Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 4. Podbój
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-31-9



Скачать книгу

mogły przeprowadzić swoją flotę i zakończyć wojnę.

      Zaskoczenie niemal zbiło mnie z nóg.

      – Byty? – krzyknął głośno Crow. – On mówi o pieprzonych makrosach! To mały zdrajca!

      Pochyliłem się nad stołem, próbując zebrać myśli. Wróciły wszystkie moje koszmary. Gigantyczne trzydziestometrowe koszmary z tytanu. Teraz zrozumiałem, co się stało, jakkolwiek wydawało się to nieprawdopodobne. Marvin jak zwykle szperał i poznawał. Posunął się za daleko, wychodząc poza system. Przeleciał przez pierścień na Wenus, do systemu niebieskiego olbrzyma, w którym kiedyś byłem. System ten pełen był makrosów, eksplorujących pobliskie asteroidy.

      Znając psychologię Marvina, podejrzewałem, że układ go zainteresował i desperacko pragnął go zbadać. Nam wydawało się, że odcięliśmy ten region, nie wysyłaliśmy nawet sporadycznie zwiadowców, aby sprawdzili, co tam się dzieje. Normalnie, mając do czynienia z ludzkim przeciwnikiem, dobrze jest podglądać jego działalność. Dla makrosów nawet misja rozpoznawcza mogłaby stanowić pretekst do kolejnego konfliktu. Nie dysponowaliśmy jeszcze silną flotą, dopiero ją budowaliśmy, tak szybko, jak to było możliwe. Mieliśmy nadzieję, że kiedy makrosy w końcu się u nas pojawią, za kilka miesięcy, a może lat, będziemy dysponować flotą mogącą je powstrzymać. Do tego czasu nie chcieliśmy ich prowokować.

      Makrosy miały jednak inne pomysły. Zbierały siły z drugiej strony pierścienia i wiedziały o naszym polu minowym. Kiedy Marvin się do nich odezwał, zaproponowały mu wymianę. Obiecały, że jeśli wyłączy pole minowe, pozwolą mu zbadać swój system i zakończą konflikt z Ziemią.

      Wiedziałem, co przez to rozumiały. Nie miały zamiaru zaoferować nam pokoju, chyba że chodziło o wieczny na tamtym świecie. Pokój, który uzyskiwały w końcu wszystkie istoty żywe.

      Rozdział 6

      Rozmowy z Marvinem nawet w sprzyjających warunkach były trudne. Jego procesy myślowe nie podążały ścieżkami, które dla nas wydawały się racjonalne. Potrafił także wprowadzić w błąd. Czasami wydawał się dziecinny, w innych momentach przypominał przedwiecznego złego geniusza.

      Tym razem, zamiast mieć go pod ręką, musiałem mierzyć się z ogromnym dystansem pomiędzy Ziemią a orbitą Wenus. Wiedząc, że od tego zależy los Ziemi, czułem, jak dziesięć minut rozdzielających każdą sesję ciągnie się w nieskończoność.

      Upłynęła cała minuta od ostatniej wypowiedzi Marvina sugerującej, że współpracuje z makrosami. Dopiero po tym czasie zdołałem wydusić jakąś rozsądną odpowiedź. Gestem uciszyłem wszystkich i schyliłem się do mikrofonu.

      – Marvin, od długiego czasu jesteśmy przyjaciółmi. Zbudowałem ci ciało, jakiego zawsze pragnąłeś, pozwalając ci na badania. Nie podoba mi się jednak, że tak szybko opuściłeś system. Jestem pewien, że nie zdążyłeś odwiedzić każdej planety w pobliżu Ziemi. Nalegam, abyś ograniczył swoje badania do naszego układu gwiezdnego. Makrosy nie są jak ludzie, Marvin. Często nie dotrzymują umów. A my swoich dotrzymujemy. Jeśli pomożesz nam i zrobisz to, o co prosimy, gwarantuję ci dostęp do innych systemów gwiezdnych w przyszłości.

      Wysłałem wiadomość. Crow spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek.

      – Taaa… Dobra gadka, ziom – powiedział. – Rozumiem. Chcesz sprawić, aby ten drań uważał nas za swoich najlepszych kumpli. W następnej wiadomości spróbuj przekonać go, aby wyszedł trochę wyżej, z dala od atmosfery Wenus. Nawet jeśli wyślemy okręty niżej, trudno będzie uchwycić cel w tej wysokociśnieniowej zupie. Przekonaj go, aby wyszedł z tej gęstej atmosfery, a moi chłopcy rozwalą go na atomy.

