Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 10. Wygnaniec
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-82-1



Скачать книгу

na angielskiej prowincji. Był szary, deszczowy dzień, który idealnie oddawał moje uczucia. W drodze powrotnej przekazałem ojcu Olivii absolutne minimum informacji – wiedział tylko tyle, że stało się coś strasznego. Na dwór wyszło kilkudziesięciu służących, dozorców, masztalerzy i ochroniarzy, w sumie jakieś siedemdziesiąt osób. Wszyscy obserwowali, jak wielki jacht osiada na lądowisku na tyłach posiadłości, w pobliżu niewielkiego stawu.

      Po rampie wbiegł personel medyczny, a ja bez słowa wskazałem im drogę do automatu. Nie wyciągałem stamtąd Olivii. Jeśli istniała choćby maleńka szansa, że się myliłem i jednak dałoby się ją uratować, ta maszyna i jej nanity stanowiły jedyną nadzieję.

      Lord Grantham Turnbull powitał mnie nienagannym uściskiem dłoni, z lodowatą miną i plecami wyprężonymi jak struna.

      – Tak mi przykro, proszę pana – zacząłem. Długo przygotowywałem się na tę chwilę, ale teraz wszystko, co planowałem powiedzieć, wydało mi się bezcelowe. – Pańska… – Tyle udało mi się wykrztusić, zanim mój umysł odmówił posłuszeństwa, uciekając przed bólem. – Przykro mi – powtórzyłem.

      – Dziękuję – powiedział sztywno starszy mężczyzna. Spojrzał na statek. Gdy zauważył uszkodzenia, zmrużył oczy. – Co się dokładnie stało?

      – Wiem niewiele więcej niż to, co już panu mówiłem. Coś w nas uderzyło, a może wybuchło, i zrobiło dziurę w ścianie mojej kajuty. Olivia ucierpiała najbardziej. Zaniosłem ją do automatu medycznego tak szybko, jak się dało, ale było za późno.

      – W ścianie twojej kajuty? – zapytał, świdrując mnie wzrokiem.

      – Tak, proszę pana. – Nie było sensu unikać faktów, więc postanowiłem niczego nie upiększać. Przecież nie byliśmy za młodzi, by ze sobą sypiać.

      – Więc to coś było wymierzone w ciebie.

      Część mnie poczuła ulgę, że nie rozzłościł się za rozdziewiczenie mu córki. Inna część skupiła się na wnioskach, jakie wynikały z jego słów.

      – Pan myśli, że to nie był wypadek?

      Lord Grantham pokręcił głową.

      – W młodości zdobyłem trochę doświadczenia w wysadzaniu. Górnictwo i takie tam. I to – powiedział, wskazując na wyrwę w kadłubie – była eksplozja. Na tyle słaba, żeby nie zniszczyć statku, tylko zabić ciebie. Myślę, że o to chodziło. Olivia miała przeżyć i to ty powinieneś wrócić w trumnie.

      Spojrzałem na niego z zaskoczeniem i rozżaleniem. Poczułem kolejną falę wyrzutów sumienia.

      Grantham ze smutkiem w oczach położył mi dłoń na ramieniu.

      – Bóg mi świadkiem, że znajdę ludzi, którzy to zrobili.

      – Dziękuję, proszę pana. Jeśli jest coś, co mogę zrobić…

      – Dam ci znać. – Jego ton dawał jasno do zrozumienia, że za nic nie dopuściłby do śledztwa nieobliczalnego Cody’ego Riggsa.

      Mniej więcej wtedy lekarze zeszli z rampy, prowadząc unoszącą się na repulsorach kapsułę automatu medycznego z ciałem Olivii w środku. Wszyscy patrzyli na to ze smutkiem i nikt nie protestował, gdy załadowali ją do ambulansu. Domyśliłem się, że władze musiały odbębnić swoje procedury, choćby nie wiem co.

      – Panie Riggs, mam pewne sprawy do załatwienia. Jak sądzę, poznaliście się już z Adrienne? – Lord Grantham odwrócił się do uderzająco pięknej młodej kobiety, która stała w pobliżu. Bardzo przypominała Olivię, choć w przeciwieństwie do swojej siostry brunetki miała włosy w odcieniu ciemnego blondu. Wyglądała też na bardziej wysportowaną. Olivia mówiła, że siostra sporo ćwiczyła i w przeszłości pracowała jako instruktorka jogi, a efekty wciąż były widoczne w postaci zgrabnie wyrzeźbionego ciała. Jeśli dobrze pamiętam, była o rok starsza od Olivii i robiła na Oxfordzie doktorat z inżynierii przemysłowej. Myślę, że była wyjątkowo utalentowana, a Olivia często się nią chwaliła.

