Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 4. Podbój
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-31-9



Скачать книгу

      – A więc to tu znikał budżet i materiały, prawda? – spytałem. Myślałem kiedyś o nadwyżkach w Siłach Gwiezdnych. Cała ta podwójna księgowość i kosmiczne ceny zaczęły mieć dla mnie teraz sens. Crow ukrywał ogromne dostawy na ten projekt. Ogromne w sensie finansowym, a nie objętościowym. Budowa fabryk wymagała metali szlachetnych w ilościach nieznanych w innych działach gospodarki.

      – Dokładnie – powiedział Crow. – Nie zatrudniłem setek księgowych i agentów handlowych po to, by kupować jakieś zbytki.

      – Tylko fabryki? – spytałem. – Tylko to budowałeś?

      – Na początku tak – odpowiedział. – A potem… Pokażę ci.

      Znajdowaliśmy się w ciemnym, betonowym pomieszczeniu. Widzieliśmy tylko jedną fabrykę. Wlot na jej szczycie był otwarty, jakby w oczekiwaniu na materiały, które miały zostać dostarczone przez wrota udające jezioro. Jak każde z tych dziwnych urządzeń, które nazywaliśmy fabrykami, była to sferoida o średnicy około czterech metrów. Przypominała nieco stary czajnik, tyle że o nieco pofałdowanej powierzchni, pełnej zgrubień i narośli. Dziwnie powykręcane części wewnętrzne zawsze kazały mi myśleć o wnętrznościach dotykających powłok brzusznych.

      We wszystkich kierunkach od miejsca, gdzie staliśmy, rozciągał się cień. Plama światła nad nami sprawiała, że pozostała część pomieszczenia wydawała się ciemniejsza niż w rzeczywistości. Ja nie widziałem nic prócz pojedynczej, oświetlonej fabryki.

      Sandra jednak aż zachłysnęła się z wrażenia.

      – Kyle? Widzisz je wszystkie? Są fantastyczne!

      Crow spojrzał na nią i uśmiechnął się. Wykonał powolny ruch lewą ręką i zapaliły się światła, ukazując wielką przestrzeń. Miejsce przypominało parking podziemny z bardzo wysokim sklepieniem, podtrzymywanym przez okrągłe metaliczne kolumny z nanitów konstrukcyjnych. Podłoga była betonowa, ale sufit wykonano z warstwy błyszczących nanitów.

      Między kolumnami nie dostrzegłem jednak kolejnych fabryk, jak się spodziewałem. Zamiast nich stały tam okręty bojowe. Dziewięć gładkich, pięknych okrętów. Wyglądały niczym drapieżne ptaki czające się w ciemnościach.

      – To mój projekt – powiedziałem. – Moje niszczyciele.

      – To prawda, ziom – przyznał Crow. – Ciężko uzbrojone, nie tak jak te latawce, którymi dysponowaliśmy poprzednim razem, kiedy zjawiły się tu makrosy. Każdy posiada trzy ciężkie działa. Powiedziałbym, że trójka z nich spokojnie daje sobie radę z krążownikiem przeciwnika.

      Nie przestając zachwycać się samymi jednostkami, zawirowałem i złapałem Crowa za koszulę.

      – Mogłeś je wysłać – wrzasnąłem mu w twarz. – Mogłeś wysłać je, kiedy pojawiły się te cztery krążowniki i zaczęły bombardować Ziemię! Zamiast tego siedziałeś na dupie i pozwoliłeś moim ludziom ginąć!

      Sandra poruszała się jak błyskawica. Tak jakby na ten moment czekała całe życie. Znalazła się za plecami Crowa i chwyciła jego ramiona swoimi drobnymi, a jednak zabójczo silnymi rękami. Crow zareagował gwałtownie, obrócił się twarzą w jej stronę. Był silny i szybki, jednak niewystarczająco.

      Zamarł, kiedy Sandra przyłożyła mu do gardła jeden ze swych niewiarygodnie ostrych noży.

      – Nanity ci nie pomogą, jeśli twoja głowa znajdzie się na podłodze, Jack – szepnęła mu do ucha.

      Oboje się nakręcali, uznałem więc, że czas interweniować.

      – Ej, wy dwoje, uspokójcie się.

