Bastion. Стивен Кинг

Читать онлайн.
Название Bastion
Автор произведения Стивен Кинг
Жанр Ужасы и Мистика
Серия
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-441-0



Скачать книгу

– oświadczyła.

      – Dawaliśmy ci jeść! – zawołała Carla. – Kochaliśmy cię… pomagaliśmy… a ty jak nam odpłacasz? Jesteś zła! Zła! Zła!

      Frannie, oślepiona przez łzy, zadrżała. Prawą stopą zaczepiła o kostkę lewej, straciła równowagę i upadła, rozkładając szeroko ręce. Bokiem głowy uderzyła w stolik do kawy i strąciła ręką na dywan wazon z kwiatami. Nie rozbił się, ale woda wylała się na dywan, tworząc na nim wielką kałużę.

      – Spójrz na to! – wrzasnęła niemal z triumfem Carla. Łzy wyżłobiły kręte ścieżki na jej twarzy pokrytej grubą warstwą pudru. Miała ciemne kręgi pod oczami i wyglądała okropnie. – Spójrz tylko, zniszczyłaś dywan! To był dywan twojej babci!

      Frannie usiadła na podłodze i objęła głowę rękami.

      Chciała powiedzieć matce, że to przecież tylko woda, ale była roztrzęsiona i nie miała pewności, czy to rzeczywiście woda. A może mocz? Tylko czyj?

      Carla Goldsmith podniosła wazon i zaczęła wymachiwać nim Frannie przed nosem.

      – Co masz jeszcze w planie, panienko? Chcesz tu zostać? Spodziewasz się, że zapewnimy ci wikt i opierunek, a ty będziesz mogła gzić się z każdym chłopem? Przypuszczam, że na to liczyłaś. Ale przeliczyłaś się! Przeliczyłaś się, słyszysz? Nic z tego!

      – Wcale nie chcę tu zostawać – wyszeptała Frannie. – Naprawdę myślałaś, że tego chcę?

      – Dokąd pojedziesz? Z nim? Wątpię.

      – Może do Bobbi Rengarten w Dorchester albo Debbie Smith w Somersworth. – Frannie powoli wstała. Nadal płakała, teraz jednak czuła, że ogarnia ją złość. – Ale to nie twoja sprawa.

      – Nie moja sprawa? – powtórzyła Carla, wciąż trzymając w dłoni wazon. Jej twarz była biała jak kreda. – Nie moja? To, co robisz, będąc w moim domu, to nie moja sprawa? Ty niewdzięczna mała dziwko!

      Uderzyła córkę w twarz tak mocno, że jej głowa odskoczyła w tył. Frannie potarła piekący policzek, z niedowierzaniem wpatrując się w matkę.

      – Tak nam dziękujesz za to, że posłaliśmy cię do dobrej szkoły? – wycedziła Carla. – W dodatku jej nie ukończysz. Kiedy już za niego wyjdziesz…

      – Nie zamierzam za niego wychodzić. I nie chcę rzucać szkoły.

      Oczy Carli rozszerzyły się. Popatrzyła na Frannie jak na wariatkę.

      – O czym ty mówisz? O aborcji? Chcesz być nie tylko dziwką, ale i morderczynią?

      – Urodzę dziecko. Opuszczę semestr wiosenny i wrócę do szkoły na jesieni.

      – Jak ty to sobie wyobrażasz? Za moje pieniądze? Jeżeli tak, będziesz musiała to jeszcze przemyśleć. Nawet takie nowoczesne dziewczyny jak ty też potrzebują pomocy rodziców.

      – Chyba tak – przyznała Frannie. – Ale co do pieniędzy… jakoś sobie poradzę.

      – Nie masz za grosz wstydu! Myślisz tylko o sobie! – krzyknęła Carla. – Czy ty wiesz, co to oznacza dla twojego ojca i dla mnie? Ale ciebie to w ogóle nie obchodzi! Nieważne, że złamiesz tym serce ojcu i…

      – Wcale nie uważam, że moja córka złamała mi serce – powiedział Peter Goldsmith, który nieoczekiwanie stanął w progu.

      Carla i Frannie odwróciły się gwałtownie.

      Peter Goldsmith stał w drzwiach – ale za progiem, na zwykłym, tanim dywanie.

      Frannie uświadomiła sobie nagle, że wiele razy widywała go stojącego w tym miejscu. Kiedy ostatni raz wchodził do saloniku? Nie pamiętała.

