Faraon wampirów. Bolesław Prus

Читать онлайн.
Название Faraon wampirów
Автор произведения Bolesław Prus
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7773-064-5



Скачать книгу

góry i równocześnie drugą ręką rozluźnił, po czym ściągnął pętlę z szyi. Następnie lekko zeskoczył na piasek i wydawszy z siebie złowrogi skrzek, ruszył na gwardzistów Ramzesa.

      – Na Amona, Ozyrysa, Apisa! – krzyknął Pentuer. – Zaklinam was, nie ustępujcie!

      Najdzielniejszy z żołnierzy doskoczył i przebił chłopa włócznią. Nieumarły nie zareagował. Od niechcenia złamał drzewce w połowie, przyciągnął przeciwnika ku sobie i momentalnie oderwał mu głowę, tak lekko i swobodnie niczym owoc z drzewa granatu. W następnej chwili rozgryzł czaszkę, jakby istotnie była to skórka owocu i siorbiąc głośno, wessał świeży mózg.

      Orszak Ramzesa patrzył na to oniemiały ze zgrozy. Nikt nie śmiał się cofnąć w obliczu erpatre ani też postąpić choć pół kroku w stronę monstrum, w które zamienił się szukający zemsty fellach.

      – Asyryjska zaraza… – szepnął Pentuer na wpół do siebie, na wpół do następcy tronu.

      Nieumarła bestia o twarzy ociekającej świeżą krwią i strzępami mózgu, zaspokoiwszy pierwszy głód, rzuciła się na pozostałych Egipcjan. Gwardziści nie okazali trwogi. W pierwszym starciu żywy trup powalił na ziemię połowę przybocznej straży następcy, roztrącając godzące w niego włócznie i wyłamując tarcze razem z ramionami. Rozległy się przeraźliwe krzyki oraz trzask łamanych kości.

      Ramzes zamarł jak przyczajony lew, z dłonią na rękojeści miecza, który wydobył tylko do połowy. W obliczu zagrożenia władzę nad jego ciałem przejął zwierzęcy instynkt. Włosy zaczęły mu się jeżyć na kształt lwiej grzywy. Na wpół zmieniony w zwierzę następca tronu wyczekiwał na najlepszy moment, by zadać cios. Z kolei Tutmozis nie szykował się do walki, wyraźnie chciał uciekać, ale godność i lojalność nie pozwalały odstąpić boku księcia. Stał więc jak skamieniały.

      – Topornicy naprzód! – Pentuer był tu jedynym, który nie stracił zimnej krwi. – Odetnijcie mu ręce, a potem głowę! Chwała wojownikom jego świątobliwości faraona! Niech sczezną nikczemni bluźniercy!

      Topornicy istotnie poradzili sobie dużo lepiej od włóczników. Walcząc w szyku, ramię przy ramieniu, z dwóch stron zasypali nieumarłego gradem ciosów, ociosując go z kończyn jak drzewo z gałęzi, a wreszcie poćwiartowali na dzwona niczym rybę.

      Ruszające się jeszcze i podrygujące kawały, gwardziści pod nadzorem Pentuera zagrzebali w piasku, osobno, w bezpiecznej odległości jeden od drugiego, aby się ponownie nie zrosły. Kiedy nadszedł orszak Herhora, było już po incydencie. Niosący lektykę nieumarli niewolnicy arcykapłana, choć nie mieli głów, jakoś musieli jednak poczuć żer, gdyż przechodząc obok miejsca zdarzenia, rozdziawiali szeroko otwory przełykowe, które pozostawiono im niezaszyte na szczytach karków, i próbowali łykać powietrze. Na szczęście, właśnie dzięki temu, że wcześniej przezornie i umiejętnie pozbawiono ich głów, nie zbuntowali się teraz, lecz po chwilowym podnieceniu poddali się rozkazom swoich dwóch poganiaczy, kierujących nimi za pomocą długich szpikulców, i miarowo szli dalej.

      Jego świątobliwość Herhor zbył gorączkowy raport swego sekretarza lekceważącym machnięciem ręki.

      Ramzes jakiś czas jechał zadumany, po czym nagle zatrzymał się i zawrócił konia. Natychmiast otoczyła go świta, podjechali wyżsi dowódcy i z wolna, równym krokiem zbliżyły się szeregi maszerujących pułków. W purpurowych promieniach zachodzącego słońca książę wyglądał jak bożek. Żołnierze patrzyli na niego z dumą i miłością, dowódcy z podziwem. Przygoda u wylotu wąwozu odeszła w niepamięć. Przynajmniej na razie…

      Książę podniósł rękę, wszystko umilkło, a on zaczął mówić:

      – Dostojni wodzowie, mężni oficerowie, posłuszni żołnierze! Dziś bogowie dali mi poznać słodycz rozkazywania takim jak wy. Radość przepełnia moje serce. A ponieważ wolą moją jest, ażebyście wy, wodzowie, oficerowie i żołnierze, zawsze dzielili moje szczęście, więc przeznaczam po jednej drachmie dla każdego żołnierza.

