Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii. Evan Currie

Читать онлайн.
Название Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii
Автор произведения Evan Currie
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-64030-86-4



Скачать книгу

młodych, sprawnych fizycznie ludzi porucznik była jakby powyżej ich poziomu, i to w obu kategoriach. W przeciwieństwie do osiemnastolatków, zawdzięczających swą sprawność ćwiczeniom na hali i siłowni, kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści lat, miała spaloną słońcem skórę i oczy, które wyraźnie starsze były o co najmniej dekadę.

      Była także jedyną, która nie nosiła książek ani komputera, co mógł dostrzec tylko uważny obserwator. Gdyby jednak podszedł wystarczająco blisko, by spojrzeć w jej oczy, wiedziałby, czemu ich nie nosi, ale jeśli byłby w stanie podejść tak blisko, i tak wiedziałby już wszystko.

      – Porucznik Aida!

      – Tak? – Wywołana spojrzała na wołającego i uśmiechnęła się. – Ton! Nie widziałam cię od...

      – Od operacji na Haydenie – odpowiedział z uśmiechem wielki mężczyzna. – Zostałem odesłany tym samym transportem, którym ty przyleciałaś. Jak ci leci?

      Spojrzała z grymasem na złote belki na kołnierzu i przewróciła oczyma.

      – Żałuję, że przyjęłam propozycję armii.

      Ton chrząknął.

      – Mogę sobie wyobrazić. To przykre widzieć kostkę masła[1] na pagonach sierżanta, któremu się ufało i na którym można było polegać.

      – Powiedz to moim profesorom, od unitarki nie czułam się tak głupio.

      – Nie chcesz chyba powiedzieć, że zajęcia faktycznie sprawiają ci problem? – sceptycznie zapytał Ton.

      – Czy ja powiedziałam coś takiego? Powiedziałam, że czuję się głupio, a nie, że jestem głupia – szeroko uśmiechnęła się Sorilla.

      – Dobra, dobra – powiedział Ton, patrząc za jej plecy. – Nie oglądaj się. Wydaje mi się, że złapałaś ogon.

      Sorilla nie musiała się oglądać, by wiedzieć, o kim mówi.

      – To koledzy z klasy.

      – Naprawdę? – Wielki facet uśmiechnął się szeroko, błyskając bielą zębów, która mogłaby porazić nawet niewidomego. – W takim razie przedstaw mnie...

      – Ton... – jęknęła Sorilla.

      – Jak dla pani, kapitan Washington, poruczniku. – Nie przestawał się uśmiechać. – A może mam wydać rozkaz?

      Spojrzała na niego w sposób, który zdecydowanie to odradzał, ale jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że nie bardzo ma inne wyjście. Najgorsze było jednak to, że wiedziała, iż coś takiego nie przyszłoby mu nawet do głowy, kiedy była jeszcze starszym sierżantem sztabowym. Było coś nie tak z faktem, że po promocji na pierwszy stopień oficerski miało się mniej szacunku od otoczenia niż uprzednio.

      Odwróciła się, by dokonać prezentacji, mrucząc przy tym na tyle głośno, by Ton ją usłyszał:

      – Zobaczymy, czy następnym razem będę miała ochotę wyciągać twoją poranioną dupę z dżungli.

      Ton roześmiał się i zaczął rozmawiać z młodzieżą. Na szczęście był na tyle elegancki, że nie opowiadał niczego, co by miało związek z podporucznik, czym prawdę mówiąc, nie była zaskoczona. Większość wspólnych opowieści była albo nudna, albo zbyt osobiście dotyczyła ich drużyny. Niektóre sprawy powinny zostać tylko między członkami ekipy.

      Po pewnym czasie Ton spojrzał poważnie na młodych ludzi.

      – Nie pogniewacie się, jeśli na jakiś czas porwę LT? Dołączy do was później.

      Co mogli na to powiedzieć? Zasalutowali i odeszli.

      „Muszę zdobyć belki kapitana. Albo jeszcze lepiej liść, nieważne, jakiego koloru[2]”.

