Название | Star Force. Tom 1. Rój |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-19-7 |
W tym momencie nasza sytuacja stała się dla mnie znacznie bardziej zrozumiała, jakby nagle rozjaśniło mi się w głowie. Dlaczego wybrano nas ze względu na dobrze rozwinięty instynkt przetrwania? Bo jeśli chcesz przetrwać, a nie wiesz jak, pytasz eksperta. Okręty poddały nas okrutnym próbom – takim, żeby wyjść z nich cało mogli tylko twardziele. Potrzebowały nas do pobicia przeciwnika.
Gdzieś w głębi mego umysłu odezwał się cichy głos.
„Co z nami zrobią, gdy nie będą nas już dłużej potrzebować?” – spytał. Nieproszone, stanęły mi przed oczami obrazy centaurów, które zabiłem po drodze do stanowiska personelu dowódczego.
Nieprzyjacielski okręt wytracił prędkość. Jego załoga myślała sobie pewnie, że nie musi podlatywać bliżej, skoro i tak trafia. Mogła strzelać do nas jak do kaczek, strącać jednego po drugim.
– Alamo, otwórz kanał komunikacyjny ze Snapperem.
Chwila milczenia i…
– Kanał otwarty.
– O co chodzi, Riggs? Nie mam czasu na pogawędki.
– Więc już wiesz, co mamy robić?
– Nie, do diabła! Dobrze, słucham.
– Ten wielki sukinsyn rozwala nam jednostki na skraju formacji. Moim zdaniem poluje na tych, którzy muszą radzić sobie sami, są oddzieleni od reszty.
– Widzę to na własne oczy. Mów szybciej.
W tym momencie drugi pocisk osiągnął cel, a zbliżały się kolejne. Znikł kolejny złotawy żuk, symbol jednego z naszych. Obliczyłem z grubsza, że nim wejdziemy w nasz zasięg, stracimy połowę sił.
– Każ swojemu okrętowi wyrysować linię łączącą wystrzeloną rakietę z jej celem. I teraz mam propozycję: gromadzimy się wokół gościa, do którego strzelają, uruchamiamy automatyczne systemy obronne i może, może uda się nam zestrzelić pocisk.
– Nic lepszego nie wymyśliłeś?
– Nie, nie wymyśliłem.
– Okręty nie polecą tam, gdzie chcemy, każdy z nas to sprawdził.
– Nie będą uciekać i kryć się. Manewry obronne wokół sojuszniczej jednostki to zupełnie inna para kaloszy.
– Jak mamy ustalić, kto jest celem?
Powiedziałem mu, żeby przede wszystkim kazał przedstawić swój okręt innym kolorem.
– Ten, na którego padnie, niech wszystkich o tym zawiadomi. Zidentyfikujemy go po nazwie, a potem każemy naszym jednostkom podlecieć do celu i dać mu osłonę.
– Doskonały plan, stary! – Crow znów się roześmiał, ale tym razem w jego śmiechu nie było tej pewności siebie i arogancji co poprzednio. Za to pojawiło się zdenerwowanie. Trudno było mieć do niego o to pretensje, kto w tym momencie nie byłby zdenerwowany?
Słyszałem, jak na kanale ogólnym wrzeszczy, domagając się ciszy. W końcu ją uzyskał i wydał polecenia. Każdy, kto stał się celem, ma natychmiast o tym informować. Tymczasem z mojego „ekranu” znikł trzeci okręt. U wszystkich na ścianach ekranowych pojawiły się czerwone linie.
– W porządku! – krzyknął Crow. – Mówcie do mnie, ludzie. Nie czas na nieśmiałość. Kto następny na liście skazańców?
Nikt mu nie odpowiedział.
– Przeciwnik w zasięgu za cztery minuty – poinformował mnie Alamo.
– Ludzie, powiedzcie mi coś, nim cholera rozwali nas wszystkich!!!
– Jack? – spytałem.
– Co znowu, Riggs?
– Nadałeś barwę swojemu okrętowi?