      W wojsku zawrzało.

      – Bądź pozdrowiony, wodzu nasz! Bądź pozdrowiony, następco faraona, który oby żył wiecznie! – wołali żołnierze, a Grecy najgłośniej.

      Ramzes mówił dalej:

      – Do podziału między niższych oficerów przeznaczam pięć talentów. Nareszcie do podziału między jego dostojność ministra i naczelnych wodzów przeznaczam dziesięć talentów!

      – Powiedz mi, Pentuerze – zagadnął Herhor swego pisarza – skąd następca weźmie dwadzieścia talentów na dotrzymanie wojsku obietnicy, którą dziś tak nieopatrznie uczynił. Proszę cię tylko, ażebyś zapamiętał, co widziałeś, dla opowiedzenia tego w kolegium kapłańskim.

      – Czy prędko będzie zwołane? – spytał Pentuer.

      – Nie ma jeszcze powodu. Spróbuję pierwej uspokoić tego rozhukanego byczka za pomocą ojcowskiej ręki jego świątobliwości… Szkoda byłoby chłopca, bo ma duże zdolności i energię południowego wichru. Tylko jeżeli wicher, zamiast zdmuchiwać nieprzyjaciół Egiptu, zacznie kłaść jego pszenicę i wyrywać palmy…

      Nieświadomy wypowiedzianej za jego plecami groźby, Ramzes dojeżdżał do pałacu faraona.

      Gmach ten stał na wzgórzu za miastem, wśród parku. Rosły tu osobliwe drzewa: baobaby z południa, cedry, sosny i dęby z północy. Dzięki sztuce ogrodniczej żyły one po kilkadziesiąt lat i dosięgały znacznej wysokości. Cienista aleja prowadziła z dołu do bramy, która miała wysokość trzypiętrowej kamienicy. Z każdej strony bramy wznosił się pylon – wieża w formie ściętej piramidy.

      Na widok zbliżającego się następcy wybiegł z pylonu urzędnik dworski, ubrany w białą spódnicę, ciemną narzutkę i perukę, z wielkości podobną do kaptura.

      – Pałac już zamknięty? – spytał książę.

      – Prawdę rzekłeś, dostojny panie – odparł urzędnik.

      – A któż się tam włóczy z pochodniami? – rzekł książę, wskazując ręką na dół parku.

      – Zdejmują z drzewa brata waszej dostojności, który tam siedzi od południa. Zła krew znów się w nim obudziła.

      Następca zwrócił konia i pojechał do części parku, gdzie znajdował się jego pałacyk. Serdecznie powitany przez półnagich służących, z których jedni wybiegli z pochodniami, drudzy padli przed nim na twarz, Ramzes wszedł do domu. Wykąpał się w kamiennej wannie i zjadł kolację złożoną z pszennego placka, garstki daktylów i kielicha lekkiego piwa. Potem kazał służbie odejść i przysłać Tutmozisa.

      – Więc ty jeszcze nie śpisz…? – zdumiał się wezwany, wchodząc na taras. – Proszę cię, Ramzesie, ażebyś się wyspał.

      – Co z Sarą?!

      – Jej ojciec to uczciwy i rozumny człowiek. Nazywa się Gedeon. Kiedy mu powiedziałem, że chcesz wziąć jego córkę, upadł na ziemię i zaczął wydzierać sobie włosy. Przysiągł, że woli widzieć córkę swoją żywym trupem aniżeli czyjąkolwiek kochanką. Ale potem dogadaliśmy się. Twoja Sara będzie cię kosztowała: folwark i dwa talenty rocznie gotowizną, a jednorazowo dziesięć krów, byczka, łańcuch i bransoletę złotą.

      – Cóż ona na to? – spytał książę.

      – Przez czas układów chodziła między drzewami. Potem powiedziała ojcu, że gdyby jej nie oddał tobie, weszłaby na skałę i rzuciłaby się głową na dół, aby stać się nieumarłą, skoro jest to warunek ojcowskiej zgody. Teraz chyba będziesz spał spokojnie – zakończył Tutmozis.

      Wtem z dołu, spomiędzy gęstwiny, odezwał się głos niezbyt silny, lecz wyraźny:

      – Niech