Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki. Kennedy Hudner

Читать онлайн.
Название Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki
Автор произведения Kennedy Hudner
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-37-1



Скачать книгу

zeskoczyła z krzesła i popatrzyła skrępowana na pozostałych. Nie zdawała sobie sprawy, że reszta zgromadzonych w milczeniu obserwowała jej poczynania.

      – Co odkryłaś, Lori? – zapytał cicho Brill.

      Romano głęboko nabrała tchu. Nie znosiła rozmów z oficerami, zwłaszcza tymi wysokiej rangi, którzy siedzieli przy stole kuchennym i pili kawę.

      – No cóż… Niewiele wiem o tym urządzeniu, potrzebujecie do tego prawdziwego eksperta, ale jedno mogę stwierdzić z pewnością. Ten satelita zebrane dane może transmitować tylko w jeden sposób, przy pomocy anteny nadajnika. A ta antena znajduje się tutaj. – Wskazała na spiralne zgrubienie widoczne na szczycie urządzenia. – To jedyny transmiter albo nadajnik z anteną, jaki udało mi się znaleźć. Urządzenie nie pobiera dużo energii, na dodatek fizycznie też jest niewielkie, ma średnicę najwyżej dwudziestu centymetrów. Zapewne to antena silnie kierunkowa, która pracuje na paśmie mikrofalowym. – Romano wzruszyła ramionami. – Nie ma dużego zasięgu transmisji, podejrzewam, że najwyżej do trzydziestu kilometrów, może mniej.

      Hiram skinął głową.

      – Co z tego?

      Romano nie odpowiedziała od razu.

      – To oznacza, że Tilleke muszą mieć statek, który przylatuje często, łączy się z satelitą i ściąga informacje. Nie mam jednak pojęcia, jak ten statek przekazuje dane do sektora Tilleke.

      A potem usiadła. Z tremy policzki jej poczerwieniały. Wszyscy wciąż wpatrywali się w nią wyczekująco.

      – Na twoim miejscu spróbowałabym znaleźć i złapać ten statek – poradziła cicho Brillowi.

      Przez chwilę nikt się nie odzywał, ale w końcu kapitan Drechsher parsknęła śmiechem.

      – No, cholera, genialny pomysł. Tak! Złapmy ten statek! Może jednak jogurtowe żołnierzyki nie są takie złe.

      Potem, gdy nastąpiła przerwa w naradach, Sadia Zahiri podeszła do Hirama, który rozmawiał z pułkownikiem Tamarim.

      – Na bogów, Hiramie, gdzieś ty ukrywał tę dziewczynkę?

      – Chodzi ci o Romano?

      – Tak! Jest wspaniała – stwierdziła z zadowoleniem Zahiri.

      – Nigdzie jej nie ukrywałem. Zwykle pilnuję, żeby pokazywała, co umie, i upewniam się, żeby doceniano jej wkład.

      – Ha! Powiedz tej dziewczynie, że gdyby szukała porządnej pracy, niech się zgłosi do mnie. Na pewno nie będę jej wysyłała po śniadanie!

      ROZDZIAŁ 10

      W górach Pelion, Azyl

      Samica sambara parsknęła i potrząsnęła łbem. Promienie słońca zalśniły na jej długim, spiralnym rogu na czole. Rozejrzała się czujnie i znowu parsknęła z niepokojem.

      – Wiatr chyba się zmienił – zabrzmiał cichy głos Nouar w słuchawkach hełmu Cookie. – Ta samica wyczuła zapach, którego nie zna, i ani trochę jej się to nie podoba.

      Cookie przesłała przez łącze piknięcie na potwierdzenie, że słyszy. Ani drgnęła, zajęta obserwowaniem zwierzęcia. Kombinezon maskujący sprawiał, że była niewidoczna z dziesięciu, może piętnastu metrów, ale zapach stanowił problem. Przewodniczka stada uniosła głowę i ugięła lekko przednie nogi, w gotowości do ataku na najmniejsze oznaki zagrożenia. Oczy miała szeroko otwarte, nozdrza rozchylone. Starała się zlokalizować, skąd dochodzi niepokojąca woń.

      Cookie zrobiła zdjęcie.

      Wtedy samica uczyniła coś niespodziewanego. Raz jeszcze powęszyła, a potem obróciła się gwałtownie i opuściła łeb ze spiralnym śmiercionośnym rogiem. Znieruchomiała i wbiła wzrok w las, rozciągający się za polaną. Oddychała szybko. Kiedy nic się nie stało, wyprostowała się znowu i zarżała na alarm. Reszta stada, w tym pięć niedojrzałych sambarów, którym dopiero zaczęły wyrastać rogi, przestała się paść. Cztery dorosłe samce potrząsnęły łbami. Ich rogi zamigotały w słońcu, gdy uformowały szereg między lasem a stadem. Trzy samice stanęły z tyłu stada, a wtedy przewodniczka zerwała się do biegu… prosto na kryjówkę Cookie i Nouar.

