Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonarda da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-803-8



Скачать книгу

milionów euro, pomyślał biskup, wyglądając przez okno samolotu. W dolarach amerykańskich to mniej więcej tyle samo. Drobiazg za coś tak wielkiego.

      Poczuł pewność, że Nauczyciel i Sylas nie zawiodą. Pieniądze i wiara to potężne bodźce.

      Rozdział 11

      – Une plaisanterie numérique? – Bezu Fache był wściekły, patrzył na Sophie Neveu, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Żart liczbowy? – To jest pani profesjonalna ocena kodu Saunière’a? Jakiś matematyczny dowcip?

      Fache nie mógł pojąć, jak ta kobieta ma czelność mu to mówić. Nie tylko wtargnęła tu bez pozwolenia, ale jeszcze próbuje go przekonać, że Saunière w ostatnich chwilach życia miał natchnienie do matematycznych kawałów.

      – Ten kod – Sophie wyjaśniała szybko po francusku – jest prostacki aż do absurdu. Jacques Saunière wiedział, że od razu to odkryjemy. – Wyciągnęła kartkę z kieszeni swetra i podała ją Fache’owi. – To jest odczyt.

      Fache spojrzał na papier.

      1-1-2-3-5-8-13-21

      – Co to jest? – prychnął. – Pani tylko ustawiła te liczby w kolejności rosnącej!

      Sophie miała tyle tupetu, że uśmiechnęła się z satysfakcją.

      – Właśnie.

      Fache mówił teraz ciszej i głosem tak niskim, że przypominał grzmot wodospadu.

      – Agentko Neveu, nie mam pojęcia, dokąd pani zmierza, ale radzę, żeby się pani pospieszyła. – Rzucił zniecierpliwione spojrzenie na Langdona, który stał tuż obok z telefonem przyciśniętym do ucha, wciąż słuchając wiadomości z automatycznej sekretarki, nagranej w ambasadzie amerykańskiej. Twarz Langdona poszarzała, z czego Fache wywnioskował, że wiadomości nie są dobre.

      – Panie kapitanie – powiedziała Sophie tonem niebezpiecznie wyzywającym. – Tak się składa, że sekwencja liczb, którą ma pan w ręku, jest jednym z najsłynniejszych ciągów rosnących w historii matematyki.

      Fache nie wiedział, że istnieje coś takiego jak rosnące ciągi matematyczne, które można nazwać słynnymi, a już na pewno nie podobał mu się ton wyższości w głosie Sophie.

      – To jest ciąg Fibonacciego – stwierdziła, wskazując brodą na kartkę w dłoni Fache’a. – Każdy wyraz jest równy sumie dwóch wyrazów poprzedzających.

      Fache przyjrzał się liczbom. Każdy wyraz rzeczywiście był sumą dwóch poprzednich, ale Fache wciąż nie mógł sobie wyobrazić, jakie by to mogło mieć znaczenie w kontekście śmierci Saunière’a.

      – Matematyk Leonardo Fibonacci stworzył ten ciąg liczbowy w trzynastym wieku. Rzecz jasna, to nie może być przypadek, że wszystkie liczby, które Saunière napisał na podłodze, należą do tego ciągu.

      Fache przyglądał się dłuższą chwilę młodej kobiecie.

      – Dobrze. Jeżeli nie ma w tym żadnego przypadku, to może powiedziałaby mi pani, dlaczego Jacques Saunière postanowił tak postąpić. Co nam chce powiedzieć? Co to oznacza?

      Wzruszyła ramionami.

      – Absolutnie nic. O to właśnie chodzi. To jest zwykły żart kryptograficzny. Tak jakby wziąć słowa z jakiegoś słynnego wiersza i pomieszać je, żeby zobaczyć, czy ktoś się zorientuje, co te słowa mają ze sobą wspólnego.

      Fache zrobił krok naprzód, groźnie przybliżając twarz do twarzy Sophie.

      – Liczę, że ma pani jakieś bardziej przekonywające wyjaśnienie tej sprawy.

      Kiedy i Sophie zbliżyła się o pół kroku do niego, na jej twarzy malowała się powaga.