      – Co ty tu robisz? – rzuciła ostro Carla. – Myślałam, że dziś po południu masz pracować.

      – Zamieniłem się z Harrym Mastersem – odparł Peter. – Fran już mi powiedziała o ciąży, Carlo. Będziemy dziadkami.

      – Dziadkami! – krzyknęła i wybuchnęła nieprzyjemnym, ochrypłym śmiechem. – Dowiedziałeś się o tym pierwszy, ale nic mi nie powiedziałeś. W porządku. Spodziewałam się tego. Jednak teraz mam zamiar zamknąć drzwi i załatwić tę sprawę w cztery oczy. – Uśmiechnęła się złowieszczo do Frannie. – Tylko… my dwie.

      Położyła dłoń na klamce, zamierzając zamknąć drzwi. Frannie, wciąż jeszcze lekko oszołomiona, nie potrafiła pojąć, skąd w jej matce wzięło się tyle jadu i wściekłości.

      Peter powoli i jakby z wahaniem wyciągnął rękę, zatrzymując drzwi.

      – Chcę, abyś pozostawił to mnie – syknęła Carla.

      – Robiłem tak w przeszłości, ale nie tym razem – odparł.

      – To nie jest twoja działka.

      – Jest – stwierdził spokojnie.

      – Tatusiu…

      Carla odwróciła się w stronę córki. Jej policzki poczerwieniały ze złości.

      – Nie odzywaj się do niego! – wrzasnęła. – Nie z nim masz do czynienia, tylko ze mną! Wiem, że zawsze potrafisz go przekabacić, ale dziś, moja panno, masz do czynienia ze mną!

      – Przestań, Carlo.

      – Wynocha!

      – Przecież nie wszedłem do środka. Chyba to wi…

      – Nie żartuj sobie ze mnie. Wynoś się z mojego salonu!

      Ponownie naparła na drzwi. Z pochyloną głową i naprężonymi ramionami wyglądała jak rozjuszony byk.

      Ojciec z początku powstrzymywał ją bez trudu, ale teraz musiał włożyć w to trochę wysiłku. Żyły na jego szyi nabrzmiały – mimo że Carla była kobietą i ważyła kilkadziesiąt funtów mniej niż on.

      Frannie pragnęła ich powstrzymać, miała ochotę krzyknąć, aby ojciec przestał i poszedł sobie. Nie chciała widzieć matki w takim stanie – w napadzie gwałtownego, irracjonalnego rozgoryczenia, które zawsze czaiło się gdzieś w jej wnętrzu, a teraz opanowało ją bez reszty. Jednak jej usta nie poruszyły się, jakby były zamarznięte – zawiasy zardzewiały i nawet nie drgnęły.

      – Won z mojego saloniku! Wynoś się! Wynoś się! Won! Ty draniu, puść te cholerne drzwi i wychrzaniaj stąd!

      Wtedy ojciec ją spoliczkował. Nie był to mocny policzek. Dziadkowy zegar, słysząc to, nie rozpadł się w proch, lecz nadal spokojnie odmierzał czas równomiernym tykaniem, jakby nic się nie stało. Meble również nie zaprotestowały. Mimo to wrzaski Carli ucichły jak ucięte skalpelem. Upadła na kolana, a drzwi otworzyły się na całą szerokość, uderzając w wiktoriańskie krzesło z wysokim oparciem, przykryte ręcznie haftowaną narzutą.

      – Och, nie… – wyszeptała Frannie.

      Carla przyłożyła dłoń do policzka i uniosła wzrok, z osłupieniem patrząc na męża.

      – Należało ci się to od dobrych dziesięciu lat – stwierdził Peter. Jego głos drżał lekko. – Zawsze mówiłem, że tego nie zrobię, ponieważ nie jestem zwolennikiem bicia kobiet. Ale kiedy ktoś zamienia się w psa i zaczyna kąsać, należy go uspokoić. Żałuję tylko, że nie zdobyłem się na to wcześniej. Oszczędziłoby to nam obojgu sporo cierpienia.

      – Tatusiu… – zaczęła Frannie.

      – Cicho, córeczko – przerwał jej i znowu spojrzał na nieruchomą, zszokowaną twarz żony. – Mówisz, że Frannie jest egoistką, ale to ty nią jesteś. Od śmierci