Na szczycie. K.N. Haner

Читать онлайн.
Название Na szczycie
Автор произведения K.N. Haner
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7942-511-2



Скачать книгу

suka mnie zwolniła! – wrzasnęłam i usiadłam z impetem na krzesełko.

      – Co? Ciebie? Dlaczego?

      – Podobno sprawiam problemy…

      – Za tę sukę możesz pożegnać się z premią za ten miesiąc, moja droga! – usłyszałam głos Suzanne zza kurtyny. Kurwa mać! Pokazałam w tamtym kierunku środkowy palec i miałam ochotę się rozpłakać. Znowu? Sonia poklepała mnie po plecach i cmoknęła w policzek.

      – Spoko, przyjmą cię wszędzie. Wiele osób pyta, czy nie tańczysz w innych klubach.

      – Pieprzę to, mam dość tańca. Właściwie to chyba sama bym niedługo odeszła.

      Ubrałam się i zmyłam makijaż, oddałam wszystkie swoje stroje i, jakby tego było mało, Suzanne stwierdziła, że jeden z nich jest zniszczony, więc muszę za niego zwrócić kasę. Nie wypłaciła mi ani centa, ani jednego pieprzonego centa. Mimo że to prawie koniec miesiąca, a ja harowałam jak głupia, bo pieniądze są mi bardzo potrzebne. Na odchodne powiedziałam kilka słów za dużo i ochrona prawie wyniosła mnie z klubu. Wyrzucili mnie na chodnik jak jakiegoś śmiecia, a pracowałam tu przecież prawie dwa lata, byłam jedną z lepszych tancerek. Pozbierałam swoje rzeczy, które wysypały mi się z torebki, i ruszyłam na przystanek, po drodze odpalając papieros za papierosem. Zadzwoniła moja komórka, kompletnie wkurwiona odebrałam:

      – Halo!

      – Cześć, córeczko… – usłyszałam ten ton, który mówi, że znowu będzie chciała kasy.

      – Cześć, mamo – westchnęłam głęboko.

      – Jesteś w pracy?

      – Nie. Właśnie wyszłam – nie mogłam się przyznać, że mnie zwolnili. Ona nawet nie wie, czym ja się dokładnie zajmuję.

      – Miałaś dziś jakieś napiwki?

      – Nie, mamo, czego chcesz? – zapytałam wprost, ale to oczywiste.

      – Potrzebuję pieniędzy, ten lekarz okazał się bardzo drogi – zaczęła tą swoją śpiewkę, jaka to ona, biedna i schorowana. Ostatnio widziałam ją na Boże Narodzenie, wyglądała jak wrak człowieka, pijana, brudna i głodna.

      – Nie mam, mamo, wysłałam ci ostatnio…

      – Zaraz masz wypłatę, mogę poczekać kilka dni – przerwała mi w pół zdania tym swoim słodziutkim tonem. Serce mi ściska, ona doskonale wie o tym. Jak mam jej nie pomóc? Mam pozwolić, by stoczyła się na dno? Chociaż i tak zapewne już tam jest.

      – Ile ci potrzeba?

      – Dwa tysiące.

      – Co? Co to za lekarz, że chce dwóch tysięcy za wizytę? – pisnęłam oburzona.

      – To na badania, jakieś specjalistyczne. Pewnie będę potrzebowała więcej, ale to jeszcze dam ci znać córeczko – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic.

      – Mamo, nie mam, nie mam tyle w tym momencie.

      – Mówiłam, że poczekam te kilka dni.

      – Wyrzucili mnie z pracy – wypaliłam, nie wiem dlaczego jej o tym powiedziałam?

      – Co? Dlaczego? – wrzasnęła.

      – Nieważne, mamo, fakt jest taki, że nie mogę wysłać ci pieniędzy, bo ich po prostu nie mam.

      – Głupia dziewczyno! Nigdy niczego nie potrafiłaś! Zawsze są z tobą problemy! Jestem twoją matką, musisz mi pomagać!