– A skąd! Byłem zajęty wprowadzaniem w życie twojego niewydarzonego planu i…
– Jack, to ty. Jeśli nikt nie widzi, żeby go namierzyli, może chodzić tylko o kogoś, kto jeszcze tego nie sprawdził.
Cisza trwała sekundę, nie dłużej.
– Uwaga wszyscy, rozkazać okrętom, by zgromadziły się wokół Snappera.
– Alamo, zbliż się do statku nadającego jako ostatni – poleciłem. – Zrób to jak najszybciej potrafisz.
Czwarta czerwona kropeczka była już bardzo blisko nas. Przyglądałem się kilkunastu okrętom płynącym leniwie ku jednostce, która musiała być Snapperem. Oboje z Sandrą mogliśmy tylko czekać, zaciskając zęby. Miałem nadzieję, że moje przypuszczenia okażą się słuszne, ale co się stanie, jeśli nasze statki nie zdołają zneutralizować nadlatującego pocisku? Co, jeśli okręt Jacka, wybuchając po trafieniu, rozwali i nas? Ostatecznie będziemy bardzo blisko niego.
Nie musieliśmy czekać długo. Alamo zadrżał. Znałem to wrażenie, drżał tak za każdym razem, kiedy odpalał swoje strumienie.
– Czy to my strzelamy? – spytała niespokojnie Sandra. – Czy nas trafiono?
– Sądzę, że gdyby nas trafiono, to już byśmy się usmażyli – odpowiedziałem. – Alamo odpalił ładunki w kierunku zbliżającej się torpedy.
Czerwona kropka była już bardzo blisko celu. Napiąłem wszystkie mięśnie, choć wiedziałem, że to przecież bez sensu. Nic nie mogłem poradzić na tę mimowolną reakcję.
Nagle drżenie ustało, a złowroga kropka znikła z „ekranu”. Sygnałów naszych okrętów było tyle i tak zmieszane, że nie mogłem się zorientować, czy któregoś brakuje, czy też nie.
– Jack? Jack Crow? Żyjesz, człowieku?
– Żyję, żyję. Kto następny? Mówcie do mnie.
– Nieprzyjaciel w zasięgu za trzy minuty – zameldował Alamo.
Identyfikowali się kolejni, przerażeni dowódcy. Nasze jednostki otaczały każdy cel po kolei. Im bardziej zbliżaliśmy się do przeciwnika, tym szybciej, jak się mi wydawało, strzelał. Po czym zaczął się wycofywać, na początku powoli, potem przyspieszył.
– Uciekają! – krzyknął Crow. – Za nimi! Uwaga, wydajcie okrętom polecenie pościgu. Przyspieszcie.
Rozpoczęliśmy pościg, nadal strącając lecące w naszą stronę pociski. Straciliśmy jeszcze tylko jedną jednostkę, z kobietą rozpaczliwie wzywającą pomocy na pokładzie. Niestety, zbytnio się od nas oddaliła. Najwyraźniej nie usłuchała rozkazów Jacka.
– Widzicie – powiedział, kiedy straciliśmy kontakt, a rozpaczliwe krzyki umilkły. – Widzicie, co się dzieje, jeśli nie działamy wspólnie? Była buntowniczką, działała jak buntowniczka, a teraz nie żyje. Nie mogliśmy jej ocalić, bo nie chciała działać w grupie.
Właściwie nie słuchałem Crowa. Pracowałem już nad programem mającym sprawić, że okręty automatycznie bronią się w grupie przed zagrożeniem. Jeśli dobrze opracuję łańcuch poleceń, powinny reagować, nie czekając na pojedyncze rozkazy.
Wkrótce mieliśmy już w zasięgu tego wielkiego czerwonego sukinsyna. Żałowałem tylko, że nie mogę zobaczyć, jak naprawdę wygląda. Otworzyliśmy ogień. Z docierających do nas raportów wynikało, że strzelają wszyscy. Okrążyliśmy go, otoczyliśmy ze wszystkich stron, z góry i z dołu też. Próbował się nam wyrwać, uciec, ale nie daliśmy mu szansy. W którymś