      Spojrzałem na admirała.

      – To, o czym pan mówi, może się zdarzyć. Ale nadal mam nadzieję, że uda nam się przekonać Marvina i odwrócić to wszystko.

      Jackowi ze zdumienia opadła szczęka. Zacisnął ją z głośnym zgrzytnięciem.

      – O czym ty, do cholery, mówisz, Kyle? Musimy go zabić, póki możemy. Wszystko, co ma, przekaże makrosom, o ile już tego nie zrobił. Nasze kody, wszystko.

      Wolno pokręciłem głową.

      – Mógł to już zrobić. Najwyraźniej jednak nie zrobił, skoro oczyszcza pole minowe.

      Pułkownik Barerra chrząknął. Spojrzałem na niego wyczekująco.

      – Z całym szacunkiem, sir – zwrócił się do mnie – admirał Crow ma rację. Marvin zbuntował się i miał kontakt z wrogiem. Nie możemy zrobić już nic innego, jak zniszczyć go przy najbliższej sposobności.

      Spojrzałem na major Sarin, mając nadzieję, że coś powie. Schyliła głowę, unikając mojego wzroku. Znałem ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co jej się kołatało po głowie. Nie wiedziała, co robić. Znała Marvina lepiej niż ktokolwiek inny i miała taki sam problem jak ja.

      – Nie widzieliśmy jeszcze ani jednego dzioba okrętu makrosów – powiedziałem. – Poczekajmy, co ma do powiedzenia Marvin.

      Zegar odmierzał czas. Wszyscy patrzyliśmy na cyfry i żółtą ikonę przedstawiającą Marvina.

      – Czy on porusza się w stronę pierścienia? – spytałem.

      Major Sarin potwierdziła. Wszyscy patrzyliśmy na to w ciszy, z wyjątkiem Crowa, który mruczał pod nosem nieprzerwaną litanię australijskich przekleństw. Rozumiałem go. Wyglądało na to, że Marvin przemyślał wszystko dokładnie i postanowił działać, zanim zdążymy zrealizować nasze groźby.

      – Ma zamiar uciec do swoich nowych kumpli – powiedział Crow. – Wydaję rozkaz swoim okrętom, Kyle, bez względu na to, czy się zgodzisz, czy nie.

      Z oporem pokiwałem głową. Crow nakazał okrętom ruszać. Oczywiście wydanie rozkazu i wykonanie go musiało zająć trochę czasu. Tak czy inaczej, czas działał na niekorzyść Marvina. Na niekorzyść nas wszystkich.

      Timer znów wszedł na wartości ujemne. W końcu nadeszła odpowiedź:

      – Co mam zrobić, pułkowniku Riggs? – spytał Marvin. – Jak pan widzi, ustawiłem jedno z urządzeń.

      Rzeczywiście, zauważyłem, że na ekranie pojawił się jeden malutki kontakt. Niewiele to jednak znaczyło. Ustawienie ich wszystkich musiałoby trwać godziny. Co najmniej tyle samo, ile zajęło wyłączenie. Marvin wisiał teraz tuż przy pierścieniu. Nasze okręty schodziły w dół.

      – Włącz kolejny timer – nakazałem Sarin. – Oceń czas wejścia naszych jednostek na pozycje ogniowe. Odejmij pięć minut na propagację sygnału.

      Major Sarin zaczęła przebierać palcami po ekranie. Po chwili pojawił się niebieski zegar wskazujący dwadzieścia dwie minuty. Tyle czasu pozostało Marvinowi, by przekonać mnie, że powinienem pozwolić mu żyć.

      Odwróciłem głowę i spojrzałem na zatroskane twarze. Wszyscy patrzyli na mnie.

      – Chcę poznać wasze opinie. Każde z was ma dziesięć sekund.

      – Wiesz, co o tym myślę – zaczął Crow. – Nie mamy wyboru. Żadnego. Przekonaj go, aby został wystarczająco długo, by można było go zdjąć.

      Przeniosłem wzrok na Barrerę.

      – Admirał ma rację, sir. Ryzyko jest zbyt duże. Głosuję tak samo jak on.

      W końcu zwróciłem się do major Sarin.

      Westchnęła, potrząsając głową.

      – Będzie mi brakowało Marvina, ale nie widzę innego wyjścia. Nie możemy mu zaufać. Stawka jest zbyt wysoka.

      Zatrzymałem na niej dłużej wzrok.