Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Космическая фантастика
Серия Rebel fleet
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-91-3



Скачать книгу

ale częstotliwość się zwiększa.

      – Ze względu na wasze eksperymenty?

      Wzruszył ramionami.

      – Wątpię. Ale niektórzy formułowali taką hipo­tezę.

      Zaczynałem chwytać. Wewnątrz grupy pracującej nad projektem trwała walka, a doktor Abrams był po stronie, która wolała podjąć ryzyko. W takim razie mógłbym go uznać za sojusznika, jako że sam lubiłem ryzykowne strategie.

      – Proszę powiedzieć więcej. Jak wykrywa pan te wizyty Kherów?

      Na chwilę spuścił wzrok, po czym w końcu podjął decyzję.

      – Rząd wiedział o nich od jakiegoś czasu. Ale dopiero gdy otwarcie się pokazali, dostaliśmy budżet na ich śledzenie. Jesteśmy teraz w stanie wykryć ich za każdym razem, gdy zjawią się w naszej okolicy, to znaczy wśród planet wewnętrznych Układu Słonecznego.

      – Dobra… Używacie satelitów, tak?

      – Oczywiście. Zapewne od lat słyszał pan o tajnych wojskowych lotach na orbitę, prawda?

      – Tak.

      – No cóż, nie wszystkie unosiły się nad Azją i szukały pocisków balistycznych.

      – Rozumiem… Proszę powiedzieć mi o…

      – Z mojej strony to tyle. Jest pan gotów mi pomóc czy nie? Jeśli wprowadzę pana do projektu, pomoże mi pan osiągnąć cele?

      Trudno było na to odpowiedzieć. W końcu nie wiedziałem do końca, co planuje. Ale gdybym teraz mu odmówił albo zażądał dalszych informacji, mógłby zmienić zdanie. Z zewnątrz nie miałbym szans na dostęp do bazy pod górą Cheyenne.

      – Pomogę.

      Abrams zmarszczył czoło.

      – Żadnych obiekcji? Żądań?

      – Żadnych. Chcę w to wejść. Sprowadziłem tu pierwszy okręt po to, by pomóc Ziemi zbudować własną flotę. Chętnie zrobię, co tylko w mojej mocy, aby w tym pomóc.

      Abrams pozwolił sobie na cień uśmiechu.

      – To miła niespodzianka, ­Blake. Zobaczę, co da się zrobić. A teraz prosiłbym…

      Wskazał na drzwi. Gdy ruszyłem w ich stronę, wpadłem na Robin. Nie była jednak sama. Po jej bokach stało dwóch strażników, którzy wepchnęli ją do środka. Wyglądali na bardzo wkurzonych.

      5

      – Doktorze Abrams – odezwał się jeden z ludzi – złapaliśmy tę kobietę z urządzeniem szpiegowskim. Nasłuchiwała pod pańskim gabinetem.

      Abrams stukał palcami po biurku.

      – A, tak. Znaleźliśmy jej telefon i go wyłączyliśmy.

      Robin spuściła wzrok.

      – Chcę porozmawiać z adwokatem. Nie bez powodu mamy w tym kraju wolność prasy.

      Z nieciekawą miną przeglądałem jej torebkę. Spojrzała na mnie z ukosa, ale zignorowałem to. Znalazłem kolejne urządzenie, nadajnik podłączony do power banku. Gdy go podniosłem, wzruszyła ramionami.

      – Musiałam zostawić to przypadkiem. Jestem dziennikarką, noszę ze sobą urządzenia nagrywające. To chyba nic dziwnego?

      – To może być przestępstwo – odezwał się jeden ze strażników i zabrał mi urządzenie.

      – Nic tu nie podpisywałam – powiedziała Robin z niepokojem.

      – To nie ma znaczenia. Mamy nowe prawo, odkąd pojawili się kosmici. Słyszała pani o przepisach do spraw nieludzi? Musi je pani znać.

      Nie patrzyła nam w oczy.

