Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonarda da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-803-8



Скачать книгу

kapitana w odniesieniu do kultu szatana. Da Vinci nigdy nie był wygodnym tematem dla historyków, szczególnie tych związanych z tradycją chrześcijańską. Mimo całego geniuszu tego renesansowego wizjonera był on jawnym homoseksualistą i czcicielem Natury. Ponadto przedziwna ekscentryczność artysty wytwarzała wokół niego aurę demoniczności – da Vinci ekshumował zwłoki, by studiować na nich anatomię człowieka; pisał tajemnicze dzienniki nieczytelnym pismem wspak; wierzył, że ma alchemiczną moc zamieniania ołowiu w złoto, a nawet że potrafi oszukać Boga i stworzyć eliksir życia; wśród jego wynalazków były też przerażające, niewyobrażalne dotąd machiny wojenne i narzędzia tortur.

      Niezrozumienie rodzi nieufność, pomyślał Langdon.

      Niezliczone prace Leonarda da Vinci, zapierające dech w piersiach dzieła sztuki o tematyce chrześcijańskiej utrwaliły tylko opinię, że artysta był duchowym hipokrytą. Przyjmował setki lukratywnych zleceń papieskiego Rzymu, malował sceny biblijne, lecz traktował je nie jako wyraz własnych przekonań religijnych, lecz jako usługę – sposób zdobywania środków na rozrzutny styl życia. Niestety, Leonardo da Vinci był również żartownisiem, który często robił kawały tym, którzy go żywili. W treść wielu obrazów o tematyce religijnej wplatał ukryte symbole, które nie miały nic wspólnego z chrześcijaństwem – były hołdem dla jego własnych przekonań i subtelnym graniem na nosie Kościołowi. Langdon wygłosił kiedyś wykład w Galerii Narodowej w Londynie na temat: „Sekretne życia Leonarda: symbolika pogańska w sztuce chrześcijańskiej”.

      – Rozumiem pańskie obawy – powiedział teraz Langdon – ale Leonardo da Vinci w gruncie rzeczy nigdy nie oddawał się praktykom czarnoksięskim. Był człowiekiem niezwykle uduchowionym, choć w nieustannym konflikcie z Kościołem. – Kiedy wypowiedział te słowa, przez głowę przemknęła mu dziwna myśl. Spojrzał raz jeszcze na litery wypisane na podłodze. Miano czorta li dolina na video.

      – Tak? – odezwał się Fache.

      Langdon dokładnie ważył słowa.

      – Pomyślałem, że duchowo i intelektualnie Saunière’a i Leonarda wiele łączyło, między innymi troska, że Kościół usunął ze współczesnej religii sakralność kobiecą. Może naśladując rysunek Leonarda da Vinci, Saunière chciał dać wyraz łączącemu go z artystą niezadowoleniu, że współczesny Kościół demonizuje Wielka Boginię.

      Spojrzenie Fache’a spoważniało.

      – Uważa pan, że Saunière określa Kościół „mianem czorta”?

      Langdon musiał przyznać, że może posunął się zbyt daleko, a jednak pentagram na jakimś poziomie uprawniał taką myśl.

      – Chcę tylko powiedzieć, że pan Saunière poświęcił życie badaniu historii Wielkiej Bogini, a nikt nie zrobił więcej, by wymazać tę historię z pamięci ludzkości niż Kościół katolicki. Wydaje się rozsądne, że Saunière, żegnając się ostatecznie ze światem, mógł chcieć wyrazić swoje rozczarowanie.

      – Rozczarowanie? – powtórzył Fache, teraz wyraźnie zły. – W tym przekazie słychać raczej wściekłość, nie rozczarowanie, nie sądzi pan?

      Langdon czuł, że jego cierpliwość powoli się wyczerpuje.

      – Panie kapitanie, poprosił mnie pan, żebym podzielił się swoimi wrażeniami na temat tego, co Saunière chciał przekazać. I to właśnie czynię.

      – Że jest to oskarżenie Kościoła? – Fache zacisnął zęby i mówił, prawie nie otwierając ust. – Panie Langdon, widziałem już niejedną śmierć i coś panu powiem: kiedy człowieka morduje inny człowiek, to na pewno jego ostatnią myślą nie jest wypisanie jakiegoś przedziwnego duchowego credo, którego nikt nie zrozumie. Sądzę, że mordowany człowiek myśli tylko o jednym. – Syczący szept Fache’a ciął powietrze jak nóż. – La vengeance. Uważam, że Saunière napisał to, co napisał, żeby nam powiedzieć, kto go zabił.

