Название | Bastion |
---|---|
Автор произведения | Стивен Кинг |
Жанр | Ужасы и Мистика |
Серия | |
Издательство | Ужасы и Мистика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8125-441-0 |
Zatrzymała się na skraju plaży, czując gorący piasek przez podeszwy sandałów. Postać na dalekim końcu mola w dalszym ciągu ciskała do wody kamyki. Myśl, która przyszła jej do głowy, była zabawna i jednocześnie lekko zatrważająca: „On dobrze wie, jak wygląda, siedząc tam na końcu mola… Jak Lord Byron, samotny, ale nieugięty. Siedzi i patrzy na morze, które gdzieś tam daleko obmywa brzegi Anglii. Wygnaniec, który już nigdy…”.
Do diabła, co ona najlepszego robi?
Młody mężczyzna, którego – jak sądziła – darzyła miłością, siedzi nieopodal, a ona szydzi z niego za jego plecami.
Zaczęła iść wzdłuż mola, zgrabnie przestępując wystające kamienie i ziejące pomiędzy nimi szczeliny. Było to stare molo niegdyś stanowiące część falochronu. Teraz większość łodzi cumowała przy południowym brzegu miasta, gdzie znajdowały się trzy przystanie i siedem motelików, w których każdego lata pełno było gości.
Szła powoli, próbując odegnać myśl, że przez tych jedenaście dni, odkąd dowiedziała się, iż jest „troszkę w ciąży” (jak to określiła Amy Lauder), mogła się odkochać. No cóż, przecież to właśnie on sprawił, że tak się stało, czyż nie?
Ale nie tylko on – była tego pewna, brała przecież pigułki. Zdobyła je w bardzo prosty sposób. Poszła do kliniki w miasteczku akademickim, powiedziała lekarzowi, że ma bolesne miesiączki i robią się jej na skórze wypryski, a doktorek przepisał jej wszystko, czego potrzebowała. Dorzucił też za darmochę zapas na cały miesiąc.
Ponownie się zatrzymała – była już przy końcu mola – po jej prawej i lewej stronie przesuwały się grzywiaste fale ciągnące w stronę plaży. Nagle uświadomiła sobie, że lekarze z kliniki musieli słyszeć historyjki o bolesnych miesiączkach i pryszczach na twarzy tak samo często jak aptekarze stwierdzenie: „Kupuję te kondomy dla mojego brata”. Równie dobrze mogłaby po prostu powiedzieć: „Daj mi pigułkę, bo będę się pieprzyć”.
Dlaczego wciąż jest taka nieśmiała? Spojrzała na plecy Jessa i westchnęła. Znów ruszyła przed siebie. W każdym razie pigułka zawiodła. Ktoś w wydziale kontroli jakości w starej dobrej fabryce Ovril zaniedbał swoje obowiązki. Albo może nie wzięła pigułki, bo zapomniała.
Podeszła bezszelestnie do chłopaka i położyła mu obie dłonie na ramionach.
Jess, który trzymał w lewej ręce kamyki, a prawą ciskał je w fale, krzyknął głośno i gwałtownie poderwał się na nogi, rozsypując kamyki. Wpadł na Fran i popchnął ją tak mocno, że omal nie zrzucił jej z mola. Niewiele brakowało, a sam też by wpadł do wody.
Cofnęła się o krok, przykładając obie dłonie do ust, a on, rozwścieczony, odwrócił się w jej stronę. Był dobrze zbudowanym młodym mężczyzną o czarnych włosach, noszącym okulary w złotych oprawkach. Jego przystojna twarz o regularnych rysach – ku wielkiemu niezadowoleniu Jessa – nigdy nie potrafiła należycie oddać głębi jego wewnętrznych odczuć.
– Śmiertelnie mnie wystraszyłaś! – krzyknął.
– Och, Jess… – zachichotała. – Przepraszam, ale to było bardzo zabawne. Naprawdę.