      – Zniszczę to wszystko.

      – To nie wystarczy – odparł strażnik. Zabrał jej komórkę oraz inne urządzenia i wrzucił do worka. Następnie znalazł młotek, którego używał jeden z techników przy kosmicznym dziale, i roztrzaskał zawartość.

      – To nadal za mało – stwierdził Abrams. – Upubliczni wszystko, co tu widziała i słyszała, gdy tylko opuści ten ośrodek. Aresztować ją.

      – Zaczekaj, doktorku – odezwałem się. – To ja ją w to wplątałem i…

      Odwrócił się w moją stronę.

      – Tak, owszem. Cieszę się, że poczuwa się pan do odpowiedzialności. Był pan w naszym nowym ośrodku federalnym, tym, który wykopaliśmy pod ziemią, prawda?

      Mówił o specjalnych „ośrodkach internowania”. W jednym z nich rząd umieścił komandora porucznika Jonesa. Pomogłem go stamtąd wyciągnąć, podobnie jak innych, na których stan umysłu wpływali Kherowie i ich symbiotyczne implanty.

      – Tak, byłem.

      – Tam właśnie trafi ta kobieta. I to pańska wina.

      – Mam swoje prawa! – skarżyła się Robin. – Nie możecie mnie przetrzymywać bez procesu! Nie możecie…

      – Przepisy do spraw nieludzi zawierają mnóstwo paragrafów dotyczących wyjątkowych okoliczności – oznajmił Abrams. – Wśród nich jest zawieszenie praw w razie zidentyfikowania nie tylko wrogich kosmitów, ale także ich agentów na Ziemi.

      – Nazywa mnie pan obcym szpiegiem? Mówi pan poważnie?

      – Dura lex sed lex – stwierdził beznamiętnie naukowiec.

      Wykrzywiłem usta ze złości.

      – W takim razie ja nie pomogę panu osiągnąć pańskich celów, doktorku.

      Wyglądał na zaskoczonego. Robin również.

      – Myślałem, że powiedział pan, iż nie ma relacji seksualnej z tą kobietą.

      Jeden ze strażników odchrząknął, ale wszyscy go zignorowali.

      – Tu chodzi o zasady. Popełniła pewne błędy, ale nie jest szpiegiem obcych.

      Abrams był poirytowany. Oparł chude dłonie o szczupłe biodra i spojrzał na nas jak na zbłąkane dzieci.

      – Co więc mamy z nią zrobić, ­Blake?

      – Zabiorę ją do ośrodka. Dacie nam obojgu przepustki.

      Parsknął i pokręcił głową.

      – Nie słucha mnie pan? – Zmarszczyłem brwi. – Proszę dać jej przepustkę i kazać podpisać umowę o poufności. Jeśli ją naruszy, możecie ją uwięzić i wyrzucić klucze. Wtedy będziecie pewni, że nie przekaże nikomu tego, co dziś słyszała.

      – Nic takiego nie podpiszę! – zaprotestowała. – Jestem dziennikarką!

      – Już nie – powiedziałem. – Pomyśl o tym w ten sposób: zyskasz informacje z najlepszego źródła. Jeśli kiedyś projekt zostanie upubliczniony, będziesz mog­ła napisać o tym książkę.

      – Mało prawdopodobne – wtrącił Abrams. – Ale tak czy siak, to wykluczone. Czym miałaby się zajmować? Mamy już wyszkolonych i godnych zaufania techników. Nawet personel sprzątający…

      Robin wyglądała, jakby miała znów eksplodować. Podniosłem ręce, żeby uspokoić ich oboje.

      – A macie pijarowca? – spytałem. – Na razie niczego nie ogłaszacie, ale coś trzeba będzie powiedzieć, gdy to poleci. Prędzej czy później sprawa stanie się publiczna, a ona świetnie was na to przygotuje.

      Abrams wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze. Widziałem, że wolałby wrzucić Robin do lochu.

      – Dobrze.