      – Panie kapitanie, zważywszy na wagę sprawy, mam nadzieję, że zainteresuje pana informacja, że Jacques Saunière zabawia się z panem. Najwyraźniej pan tego nie widzi. Poinformuję dyrektora Wydziału Kryptografii, że już nie potrzebuje pan naszych usług.

      Z tymi słowami odwróciła się na pięcie i odmaszerowała w tym samym kierunku, z którego przyszła.

      Fache, oniemiały, patrzył, jak Sophie znika w ciemności. Czy ona zwariowała? Sophie Neveu właśnie przed chwilą na nowo zdefiniowała pojęcie samobójstwa zawodowego.

      Fache zwrócił się do Langdona, który wciąż stał z telefonem przy uchu, z jeszcze większym niepokojem na twarzy, słuchając uważnie wiadomości. Ambasada Stanów Zjednoczonych. Bezu Fache pogardzał wieloma rzeczami… Ale niewiele było takich, które wzbudzały w nim większą złość niż Ambasada Stanów Zjednoczonych.

      Fache i ambasador nieraz kruszyli kopie w sprawach państwowych wspólnych dla Francji i Stanów, a ubitą ziemią, na której spotykali się najczęściej, było stosowanie prawa wobec Amerykanów odwiedzających Francję. DCPJ niemal codziennie zatrzymywało Amerykanów przyjeżdżających na wymianę studencką za posiadanie narkotyków, biznesmenów ze Stanów za kontakty z niepełnoletnimi prostytutkami, a turystów amerykańskich za kradzieże w sklepach i niszczenie cudzej własności. W świetle prawa ambasada amerykańska mogła interweniować i prosić o ekstradycję winnych obywateli Stanów Zjednoczonych, a kiedy wracali do domu, dostawali tylko lekko po palcach.

      Ambasada prosiła o ekstradycję niemal zawsze.

      L’émasculation de la Police Judiciaire – tak to nazywał Fache. Paris Match wydrukował ostatnio komiks przedstawiający Fache’a jako psa policyjnego, który próbuje ugryźć amerykańskiego kryminalistę, ale nie może go dosięgnąć, ponieważ jest przypięty łańcuchem do ściany ambasady amerykańskiej.

      Nie dzisiaj, powiedział sobie Fache. Stawka jest zbyt wysoka.

      Kiedy Robert Langdon wyłączył telefon, wyglądał blado i niepewnie.

      – Wszystko w porządku? – spytał Fache.

      Langdon pokręcił głową.

      Złe wiadomości z domu – wyczuł Fache, zauważywszy – odbierając telefon komórkowy – że Langdon się spocił.

      – Wypadek – mamrotał Langdon, patrząc na Fache’a z dziwnym wyrazem twarzy. – Przyjaciel… – zawahał się. – Muszę lecieć do domu pierwszym porannym samolotem.

      Fache nie miał wątpliwości, że szok na twarzy Langdona nie jest udawany, a jednak wyczuwał też inne emocje, jakby w oczach Amerykanina pojawił się cień lęku.

      – Bardzo mi przykro – powiedział Fache, przyglądając się Langdonowi uważnie. – Chciałby pan może usiąść? – Wskazał ławki pod ścianą galerii.

      Langdon skinął głową, wciąż nieobecny i zrobił kilka kroków w kierunku ławki. Przystanął i z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej.

      – Właściwie to chciałbym pójść do toalety.

      Fache zmartwił się, gdyż zdał sobie sprawę, że będzie opóźnienie.

      – Do toalety. Oczywiście. Zróbmy krótką przerwę. – Wskazał dłonią długi korytarz. – Toalety są obok biura kustosza.

      Langdon zawahał się przez chwilę i pokazał drugi koniec Wielkiej Galerii.

      – Chyba z tej strony, bliżej, w końcu korytarza też są toalety.

      Fache zdał sobie sprawę, że Langdon ma rację.

      – Mam z panem pójść?

      Langdon zaprzeczył, już kierując się w głąb galerii.

      – Nie trzeba. Chciałbym przez kilka chwil być sam.

      Fache’owi nie za bardzo podobało się to, że Langdon