      – Tak, znamy się – powiedziałem ponurym, matowym głosem.

      Adrienne przez moment wpatrywała się w moją wyciągniętą dłoń, po czym uścisnęła ją stanowczo. Jednocześnie lustrowała moją twarz, jak gdyby szukając w niej odpowiedzi. Niestety, podobnie jak ona, miałem tylko pytania.

      – Adrienne się tobą zajmie. Życzę miłego dnia – tymi słowami pożegnał mnie lord Grantham. Odwrócił się, żeby nadzorować swoich ludzi, którzy już tłoczyli się wokół statku.

      Adrienne poprowadziła mnie w kierunku głównej rezydencji. Zamiast brać elektryczny wózek, przeszliśmy kilkaset metrów piechotą. Milczeliśmy. Stawiałem nogę za nogą w nadziei, że grawitacja Ziemi wyssie ze mnie cały ból. Siostra Olivii nie zadawała pytań, a ja czułem się zbyt otępiały, żeby cokolwiek mówić z własnej inicjatywy. Nie byłem jeszcze gotów.

      Na miejscu Adrienne pokazała mi salon i zostawiła samego. Nie zaproponowała, żebym u nich przenocował. Odniosłem wrażenie, że się wścieka i mnie obwinia. Nic dziwnego. Sam siebie obwiniałem.

      Wreszcie automatyczny służący przyniósł moją torbę. Zostawiłem rzeczy na statku, bo wiedziałem, że śledczy zechcą je przeszukać. Stwierdziłem, że nie zaszkodzi, jeśli jak najszybciej oczyszczą mnie ze wszystkich zarzutów, z wyjątkiem głupoty.

      Z braku innego zajęcia zadzwoniłem po taksówkę, żeby pojechać do Akademii, która mieściła się jakieś sto sześćdziesiąt kilometrów od posiadłości Turnbullów. Już się tam nie uczyłem, ale zawsze to jakieś znajome miejsce. Wolałem nie wchodzić w drogę pogrążonej w żałobie rodzinie. Tak czy inaczej, musieli widzieć we mnie źródło tragedii.

      Gdy dotarłem do miejsce, znalazłem sobie pusty pokój w akademiku i spałem prawie do południa.

      W sezonie letnim Akademia Sił Gwiezdnych opustoszała. Po wręczeniu dyplomów moi znajomi rozpierzchli się po całym świecie. Nie miałem z kim pogadać. Został mi tylko powrót do domu, więc pojechałem na lotnisko. Dzięki współczesnej technologii lotów suborbitalnych dwie godziny później byłem w Kalifornii.

      Mama przytuliła mnie ze smutną miną, a tato przywitał uściskiem dłoni i klepnięciem w plecy. Wcześniej wysłałem im wiadomość, więc z grubsza znali sytuację, ale nie miałem ochoty rozmawiać o szczegółach. Doceniałem współczucie w ich spojrzeniach, ale naprawdę nie chciałem rozmawiać o emocjach, zwłaszcza z mamą. Może kiedyś, ale nie teraz.

      Ojciec chyba to rozumiał. Za swoich czasów naoglądał się śmierci i wiedział, jak sobie z nią radzić. Po prostu skinął głową w kierunku swojego małego królestwa w piwnicy, gdzie czekała na nas lodówka pełna piwa i szafka z mocniejszymi trunkami. W którymś momencie, długo po tym, jak w okolicy dwunastej butelki przestałem je liczyć, straciłem przytomność. Zostawił mnie śpiącego na starej, znajomej kanapie.

      Kolejny dzień spędziłem tak samo, a potem jeszcze następny, aż wreszcie przyszła wiadomość od Adrienne. Gdy zapuchniętymi oczami wpatrywałem się w telefon, przypomniałem sobie, że nawet się nie pożegnałem. Po prostu tamtego dnia nie wydało mi się to istotne. Byłem w szoku: w wiadomości podała datę i godzinę pogrzebu Olivii, który miał odbyć się nazajutrz. Chciałem do niej zadzwonić, ale w końcu tylko odpisałem, że przyjadę.

      Trzeźwienie po trzech dniach picia było przykre, ale konieczne. Znanityzowanemu mężczyźnie, takiemu jak ja albo tato, trudniej się upić. Z drugiej strony, nigdy nie miałem porządnego kaca. Długi gorący prysznic i kilkunastokilometrowa przebieżka postawiły mnie na nogi. Pod koniec, gdy już zwalniałem do truchtu, zauważyłem pracującego na dworze ojca. Podszedłem do niego.

      – Co mam teraz