Название | Star Force. Tom 1. Rój |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-19-7 |
– Przecież to śmieszne – poskarżyłem się. – Alamo, co mam zrobić, żeby skłonić cię do uwolnienia Sandry w mojej obecności?
– Personel dowódczy musi być chroniony przed lokalnymi formami życia.
– Taaa… to już słyszałem.
– Alamo ma obsesję chronienia ciebie, ale nie mnie – zauważyła dziewczyna.
– Owszem – przyznałem. – Żeby zrozumieć, dlaczego działa tak, a nie inaczej, trzeba myśleć jak on. Gdybyś zagrała w strzelanego zgodnie z jego regułami, zostałabyś dowódcą, sprawowała nad nim kontrolę, a mnie wywaliłby za burtę bez cienia żalu. Najwyraźniej jeśli znajdziesz się na pokładzie w jakiś inny sposób, zostajesz zakwalifikowany jako niebezpieczne zwierzę. Daj mi pomyśleć przez chwilę, dobrze? Crow wspomniał coś o jakimś nieprzyjemnym procesie zwiększającym bezpieczeństwo.
– Więc dlaczego nie puści mnie teraz, żeby sprawdzić, czy mogę cię pobić? Coś w tym rodzaju?
Zauważyłem oczywiście, że nie dała mi ani sekundy na zastanowienie. Przyglądałem się jej przez chwilę. Ładna, owszem, ale, jak mi się wydało, reaguje emocjonalnie.
– Prawdopodobnie dlatego, że już oblałaś test. Z punktu widzenia Alamo powinnaś być martwa i spoczywać na dnie oceanu.
– Pięknie nas traktuje, metalowy sukinsyn.
Z tym nie mogłem się nie zgodzić. Pracowałem z wieloma irytującymi komputerami, ale po raz pierwszy miałem do czynienia z narzędziem nieznanej cywilizacji obcych.
– Alamo? Powiedz mi, co mogę zrobić, by zwiększyć swoje bezpieczeństwo.
– Personel dowódczy może przyjąć zastrzyki.
– Jakiego rodzaju zastrzyki?
– Odtwórcze.
Zacisnąłem wargi. Wcale mi się to nie podobało. Co, do diabła, okręt obcych wstrzyknąłby mi w żyły? Czy mógłbym od tego porosnąć twardym pancerzem jak krab?
Sandra przyglądała mi się z uwagą.
– Nie ufaj mu, Kyle – poradziła mi. – Nie masz pojęcia, co może ci zrobić.
– Jest jeszcze jedna możliwość – powiedziałem z namysłem.
– Jaka?
– Mogę wysadzić cię z okrętu. To moja farma. Ciała… ciała zostały już pewnie zabrane. Jeśli mój samochód ciągle jest tam, gdzie go zostawiłem, mogłabyś pojechać do miasta. Albo kogoś wezwać.
Myślała nad tym przez chwilę, marszcząc brwi.
– Może w końcu tak zrobię? Ale to by było nie w porządku zostawić cię samego. Zwłaszcza tutaj. Chodzi mi o to, że przecież po mnie wróciłeś.
– Naprawdę nie chcesz opuścić pokładu Alamo? Przecież nie mamy pojęcia, co może zrobić za chwilę.
Sandra wreszcie się uśmiechnęła.
– Nie potrzebujesz towarzystwa?
Pokręciłem głową.
– Nie chcesz stracić okazji, co? To największa rzecz, jaka zdarzyła się nam w całej naszej historii, a ty bierzesz w niej udział. Nie chcesz stracić dobrej zabawy?
– Częściowo – przyznała, udając obrażoną.
– W porządku, doskonale. Możesz zostać tak długo, jak zechcesz.
– Ale spróbuj odczepić mnie od tej ściany. Przecież to śmieszne.
