko mała, owalna, podniszczona srebrna ramka przymocowana do marmuru. Wewnątrz jednak nie było żadnego zdjęcia.

      – Czy to imię dziewczynki?

      Karim odwrócił się. Za nim stał Sélier z wystraszoną miną.

      – Nie, to imię męskie – odpowiedział.

      – Angielskie?

      – Nie, żydowskie.

      Sélier otarł czoło.

      – Mój Boże, to profanacja jak w Carpentras. Czy znów sprawka skrajnej prawicy?

      Karim podniósł się i otrzepał ręce.

      – Nie przypuszczam. Bądź tak miły i poczekaj przed bramą razem z pozostałymi.

      Sélier odszedł, pomrukując coś pod nosem, z kaskiem w ręku. Karim popatrzył za nim, po czym ponownie obejrzał niedomknięte drzwi.

      Postanowił zejść do grobowca. Z zapaloną latarką, nisko pochylony, schodził po stopniach, a pod jego stopami chrzęścił piach. Miał uczucie, że zakłóca spokój zmarłym. W tych okolicznościach był zadowolony, że nie jest człowiekiem wierzącym. Wiązka światła żarówki halogenowej przecięła panujący tu mrok. Karim zrobił jeszcze kilka kroków i nagle stanął jak wryty. W promieniu latarki dostrzegł małą trumnę z jasnego drzewa, ustawioną na dwóch podpórkach.

      Czując suchość w gardle, podszedł bliżej i obejrzał ją dokładnie. Miała ponad półtora metra długości. Jej rogi ozdobiono spiralami i fantazyjnymi arabeskami ze srebra. Wydawała się w dobrym stanie mimo upływu czasu. I chyba nikt jej nie otwierał. Karim włożył latarkę w usta, żeby móc dokładniej sprawdzić śruby. I w tym momencie usłyszał za sobą głos:

      – Co pan tam wyrabia?

      Aż podskoczył. Latarka wypadła mu z ust i potoczyła się pod trumnę. W całkowitych ciemnościach odwrócił się. Jakiś barczysty mężczyzna z ogoloną głową stał nad otworem grobowca. Karim, szukając po omacku latarki, powiedział:

      – Jestem porucznikiem policji.

      Mężczyzna na górze milczał chwilę, po czym odezwał się ze złością:

      – Nie ma pan prawa tam wchodzić.

      Porucznik, oświetlając sobie drogę, wszedł na schodki. Bez wątpienia był to strażnik cmentarny. Karim zdawał sobie sprawę z tego, że naruszył przepisy. Nawet w takim wypadku trzeba mieć zezwolenie podpisane przez rodzinę albo specjalny dokument uprawniający do wejścia do grobowca.

      – Proszę się usunąć na bok. Wychodzę – powiedział. Strażnik cofnął się. Karim zachłysnął się światłem, które było jak eliksir życia. Pokazał swoją trójkolorową legitymację.

      – Karim Abdouf, z komisariatu w Sarzac. Czy to pan odkrył tę profanację?

      Mężczyzna milczał. Taksował go swymi bezbarwnymi, wodnistymi oczami.

      – Nie ma pan prawa tam wchodzić.

      Karim zgadzał się z nim w duchu. Dzięki świeżemu powietrzu poczuł się już lepiej.

      – Dobrze, nie mówmy o tym. Wie pan, że policjanci zawsze mają rację.

      Strażnik wydął wargi nad nastroszoną brodą. Cuchnął wódką i wilgotną gliną.

      – No, co pan o tym wie? – ciągnął Karim. – O której godzinie pan to zauważył?

      Stary westchnął.

      – Przyszedłem o szóstej rano. Mamy dziś pogrzeb.

      – Kiedy pan tu był ostatni raz?

      – W piątek.

      – Można więc było otworzyć grobowiec o każdej porze w ciągu weekendu?

      – No tak. Tylko że ja uważam, że stało się to tej nocy.

      – Dlaczego?

      – Bo w niedzielę po południu padało, a w środku grobowca nie ma śladu wilgoci… No więc drzwi musiały być wtedy zamknięte.

      – Pan gdzieś tu mieszka? – zapytał Karim.

      – Nie, w pobliżu nie ma żadnego domu.

      Porucznik rozejrzał się po małym cmentarzu, tchnącym spokojem i ciszą.

      – Pojawiali się w okolicy jacyś włóczędzy?

      – Nie.

      – Proszę mi opowiedzieć o tym grobowcu.

      Strażnik