Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Космическая фантастика
Серия Rebel fleet
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-91-3



Скачать книгу

co tu się dzieje.

      – Dobrze… Zgodnie z protokołem proszę udać się do najbliższej instytucji federalnej.

      – Nie wysyłajcie mnie do jakiegoś biura FBI w Santa Fe, gdzie na nocnej zmianie siedzi tylko stróż.

      – Dobrze… wyślemy pana z powrotem do laboratoriów.

      – Są zamknięte.

      Roześmiał się.

      – Mamy kosmitów na niebie, ­Blake. Laboratoria nigdy nie są teraz zamknięte. Przed wejściem będzie na pana czekała przepustka.

      Spojrzałem na Robin.

      – Mam kogoś ze sobą. Mogą być dwie przepustki?

      Mężczyzna westchnął.

      – Poderwałeś jakąś dupę, co?

      – Lubię dupy – odparłem. Pomyślałem o Mii.

      Robin krzywo na mnie spojrzała.

      – Cholera, ­Blake, masz kłopoty. Dobra, wejdzie, ale zostanie odeskortowana na bok i pozostanie pod nadzorem.

      – Dobry pomysł. I jeszcze coś.

      – Co takiego?

      – Kim jest agent Godwin?

      Na linii zapadła cisza. Było tak cicho, że przez chwilę myślałem, że się rozłączył.

      – Operator, jesteście tam?

      – Tak. Dopytam się. Jedźcie do laboratoriów.

      W końcu się rozłączył, a obok mnie Robin zaczęła panikować.

      – Co to miało być, do cholery?! Co to za szpiegowskie podchody? I jaka znowu dupa?

      Wzruszyłem ramionami.

      – To twój kryptonim. Każdy jakiś dostaje, gdy wmiesza się w coś takiego.

      Ku mojemu zaskoczeniu kupiła to.

      – I mnie nazwano Dupa? A jaki jest twój?

      Sam dostałem dawno temu ksywę od pewnych agentów.

      – Łamacz Szczęk – odparłem.

      – Dupa? To niesprawiedliwe i seksistowskie.

      – Tak. Ale pasuje, co?

      Robin jechała dalej, wyraźnie naburmuszona. Za­częła zasypywać mnie pytaniami, które odbijałem jak mistrz ping-ponga. Gdy dotarliśmy do bramy Los Alamos, jej ciekawość wciąż nie została zaspokojona.

      Samochód, który wjechał na tamtejszy parking, zalało światło reflektora. Otoczyli nas mężczyźni w ciężkich butach, z bronią automatyczną w gotowości.

      Laboratorium nie zawsze miało tyle ochrony, ale zwiększono jej poziom, gdy ludzie z gwiazd zaczęli składać niezapowiedziane wizyty.

      Gdy potwierdziliśmy swoją tożsamość, strażnicy kazali nam wsiąść na tylne siedzenia humvee i zawieźli nas do OT91. W Obszarze Technicznym 91 pracowano nad projektem Gwiezdnej Strzały.

      Gdy szliśmy po betonowych schodach, przyszło mi na myśl, że może stary doktor Abrams wciąż się tam krząta i nadal rozpacza po swoim kosmicznym działku.

      4

      Abrams czekał na nas w środku. Na Robin patrzył niemal tak podejrzliwie jak na mnie.

      – Spotkał się pan z agentem Godwinem? – spytał, gdy tylko weszliśmy. – Co pana z nim łączy?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Śledził mnie od paru tygodni. Myślałem, że to kolejny tutejszy tajniak. Wygląda jednak na to, że knuje coś na własną rękę.

      – Cokolwiek robił czy mówił, nie miał do tego upoważnienia – warknął Abrams. – Co panu powiedział?

      – Najciekawsze rzeczy dotyczyły pana. Mówił tak, jakby sporo o panu wiedział.

      Abrams zesztywniał. Wskazał długim palcem na Robin.