– Alamo – powiedziałem, drapiąc się po głowie – Sandra nie stanowi zagrożenia, jest bezbronna i praktycznie naga. Czy możesz wycofać wszystkie te ramiona oprócz jednego? Na przykład tego, które trzyma ją za kostkę? Tak, żeby mogła się swobodnie poruszać? Nie zbliżę się do niej, więc nie zdoła mnie skrzywdzić.
– Sprzeciwiamy się pozostawieniu zagrożenia na mostku z jednym wyjątkiem: przesłuchania.
– Aha. – Zaczynałem wczuwać się w sytuację. – Muszę przesłuchać jeńca, Alamo – powiedziałem rozkazującym tonem. – W tym celu masz zredukować jej więzy do minimum.
I wreszcie, po paru minutach sporu, osiągnąłem tyle, że okręt zgodził się skrępować jej obie kostki pojedynczymi czarnymi „linami”. Sandra ubrała się w rzeczy Jake’a. Wyglądała w nich lepiej ode mnie.
– Hmmm… – powiedziała, czując się pewniej. – Czy na tym statku jest łazienka?
– Musisz umyć ręce, co? Mnie też by się przydało. Alamo, czy jesteś wyposażony w system pozbywania się… odpadów?
– Wszystkie odpady zostają wyrzucone.
– Jasne.
Pokiwałem głową. Już to widziałem. Moje dzieci też zostały stąd wyrzucone jak odpady. Przeszedłem się po mostku.
„Jeśli nie rozwiążę tego problemu, wkrótce nie da się tu żyć” – pomyślałem. Alamo mógł oczywiście dostarczyć jedną z moich toalet z domu na farmie, ale bez bieżącej wody nie było to żadne wyjście.
Mogłem oczywiście poprosić o radę Jacka Crowa, ale i ten pomysł uznałem za raczej kiepski. Powiedziałby pewnie, że owszem, poradzi mi, co robić. Jeśli do niego dołączę. A przecież on sam i jego ludzie dowodzą swoimi statkami dłużej niż ja swoim. Musieli jakoś rozwiązać ten problem, a jeśli oni sobie poradzili, to ja też mogę.
– Alamo, otwórz przejście z mostka do jednego z nieużywanych sześciennych pomieszczeń.
Ściana po mojej lewej stronie stopiła się. Podszedłem bliżej, zajrzałem do środka.
– Nada się – orzekłem.
– Mam się wysikać na podłogę? – zaprotestowała Sandra. – Zmoczę sobie nogi.
Wiedziałem już, że okręt może się bez problemu przekształcać. Jak daleko sięgają jego możliwości?
– Alamo, możesz stworzyć coś z pokładu? Stworzyć na nim toaletę.
– Poszukiwanie modelu żądanego obiektu w archiwach – poinformował głos.
Przez dobre dziesięć sekund nie działo się nic, po czym podłogi wyrósł metalowy kształt, jaśniejszy, odbijający światło, zupełnie jakby metal zmienił się w ciecz. Kształtował się jak glina na kole garncarskim, wydłużał się, nabierał formy.
– Sandro, popatrz tylko!
Dziewczyna zajrzała do środka ponad moim ramieniem. Krępujące ją czarne sznury przy kostkach poruszały się wraz z nią, jednak nie pozwalały jej zbliżyć się do mnie. Wyciągnęła szyję.
– Dziwne – orzekła.
Trwało to parę minut, ale już wkrótce mieliśmy metalową toaletę.
– Panie przodem – powiedziałem.
– Nie ma mowy!
Westchnąłem. Wszedłem do naszej improwizowanej toalety, zamknąłem za sobą drzwi. Sprawdziłem, działała całkiem, całkiem. Wydałem Alamo polecenie wpuszczania do niej ludzi za dotknięciem ściany na mostku oraz odczekania z opróżnieniem zawartości, póki nie wyjdą. Jednocześnie pomyślałem, że to organizowanie życia, planowanie, wydawanie rozkazów jest trochę jak programowanie komputera. Jeśli jesteś ostrożny, jeśli przykładasz się do szczegółów, okręt