      Kiedy młodzi odeszli, Ton zwrócił się do niej:

      – Masz jakieś plany na lunch?

      – Teraz już chyba tak – odpowiedziała, uśmiechając się.

      – Dobrze, muszę zadać ci kilka pytań.

      – Naprawdę? Dajesz.

      – Po drodze. Znam fajne bistro niedaleko, podjedziemy busem. Pozwoli pani? – zapytał, oferując jej ramię.

      Spojrzała na niego nieco zaskoczona, ale czemu nie? To była sympatyczna zabawa z dala od strefy działań bojowych. Wzięła go pod rękę i skierowali się w stronę przystanku.

      – Co więc cię do mnie sprowadza? – zapytała po drodze.

      – Nie wiem, czy słyszałaś, ale zostałem przydzielony do Task Force Siedem – odpowiedział marine. – Wkrótce ruszamy.

      – Rekrutujesz, kapitanie? – spytała z lekką nadzieją w głosie.

      – Przepraszam, sier... LT. – Pokręcił głową. – To paskudnie brzmi w stosunku do ciebie.

      – Mów mi Soeur. Kiedy dorastałam, tak mówiła do mnie większość ludzi.

      Słowo brzmiało Tonowi z francuska, ale nie znał tego języka. Ze względów zawodowych przydatniejsze były dla niego dialekty Bliskiego i Dalekiego Wschodu.

      – To jakieś konkretne słowo czy skrót od Sorilla?

      – Jedno i drugie. To „siostra” po francusku. Sorilla to włoska wariacja na ten sam temat – odparła.

      – A Aida? – spytał, skoro już o tym rozmawiali.

      – Japońskie.

      – Poważnie? Jak, do...?

      – Ojciec taty był Amerykaninem japońskiego pochodzenia. W trzecim pokoleniu, ale nazwisko pozostało. Tatę wychowywała babcia, Włoszka. A mama była Meksykanką.

      – Interesująca mieszanka – przyznał. – Tak czy inaczej, nie rekrutuję. Mój zespół jest kompletny.

      – Szkoda – powiedziała smutno.

      Lokalny portal tranzytowy połączony był z systemem stanowym, a ten z kolei z międzystanowym. Po zajęciu miejsca w pojeździe można więc było podróżować po całym kraju, jeśli miało się na to czas i ochotę. Sorilla i Ton nie mieli ani jednego, ani drugiego.

      – Stony Point – powiedział Ton, kiedy oboje znaleźli się wewnątrz.

      – Proszę pozostać na miejscach podczas podróży – odparł automatyczny pilot pojazdu. – Dla własnego bezpieczeństwa wszyscy pasażerowie...

      – Słyszeliśmy to już. – Ton przewrócił oczami, wyłączając ostrzeżenie.

      Komputer umilkł, a pojazd zaczął przyspieszać wzdłuż rzeki Hudson w kierunku małej miejscowości Stony Point. Sorilla wolała pojazdy, które sama mogła prowadzić, ale system transportu publicznego miał swoje zalety. Można było spokojnie pogadać i podróżowało się o wiele szybciej. Jedyny sposób, aby legalnie i szybciej dostać się na miejsce, stanowiło użycie prywatnego statku powietrznego, a ona na jakiś czas miała ich dosyć.

      – Czego więc ode mnie oczekujesz? – spytała.

      – Jesteś prawdopodobnie najlepszym ekspertem od obcych, zdajesz sobie z tego sprawę? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

      – Ja? Jestem zwykłą nauczycielką, Ton.

      Ogromny Murzyn zaśmiał się.

      – Gdyby za moich czasów nauczycielki były takie jak ty, byłbym teraz prawdopodobnie szanowanym lekarzem. Masz najrozleglejszą wiedzę z pierwszej ręki o obcych. Oczywiście kilku moli książkowych może znać więcej teoretycznych bzdur, ale jeśli chodzi o doświadczenie, znajdujesz się na szczycie listy.

      Sorilla chrząknęła,