      – Mamo, ja…

      – Oj, zamknij się! Żałuję, że w ogóle cię urodziłam! Mogłam usunąć ciążę, jak podpowiadał mi twój ojciec! – krzyknęła i rozłączyła się, nie dając mi dojść do słowa. Nie pierwszy raz słyszę od niej takie słowa, często tak jest, gdy próbuję jej odmówić, więc nie rozumiem, dlaczego akurat tym razem tak bardzo mnie to dotknęło. Rozpłakałam się na środku ulicy jak małe dziecko, w dodatku zaczęło padać. Nie, nie padać – zaczęło lać. Przemokłam i zmarzłam, idąc na przystanek. Już dawno powinnam kupić sobie auto, ale wszystkie pieniądze wysyłałam jej. Nagle obok mnie zatrzymał się samochód. Sportowy, nowoczesny, pewnie cholernie drogi. Mogę sobie tylko o takim pomarzyć. Szyba opuściła się i usłyszałam znajomy głos:

      – Wsiadaj. – Spojrzałam zaskoczona. Zatrzymałam się i zajrzałam do środka, a tam siedział ten idiota z klubu, przez którego wyleciałam.

      – Nie, dzięki – warknęłam i ruszyłam dalej, a samochód powoli, wzdłuż krawężnika za mną.

      – Nie wygłupiaj się! Wsiadaj, proszę! – powtórzył i zatrąbił, aż podskoczyłam.

      – Oszalałeś?! – Gdy nie reagowałam na jego zaczepki, zatrzymał samochód, zgasił silnik i wyszedł z auta z parasolem w dłoni. Stanął przede mną w całej swojej okazałości. Cholera, co za facet, na jedną sekundę zapomniałam, że to zwykły klient, idiota, który przyszedł popatrzeć na półnagie tancerki. Jest ode mnie dużo wyższy, czuje się przy nim jak skrzat. Co nie jest trudne, bo większość ludzi jest ode mnie wyższa. Ja ze swoim sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu nie prezentuję typu modelki. Zawsze miałam kompleksy z powodu wzrostu, tyłka i cycków. Moje krągłości zawsze wygrywały, zawsze. Nigdy nie pozbędę się tych bioder, pośladków i piersi.

      – Wsiądź, proszę – odezwał się, kładąc dłoń na moim ramieniu. O mamusiu! Od razu przeszedł mnie nieoczekiwany dreszcz. To jego dotyk tak działa?

      – Po co?

      – Odwiozę cię do domu.

      – Sama trafię, dziękuję.

      – Jesteś przemoczona.

      – Jestem zwolniona, przez ciebie, palancie – wypaliłam wkurzona.

      – Zwolnili cię? – zapytał głupio.

      – Głuchy jesteś? – Chciałam go ominąć, ale mi nie pozwolił. Znowu mnie dotknął i znowu przeszedł mnie ten prąd, a gdy zsunął dłoń od ramienia do nadgarstka, aż jęknęłam. Wtedy spojrzałam mu prosto w oczy i zobaczyłam, że się uśmiecha, jakby poczuł to samo, co ja. Nie! To niemożliwe, coś takiego przecież nie istnieje. Nie wierzę w te bajki o wzajemnym przyciąganiu, czy jak to się tam nazywa.

      Tylko skoro w to nie wierzę, to dlaczego po chwili siedzę w środku jego czarnego astona martina?

      – Przykro mi, że cię zwolnili. Nie chciałem narobić ci kłopotów – spojrzał na mnie tymi przeszywającymi zielonymi oczami. O rany.

      – I tak miałam zamiar odejść – wzruszyłam ramionami i zapięłam pas.

      – Dlaczego? Przecież świetnie tańczysz.

      A co ty możesz o tym wiedzieć, koleś? – pomyślałam sobie.

      – Powiedzmy, że się wypaliłam. Odwieziesz mnie w końcu?

      – Jasne, ale najpierw pozwól mi zaprosić się na obiad.

      – O rany – wywróciłam oczami.

      – W ramach rekompensaty za to, że cię zwolnili.

      – To nie twoja wina, nie musisz mi niczego rekompensować.

      Spojrzałam na niego pytająco, bo nawet nie wiem, jak ma na imię.

      – Sedrick Mills – wyciągnął dłoń.

      – Nie musisz mi niczego rekompensować, Sedricku. Rebeka Staton – dodałam i podałam mu dłoń.

      – Skoro już tam nie pracujesz, czy nadal odrzucasz moją propozycję? – zapytał nagle.

      – Nie jestem