      „Niedobrze” – pomyślała Cookie, ale zanim zdążyła coś zrobić, usłyszała trzask w słuchawkach.

      – Schowaj się za drzewem – szepnęła Nouar. – I nie waż się ruszyć!

      Cookie przesunęła się w lewo i przylgnęła do ziemi za pniem starego dębu. Zaraz potem stado sambarów, chyba ze czterdzieści sztuk, przemknęło obok z obu stron. I zniknęło w mgnieniu oka. Cookie przetoczyła się na plecy i usiadła. Rozejrzała się, ale po sambarach nie było już śladu. Przełączyła nawet wizjer na podczerwień, ale nie zdołała wychwycić żadnego obrazu.

      „Szybkie gnojki…”

      Ale co spłoszyło sambary?

      Nouar podniosła się z ziemi kilka metrów dalej. Ledwie ją było widać wśród wysokich zarośli i traw.

      – Coś jest nie tak – rzuciła pośpiesznie. – Musimy się stąd wynosić.

      Kiedy jednak zrobiła pierwszy krok, nad polaną poniosło się niesamowite, drgające wycie.

      Nouar zbladła.

      – Groginy! Nadchodzą.

      Cookie odruchowo weszła w tryb bojowy. Zdjęła z ramienia karabin soniczny i sprawdziła poziom baterii. Dziewięćdziesiąt pięć procent. Sprawdziła też pistolet igłowy i wyjęła magazynek, aby upewnić się, że jest pełny. Dopiero potem spojrzała na Nouar. Dziewczynka zarepetowała swoją broń soniczną i wyjęła osobisty nadajnik alarmowy. Gdy go włączy, rodzina w Ouididi dowie się, że córka ma kłopoty i potrzebuje pomocy, pozwoli też łatwo ją zlokalizować. Spojrzała na Cookie pytająco.

      Cookie jeszcze się wahała. Nie chciała narażać Nouar na nieprzyjemności. Wymknęły się z domu niepostrzeżenie, więc matki na pewno robiłyby im wyrzuty. Gdyby jednak zostały pożarte przez hordę przerośniętych głodnych szakali o kłach długich jak noże kuchenne, też nie byłyby zachwycone.

      – No to zaczyna się zabawa – mruknęła. – Jak myślisz, ile ich jest? – szepnęła do Nouar. Zaciekawione warknięcia, szczeknięcia i węszenie, tak charakterystyczne dla grupy groginów, wyraźnie się zbliżały. Cookie, choć natężała słuch, nie potrafiła odróżnić, czy drapieżców jest kilka sztuk, czy kilkanaście. Obok niej Nouar zmarszczyła w skupieniu czoło, a potem nieco się rozluźniła.

      – Wydaje mi się, że najwyżej dwa lub trzy – szepnęła. – Ale jeżeli zaczną wyć, wkrótce dołączy więcej.

      Jej domysły potwierdziły się zaraz potem, bo na polanę wbiegły truchtem trzy groginy, węsząc i powarkując. Cookie i Nouar ukryły się w zaroślach i przylgnęły do ziemi. Cookie miała wrażenie, że jeden z groginów spojrzał wprost na nią, ale okazało się, że coś innego przyciągnęło jego uwagę. Drapieżniki zwabił zapach stada sambarów, ale chyba coś jeszcze. Cookie chciała zapytać o to swoją towarzyszkę, ale nie ośmieliła się nawet szepnąć. Włączyła powiększenie i przyjrzała się lasowi za groginami. Nie dostrzegła żadnego ruchu.

      Drapieżniki nagle coś usłyszały. Obróciły się niemal jednocześnie w kierunku gęstych zarośli w pobliżu miejsca, gdzie ukrywały się Cookie i Nouar. Z opuszczonymi łbami groginy ruszyły obok siebie. Warczały groźnie i obnażały długie kły. Z zarośli dobiegł szmer. Był tak cichy, że Cookie ledwie odróżniała go od odgłosów drapieżników. Włączyła zewnętrzne mikrofony i skierowała je na krzaki. Początkowo wychwyciła tylko szelest liści i drapanie, ale zaraz potem rozległy się przestraszone pomiaukiwania. Cookie potrząsnęła