Na szczycie. K.N. Haner

Читать онлайн.
Название Na szczycie
Автор произведения K.N. Haner
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7942-511-2



Скачать книгу

wiem, za tydzień?

      – Niech będzie i proszę, przemyśl to dobrze – Sed nachylił się do Treya i szepnął mu coś do ucha. Trey się uśmiechnął i pokiwał głową. Zmrużyłam oczy. – Pójdę już – dodał i spojrzał na mnie.

      – Co?

      – Odprowadzisz mnie?

      – A nie trafisz?

      Pokręcił głową, próbując ukryć rozbawienie.

      – Idź, idź, ja zjem ci resztę ptasiego mleczka! – Trey popchnął mnie w kierunku drzwi.

      – Nawet się nie waż! – zagroziłam palcem, mówiąc poważnie.

      – Przecież wiem, że masz zapas na kilka miesięcy – uśmiechnął się i posłał mi buziaka w powietrzu.

      – Świnia! Miałeś nie grzebać w moim pokoju!

      – Szukałem czegoś…

      – W mojej szafie? – i dopiero teraz zrozumiałam, że mnie podpuścił. Cholera! – Świnia! – powtórzyłam i roześmiałam się do łez.

      – Wiedziałem, że gdzieś je trzymasz! – podszedł i objął mnie tak, że oderwałam stopy od podłogi.

      – Są policzone, jeśli zniknie choć pudełko – znowu pogroziłam mu palcem.

      – Tak, wiem, urwiesz mi jaja, ugotujesz i każesz mi zjeść – przewrócił oczami. – Odprowadź gościa – postawił mnie i sam się pożegnał, po czym zniknął w łazience.

      – Zejdziesz ze mną?

      – Boisz się zejść sam? – uśmiechnęłam się szyderczo.

      – Nie, chcę ci coś pokazać.

      – Widziałam już twoje auto, fajne.

      – Oj, nie zgrywaj się, tylko chodź! – chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę drzwi.

      – Buty! – krzyknęłam wychodząc na korytarz boso. Wróciłam i wsunęłam klapki. Zeszliśmy przed kamienicę do samochodu. – Co chcesz mi pokazać? – zapytałam.

      – Wsiądź, to ci powiem – i po chwili znów siedziałam w jego aucie.

      – Więc?

      – Proszę – wyjął ze schowka czarną kopertę.

      – Co to jest? – skrzywiłam się.

      – Bilety na koncert i wejściówki za kulisy.

      Moje oczy zrobiły się wielkie.

      – Kiedy gracie?

      – W piątek, tutaj w LA.

      – Mówiłeś, że trasa się jeszcze nie zaczęła.

      – To prywatny koncert, tylko na trzysta osób.

      – I mam tam przyjść?

      – Tak. I wyciągnąć Treya.

      – Nie stać mnie na te bilety.

      Rzucił mi groźne spojrzenie i wyciągnął z marynarki portfel. Wyjął z niego plik banknotów i wepchnął mi w dłoń.

      – Proszę.

      – Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, Sedricku – odpowiedziałam smutno, czując się zażenowana. Wiem, że jestem biedna, ale nie potrzebuję ani litości, ani kasy od takich kolesi jak on.

      – Dlaczego nie?

      – Po prostu nie, nie chcę ci być nic winna – spuściłam wzrok na dłonie, w które wsadził mi jakieś kilka tysięcy.

      – W takim razie to zaliczka, musisz przecież z czegoś żyć.

      – Poradzę sobie, naprawdę nie mogę ich wziąć – położyłam pieniądze na desce rozdzielczej.

      – Nie zasnę, wiedząc, że nie masz przy sobie ani centa.

      – Pożyczę od Treya.

      – Przecież mówił, że sam nie ma.

      – Sed, proszę, nie wezmę od ciebie nawet jednego dolara. Dzięki za bilety, na pewno przyjdziemy.

      Westchnął, wiedząc, że nie wygra tej bitwy.

      – Daj mi swój numer, zadzwonię jutro.

      – Jutro?

      – Zabiorę cię na porządny obiad, dziś prawie nic nie zjadłaś.

      – Nikt by niczego nie przełknął po niespodziewanym spotkaniu ze Sweet Bad Sinful – uśmiechnęłam się szeroko.

      – Więc jesteśmy umówieni?

      – Niech będzie, ale Trey idzie z nami.

      – Niech będzie – mrugnął do mnie i się przysunął. Jego twarz znalazła się jakieś pięć centymetrów od mojej. O rany! Serce mi zamarło i zapomniałam, jak się oddycha.

      – Pójdę już – zapiszczałam.

      – Szkoda – cmoknął mnie w policzek.

      – Och – jęknęłam rozczarowana. Tylko tyle?

      – Czego chcesz, Rebeko? – zapytał, widząc moją niepewność.

      – Nie wiem – znowu pisnęłam, a on się uśmiechnął.

      – Idź już, poczekam, aż wejdziesz do środka – odsunął się i wysiadł, by otworzyć mi drzwi. Wyszłam z samochodu na drżących nogach. – No leć – klepnął mnie delikatnie w tyłek i uśmiechnął się.

      – Dobranoc, Sedricku.

      – Dobranoc, słodka Reb.

      Słodka? Wcale nie jestem słodka. Szybko podbiegłam do drzwi, bo mogłabym się rozmyślić i wrócić, by rzucić się na jego usta. Zerknęłam tylko ukradkiem, Sed machał mi i czekał, aż wejdę.

      Co to było? Kilka chwil z tym facetem a ja mam ochotę na seksualne zabawy? Oparłam się o ścianę na klatce schodowej, a moje serce dopiero po dłuższej chwili odzyskało właściwy rytm.

      ***

      Trey jeszcze siedzi w łazience. Nie wiem, czy iść do łóżka i udawać, że śpię, czy poczekać w kuchni i obgadać z nim otrzymaną propozycję. Mam w głowie tyle myśli, że mój mózg się chyba przegrzewa. Położyłam bilety na komodzie w przedpokoju i poszłam do kuchni. Kiedy tylko poczułam kolację sąsiadów, zaburczało mi w brzuchu. A w lodówce tylko światło. Cholera! Teraz moja kolej na zakupy, a ja mam w portfelu… Poszłam i sprawdziłam: całe piętnaście dolarów i kilka centów. Niewiele za to kupię. Za dwa dni powinnam dostać wypłatę. Eh.

      – Myślałem, że do niego pojechałaś – usłyszałam głos Treya. Stanął w progu kuchni z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.

      – Nie.

      – Niezły jest, co? – wszedł i usiadł przy stole.

      – No! – uśmiechnęłam się głupkowato.

      – On też ma na ciebie ochotę, Reb.

      – Mam wrażenie, że tylko sobie żartuje. Nawet mnie nie pocałował.

      Nie wiem, czemu Trey się roześmiał.

      – Może wie, że jesteś inna.

      – Inna? Nie brzmi to dobrze – skrzywiłam się.

      – Wyjątkowa?

      – E tam. Coś mówił, że uciekł dziś sprzed ołtarza.

      – Co?

      – Nie wiem, nie pytałam. Powiedział,