Название | Stajnia pod lasem |
---|---|
Автор произведения | Elżbieta Pragłowska |
Жанр | Юмористическая проза |
Серия | |
Издательство | Юмористическая проза |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8147-403-0 |
– Właśnie taki miałam zamiar.
Rozmowę przerwał weterynarz, który podbiegł do boksu. Wszedł i zaczął badać Amira. Wydawało się, że trwa to w bardzo długo. Wreszcie wyszedł.
– Nie żyje od dłuższego czasu, chyba atak serca, ale ciężko mi to stwierdzić bez badań w klinice. Musimy go przewieźć na patomorfologię – powiedział szczerze zasmucony. – Trzeba zadzwonić do Olgi.
– Zadzwoniłam do jej ojca, już jedzie.
W tym momencie weszli do stajni Vadim i Olga, która dziś była wyjątkowo bez makijażu. Cała zapłakana wbiegła do boksu Amira, odpychając Wojtka, który stał jej na drodze i wyglądał, jakby chciał ją objąć. Z boksu dochodziło zawodzenie, które stawiało w kłopotliwej sytuacji stojących na zewnątrz.
– Zapraszam do domu – powiedziała Ewa – napijemy się czegoś, porozmawiamy spokojnie.
– Ja dziękuję – powiedział Roman. – Muszę skończyć pracę.
We trójkę poszli do domu. Ewa wprowadziła ich do salonu.
– Czego się Państwo napiją?
– Ja wody – powiedział Vadim – chociaż wolałbym koniak, ale mam wysokie ciśnienie i muszę zażyć leki.
Faktycznie twarz ma bardzo czerwoną, teraz wyjaśniło się, dlaczego, pewnie jeszcze ma cukrzycę, sądząc po tuszy, jeszcze mi tu zejdzie – pomyślała Ewa, z niepokojem obserwując, jak trzęsły mu się ręce, gdy sięgał po wodę.
– Ja poproszę kawę, wczoraj miałem wezwanie do kolki i nie spałem całą noc.
Wojtek wyglądał kiepsko, oczy miał podkrążone, sine, siedział przygarbiony, widać było, że jest bardzo zmęczony.
Ewa poszła zająć się przygotowywaniem kawy dla Wojtka. Doskonale słyszała rozmowę, bo salon był połączony z kuchnią.
– Muszę zadzwonić do ubezpieczyciela, zapytam, co trzeba zrobić – powiedział Vadim.
– Ja też się muszę z nimi skontaktować, muszę przygotować odpowiednie dokumenty, formularze, może sami będą chcieli zbadać konia, podejrzewam, że był ubezpieczony na poważną sumę.
– Milion euro – powiedział Vadim, nie owijając w bawełnę.
Obaj zaczęli dzwonić, byli tak pochłonięci prowadzonymi rozmowami, że nie zauważyli nawet, kiedy Ewa postawiła przed nimi kawę dla Wojtka, śmietankę, a nawet jakieś ciastka i owoce, bo pomyślała, że pewnie nic nie jedli.
Przysłuchując się ich konwersacji, dowiedziała się, że konia mieli przewieźć do kliniki, która jest wyposażona w lodówkę i ma niezbędne warunki do przeprowadzenia sekcji zwłok, bo ubezpieczyciel, przy takiej kwocie odszkodowania, chciał się upewnić, że koń nie został zabity, aby wyłudzić odszkodowanie.
Ewa szybko wypiła swoją kawę. Już trzecia – pomyślała, choć wcale nie potrzebowała niczego na pobudzenie i zostawiając gości w salonie, poszła do stajni pocieszyć Olgę. Gdy weszła, zobaczyła stajennego przytulającego Olgę, ale gdy ją usłyszał, odskoczył zmieszany i nie patrząc na nią, zaczął wybierać obornik. Ewa podeszła do Olgi, udając, że niczego nie zauważyła. Olga wyglądała dziś zupełnie inaczej niż zazwyczaj, bez makijażu, widać było, że ubierała się naprędce i płakała od dłuższego czasu. Oczy miała spuchnięte, nos czerwony. Ewie zrobiło się jej żal, objęła ją.
– Chodźmy do domu, ogrzejesz się, tu i tak już nic nie poradzisz – powiedziała.
Olga dała się zaprowadzić do domu, słaniając się na nogach. Ciągle nie mogła się uspokoić i łkała bezradnie. Weszły do salonu, gdzie jeszcze naradzali się jej ojciec z weterynarzem. Dziewczyna, gdy tylko ich zobaczyła, wykrzyknęła:
– Nic nie rozumiecie. To przez was! – szlochając, padła na sofę.