– Mało brakowało, a oboje wpadlibyśmy do wody – warknął i postąpił krok w jej stronę.
Frannie cofnęła się, potknęła o kamień i wylądowała ciężko na tyłku. Przy upadku przygryzła sobie język, poczuła ostry ból i jej chichot ucichł jak ucięty nożem.
Nagła cisza, jaka zapadła – „wyłączyłeś mnie, jakbym była radiem, przekręciłeś gałkę i już” – wydała jej się również niesamowicie zabawna i znów zaczęła chichotać, choć krwawił jej język, a z kącików oczu płynęły łzy wywołane bólem.
Przestraszony Jess ukląkł obok niej.
– Nic ci nie jest, Frannie?
Jednak go kocham, pomyślała i poczuła pewną ulgę.
– Ucierpiała tylko moja duma – odparła i pozwoliła, by pomógł jej wstać. – Ale przygryzłam sobie język. Widzisz?
Wysunęła język, spodziewając się, że chłopak uśmiechnie się wreszcie, ale on tylko jeszcze bardziej się zasępił.
– Jezu, Fran… leci ci krew.
Wyjął z tylnej kieszeni chusteczkę, przyjrzał się jej z powątpiewaniem i schował ją.
Ujrzała w wyobraźni, jak oboje idą w stronę parkingu, trzymając się za ręce, a jej usta są wypchane chusteczką Jessa. Unosi rękę do uśmiechniętego dozorcy i mówi: „Tcho sze ma, Guuus”.
Znów zaczęła się śmiać, mimo że bolał ją język, a smak krwi w ustach zaczynał przyprawiać ją o mdłości.
– Odwróć się – powiedziała do Jessa. – To nie będzie zachowanie godne damy.
Uśmiechając się pod nosem, teatralnym gestem uniósł dłoń do oczu. Fran, opierając się na jednej ręce, wystawiła głowę poza krawędź mola i splunęła. Ślina była jasnoczerwona. Jeszcze raz. I jeszcze. W końcu metaliczny smak w ustach osłabł. Kiedy odwróciła głowę w stronę Jessa, zauważyła, że przygląda jej się przez rozstawione palce.
– Przepraszam – powiedziała. – Jestem taka głupia.
– Wcale nie – odparł.
– Pojedziemy na lody? – zapytała. – Ty poprowadzisz, ja stawiam.
– Umowa stoi.
Podniósł się i pomógł jej wstać. Ponownie splunęła do wody. Ślina nadal była jasnoczerwona.
Nieco przestraszona Fran zapytała:
– Nie odgryzłam sobie koniuszka języka?
– Nie wiem – odrzekł Jess. – A czułaś, że coś połykasz?
Przyłożyła dłoń do ust. Na jej twarzy malował się grymas obrzydzenia.
– To wcale nie było zabawne.
– Przepraszam. Po prostu go sobie przygryzłaś, Frannie.
– Czy w języku są arterie?
Szli wzdłuż mola, trzymając się za ręce. Fran co chwila przystawała, żeby splunąć. Jasna czerwień. Nie miała zamiaru tego połykać. O nie. Ani odrobiny.
– Nie.
– To dobrze. – Ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się. – Bo jestem w ciąży.
– Naprawdę? To doskonale. Czy wiesz, kogo widziałem w Port… – urwał i spojrzał na nią z niepokojem.
Miała wrażenie, że pęknie jej serce.
– Co ty powiedziałaś?
– Jestem w ciąży – powtórzyła, uśmiechając się do niego promiennie, a potem jeszcze raz splunęła.
Znowu ta jasna czerwień.
– Kiepski żart, Frannie – mruknął.
– To nie żart.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, po czym ruszył do samochodu.
W drzwiach stróżówki stanął Gus i pomachał do nich. Frannie odpowiedziała mu tym samym. Jess również.
Zatrzymali się przy lodziarni