      Langdon spojrzał na niego ze zdziwieniem.

      – Przecież to nie ma żadnego sensu.

      – Nie?

      – Nie – odparował Langdon zmęczony i sfrustrowany. – Powiedział pan, że Saunière’a napadł ktoś w jego biurze, ktoś, kogo on sam zaprosił.

      – Tak.

      – Wynika stąd rozsądny wniosek, że kustosz znał swojego napastnika.

      Fache skinął głową.

      – Proszę mówić dalej.

      – A więc jeżeli Saunière znał osobę, która go zabiła, co tu ma być oskarżeniem? – Pokazał na podłogę. – Kod numeryczny? Miano czorta? Dolina na video? Pentagram na brzuchu? To jest zbyt głęboko zaszyfrowane.

      Fache zmarszczył brwi, taka myśl nie przyszła mu do głowy.

      – Ma pan rację.

      – W tych okolicznościach – ciągnął Langdon – powiedziałbym, że jeżeli Saunière chciał przekazać panu, kto go zabił, powinien był napisać czyjeś nazwisko.

      Kiedy Langdon wymawiał te słowa, przez usta Fache’a przemknął chytry uśmieszek. Uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczoru.

      – Précisément – powiedział. – Précisément.

      – Obserwuję pracę mistrza – mówił do siebie z rozbawieniem porucznik Collet, dostrajając sprzęt audio i słuchając głosu Fache’a przez słuchawki. Le agent supérieur. Wiedział, że to właśnie takie momenty jak ten wyniosły kapitana na szczyty francuskich stróżów prawa.

      Fache zrobi to, czego nikt inny nie ośmieliłby się zrobić.

      W dzisiejszym świecie prawniczym odeszła już w zapomnienie subtelna sztuka cajoler; wymaga wyjątkowego spokoju w napiętej sytuacji. Bardzo nieliczni potrafili zachować zimną krew potrzebną dla tego rodzaju działań, a Fache sprawiał wrażenie, jakby był wprost do tego stworzony. Jego opanowanie i cierpliwość niemalże przekraczały granice możliwości człowieka.

      Tego wieczoru wydawało się, że jedyną emocją, która rządzi Fache’em, jest nieustępliwość w dążeniu do rozwiązania, jakby to aresztowanie było jego sprawą osobistą. Odprawa, którą odbył z agentami godzinę temu, była krótka i bezdyskusyjna jak nigdy.

      – Ja wiem, kto zamordował Jacques’a Saunière’a – powiedział. – A wy wiecie, co robić. Dzisiejszej nocy nie życzę sobie żadnych błędów.

      Jak dotąd żadnych błędów nie było.

      Collet nie był wprawdzie w pełni przekonany co do dowodów, które utwierdzały Fache’a w przekonaniu, że ich podejrzany jest winny, ale wiedział, że lepiej nie kwestionować instynktu Byka. Niekiedy wydawało się, że intuicja Fache’a jest niemal nadprzyrodzona. „Bóg szepcze mu na ucho”, orzekł kiedyś jeden z agentów po szczególnie imponującym pokazie szóstego zmysłu Fache’a. Collet musiał przyznać, że jeśli jest w tym ręka Boga, to Bezu Fache musi być na czele jego listy. Kapitan uczęszczał na mszę i do spowiedzi z regularnością neofity – znacznie częściej, niż wynikałoby to z jego obowiązków urzędnika państwowego, który chodzi do kościoła w dni świąteczne w imię dobrych relacji publicznych. Kiedy przed kilkoma laty papież odwiedził Paryż, Fache wykorzystał wszystkie swoje wpływy, by uzyskać zaszczyt audiencji. Zdjęcie z papieżem wisiało teraz w jego gabinecie. „Papieski Byk”, mówili o nim za plecami agenci.

      Collet widział w tym ironię losu, że jednym z bardzo nielicznych wystąpień publicznych Fache’a w ostatnich latach była jego ostra reakcja na skandal pedofilii wśród księży katolickich. „Ci księża powinni zawisnąć dwa razy! mówił Fache. Raz za zbrodnie przeciwko dzieciom. I drugi raz za zbrukanie