Ewa poszła do kuchni zrobić herbatę dla Olgi, ale najpierw dała jej zimnej wody, którą ta piła, uspokajając się powoli. Siedzieli tak wszyscy troje wyraźnie poruszeni jej słowami i patrzyli na siebie podejrzliwie.
Ciekawe, czy ojciec wie, że Wojtek i Olga się spotykają – zastanawiała się Ewa.
Ojciec Olgi, Vadim, miał około pięćdziesiątki. Zawsze świetnie ubrany w markowe ciuchy, co nie zmieniało faktu, że wyglądał dość pospolicie jak na milionera, oligarchę, który z niewiadomych przyczyn osiadł w Polsce, uciekając z Ukrainy, czy to przed mafią czy przed wymiarem sprawiedliwości. Ewa nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Grunt, że płacił zawsze na czas i to aż za cztery konie, na których jeździła jego córka. Olga nie była do niego podobna. Była piękna, delikatna. Pewnie odziedziczyła urodę po matce, która ponoć zmarła przy porodzie. Mówiła biegle po polsku bez akcentu, nawet studiowała zootechnikę. Zawsze była świetnie ubrana w najnowsze jeździeckie kolekcje i doskonale umalowana. Wyglądała, jakby miała pozować do katalogu z odzieżą jeździecką, ale jednocześnie jeździła niesamowicie odważnie i bardzo przykładała się do treningów, była nastawiona na sukces. Ojciec inwestował w córkę, kupował konie w Holandii, koniowóz na cztery konie, w którym można było mieszkać na zawodach, bardzo dobrze opłacał trenera, weterynarza, który był w stajni bardzo często i ostrzykiwał konia wszystkim, co się dało. Zatrudnił nawet luzaka, aby Olga mogła skupić się na treningach i nie musiała przygotowywać koni. Ewa uświadomiła sobie, że wcześniej nie pomyślała o luzaku, młodym chłopaku z bujną czupryną i pryszczatą twarzą, którego ojciec Olgi zatrudnił niedawno, ale nie widziała go kilka dni, więc nikt go nie podejrzewał o zaniedbanie.
– Gdzie jest Marek? – zapytała Ewa
– Wyjechał na wczasy na Kanary, w sezonie pracował bez przerwy, w weekendy też, jeździł ze mną na zawody. Teraz mam dłuższą przerwę, więc dałam mu wolne, ale żałuję, bo nie daję rady ze wszystkimi końmi – powiedziała Olga.
Goście pospiesznie wypili, ciasteczek ani owoców nawet nie tknęli i wyszli. Vadim z Olgą pogrążeni w ożywionej rozmowie odjechali limuzyną prowadzoną przez kierowcę ochroniarza, a weterynarz poszedł porozmawiać z Romanem.
Prawdopodobnie ustala szczegóły transportu zwłok konia – pomyślała i ciarki ją przeszły po plecach.
Ewa, nagle pozbawiona towarzystwa, zapragnęła komuś się zwierzyć, komuś bezstronnemu, kto na pewno nie był zaangażowany w śmierć Amira. Zadzwoniła do Roberta, prosząc go, aby przyjechał. Chciała mieć kogoś bliskiego w pobliżu, gdy zaczną się schodzić właściciele koni.
Robert
Robert bardzo się ucieszył, gdy zadzwoniła Ewa, prosząc, by przyjechał. Był wprawdzie w pracy, ale jego pozycja zawodowa była na tyle wysoka, że mógł sobie pozwolić na wcześniejsze wyjście. Bardzo było mu na rękę, że to ona zrobiła pierwszy krok. Minęło ponad pół roku, odkąd przeprowadził się z powrotem do ich domu na Sadybie. Dom był wcześniej wynajmowany, więc kiedy tylko najemcy się wyprowadzili, on postanowił tam zamieszkać, argumentując, że spod Piaseczna dojazd ma tragiczny, grzęźnie w korkach. Zaproponował nawet, że będzie płacić tyle, ile poprzedni lokatorzy, bo wiedział, że Ewa nie zarabia na prowadzeniu stajni. Szczególnie, że zawsze coś wyskakiwało, coś się zepsuło, coś trzeba było zmienić, położyć kostkę brukową, zamontować ogrzewane poidła. Lista była długa. Trzeba było płacić za prąd, wodę. Koszty były ogromne, przychody nie wystarczały na pokrycie wszystkich wydatków. Nie mógł zrozumieć, że Ewa nadal w to brnie. To nie miało sensu. Miał nadzieję, że sobie odpuści, a ona raczej zapuściła siebie, ciągle chodziła w tych jeździeckich szmatach,