      – Pozwól mi to zrobić, Kyle – powiedziała Sandra, patrząc Crowowi w oczy. – Dał Górskiemu zginąć na pokładzie „Jolly Rogera”. Górskiemu i setkom innych. Chcę ściąć admirała.

      Wiedziałem, że Sandra była w jednym ze swoich krwiożerczych nastrojów. Widziałem to już podczas walki z makrosami. Musiałem poruszać się ostrożnie i mówić do niej.

      – Z całą pewnością nie jesteś pierwszą, która ma na to ochotę – stwierdziłem spokojnie.

      – Racja, będziesz musiała ustawić się w kolejce – burknął Crow.

      Spojrzałem na niego. Nie denerwował się tak, jak powinien. Wtedy to zobaczyłem.

      – Sandra, za tobą! – krzyknąłem.

      Rzuciła się naprzód, obracając w powietrzu, zanim znalazła się na podłodze. Coś długiego i czarnego wysunęło się z najbliższego niszczyciela i sięgnęło po Sandrę. Trzy grube palce zacisnęły się w miejscu, gdzie było jej ciało jeszcze chwilę wcześniej. Ramię miało grubość pnia drzewa, zaś palce przypominały metalowe węże strażackie. Uniosło się jak kobra i rzuciło naprzód, by złapać dziewczynę. Ta wyprowadziła cięcie, odskoczyła. Deszcz białych iskier oślepił nas na chwilę. Jeden z palców był jakieś pół metra krótszy.

      – No już! – krzyknąłem. – Wystarczy! Uspokójcie się. Mamy na głowie miliardy ludzi. Przerwijcie to! Rozkazuję!

      Crow odwołał ramię, Sandra stała za mną z nożami w dłoniach. Oboje oddychali ciężko. Uznałem, że głupio postąpiłem, pozwalając im znaleźć się tak blisko siebie. Żadne nie potrafiło kontrolować emocji.

      – Jestem admirałem – przypomniał mi Crow. Potarł gardło, z którego kapała krew. – Pułkownik nie ma prawa wydawać rozkazów admirałowi.

      – Powiedziałam, że zetnę ci łeb – odezwała się Sandra nad moim ramieniem. Potem nachyliła mi się do ucha i szepnęła: – Przykro mi, ale mnie także nie możesz rozkazywać, Kyle. Wiesz o tym.

      Westchnąłem. Normalnie kazałbym im teraz podać sobie ręce, ale zdawałem sobie sprawę, że mogłoby dojść wówczas do niespodziewanej amputacji.

      – W porządku – zwróciłem się do Crowa. – Powiedz, jak długo ukrywasz te okręty i ile ich masz.

      – Ma dziewięć – powiedziała Sandra. – Nie widzisz?

      Pokręciłem głową.

      – Widzę tylko jedną fabrykę, a powiedziałeś, że zbudowałeś więcej. Muszę wiedzieć, jakimi środkami dysponuję, jeśli mam wygrać tę walkę, Crow.

      Admirał wyglądał na zirytowanego, ale odpuścił.

      – Jasne. Właśnie dlatego przywiozłem tu ciebie razem z tym delikatnym kwiatuszkiem. I takiej wdzięczności się doczekałem.

      Poczułem, jak Sandra za mną tężeje. Uniosłem dłoń, żeby zapobiec kolejnej wymianie zdań.

      – Po prostu podaj mi liczbę.

      – Musisz zrozumieć, Kyle. Kiedy zjawiłeś się z okrętami makrosów, nie byłem gotów. Nie dysponowałem wyszkolonymi załogami.

      – Przestań się usprawiedliwiać, tylko podaj mi liczbę.

      – No dobrze. Na najwyższym piętrze mamy dziewięć okrętów. Gotowych do wylotu. Fabryki budują jeszcze jedną taką eskadrę.

      – To ma sens. A co z fabrykami, o których mówiłeś?

      – Piętro niżej mamy dwadzieścia jeden maszyn. Ta jest specjalna – powiedział, podchodząc do jednostki, którą zauważyliśmy na samym początku. – Była tu pierwsza, ale to nie to czyni ją wyjątkową. To mój preprocesor. Przyjmuje nieprzerobione materiały, lekko je przetwarza i tymi rurami przesyła do pozostałych. To przyspiesza produkcję.

      Obszedłem jednostkę, sprawdzając jej ustawienia. Prawdę mówiąc, byłem pod wrażeniem.

      – Nie jesteś