      – Panie ­Blake, proszę pamiętać, kto to. To dziennikarka. Może panu dzisiaj pomogła, ale proszę myśleć trzeźwo, na tyle, na ile to możliwe w obecności młodej kobiety.

      Robin prychnęła.

      – To może wyjdę na papierosa – stwierdziła i wyciągnęła paczkę z torebki. Torebkę położyła na stole i wyszła.

      Patrzyłem, jak wychodzi, i zauważyłem, że Abrams również. Był stary i zgorzkniały, ale nadal potrafił docenić niezły tyłek.

      Robin wychodziła, kołysząc biodrami. Czy robiła to celowo? Próbowała przykuć naszą uwagę?

      Gdy tylko wyszła, otworzyłem jej torebkę. Abrams syknął, ale wyjąłem z niej telefon. Uruchomiła aplikację do nagrywania.

      Abrams mruknął pod nosem.

      Odezwałem się do urządzenia.

      – Dupa? Tu Łamacz Szczęk. Jesteś mi coś winna za kradzież telefonu.

      Wyłączyłem aplikację i odłożyłem komórkę do torebki. Odwróciłem się do Abramsa.

      – Widzi pan? – odezwał się. – Ze względu na słabość charakteru sprowadził pan tu dziennikarkę, która…

      – Doktorku, wyłączyłem nagrywanie. Jest czysto. A teraz pogadajmy poważnie. Kieruje pan projektem Ikar, tak? I pod górą Cheyenne budujecie nowy okręt? Chętnie go zobaczę. Jak rozumiem, został oparty na budowie „Młota”?

      Abrams chyba nigdy do tej pory nie był w takim szoku. Wybałuszył oczy i na chwilę odebrało mu mowę. Gdy zaczął się jąkać, ja znów się odezwałem.

      – Doskonale rozumiem. Dzięki – stwierdziłem. – W takim razie pańska reakcja na Godwina jest prawdziwa? I nowy okręt to też prawda? Jest gotów do startu, co? Kto chciałby to powstrzymać? Kto się martwi, że nie spodoba się to Kherom?

      – ­Blake… – odezwał się Abrams, gdy nieco się opanował – nie możesz o tym mówić. Nikt nie wie o Ikarze. I nie potwierdzam nic więcej z tego, co powiedziałeś.

      Zaśmiałem się lekko.

      – Nie musi pan nic potwierdzać, doktorku. Niech pan pamięta, żeby nigdy nie grać w pokera. Z nikim.

      – Proszę przestać tak mnie nazywać. Nie znoszę tego kryptonimu.

      Na chwilę zamarłem, po czym załapałem. Agenci naprawdę musieli nazwać go Doktorkiem.

      – Dobra, doktorku. Co pan na to? Pokaże mi pan tę nową łajbę czy jak?

      Machnął rękami z wyraźną frustracją.

      – Dobrze. A nuż pan pomoże. W grę wchodzi polityka, a pan jest zwierzęciem politycznym. Ten laser… – Wskazał na działo, nad którym tak ciężko dziś pracował, a które teraz wyglądało na martwe, wycelowane niemal pionowo w sufit. – Nie jest tak znowu bezużyteczny, jak uważają niektórzy. To część Ikara. Nawet krytyczna część, powiedziałbym.

      Usiadłem na krześle i skinąłem głową. Patrzyłem na wielki cylinder tak, jakby mnie obchodził.

      – Proszę kontynuować.

      – Widzi pan, nie chodzi o wystrzeliwanie rzeczy do innych układów słonecznych. Nie bezpośrednio. Sondy mają lecieć do międzygwiezdnych punktów skoku. Do tego, co nazwałby pan gwiezdnym przepływem.

      W końcu mnie zainteresował.

      – Strzelacie tym w rozdarcia w czasoprzestrzeni? Po co?

      Gestem nakazał mi być cicho. Zastosowałem się.