Faraon wampirów. Bolesław Prus

Читать онлайн.
Название Faraon wampirów
Автор произведения Bolesław Prus
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7773-064-5



Скачать книгу

– rzekł Ramzes i cień przesunął mu się po twarzy.

      – Cóż to szkodzi… co to szkodzi! – łagodził Tutmozis.

      – Więc jesteście poganami – rzekła Sara z godnością. – Odpocznijcie, jeżeli jesteście zmęczeni, narwijcie sobie winogron i odejdźcie z Bogiem.

      Chciała odejść, lecz Ramzes ją zatrzymał.

      – Stój! Spodobałaś mi się i nie możesz tak nas opuszczać.

      – Zły duch cię opętał. Nikt w tej dolinie nie śmiałby przemawiać w taki sposób do mnie… – oburzyła się Sara.

      – Czymkolwiek jestem, twoja piękność przewyższa moje dostojeństwo – odparł Ramzes namiętnie.

      – Czy myślisz, że Żydówki są mniej słodkie od Egipcjanek? – mówił Tutmozis. – Co prawda nie chcą poprawiać swej krwi, przez co szybko brzydną i się starzeją, są też skromniejsze, ale to tylko ich miłości nadaje wdzięk nadzwyczajny. Miałem przecie trzy Żydówki kochankami… Ważne, by brać je, gdy są świeże!

      – Dotychczas mówiłeś prawdę, ale teraz kłamiesz – odezwała się Sara. – Żydówka nie będzie niczyją kochanką! – dodała dumnie.

      – Nawet kochanką pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad nomarchą Memfis? – zapytał drwiącym tonem Tutmozis.

      – Nawet…

      – Nawet kochanką tego pana, który nosi wachlarz?

      Sara zawahała się, lecz odparła:

      – Nawet.

      – Więc może nie zostałaby kochanką nomarchy?

      Dziewczynie opadły ręce. Ze zdziwieniem spoglądała kolejno na obu młodych ludzi. Usta jej drżały, a oczy zachodziły łzami.

      – Kto wy jesteście? – pytała zatrwożona. – Zeszliście tu z gór jak podróżni, którzy chcą wody i chleba. Ale mówicie do mnie jak najwięksi panowie… Coście wy za jedni? Twój miecz – zwróciła się do Ramzesa – jest wysadzany szmaragdami, a na szyi masz łańcuch takiej roboty, jakiego w swoim skarbcu nie posiada nasz pan, miłościwy Sezofris.

      – Odpowiedz mi lepiej, czy ci się podobam – nalegał Ramzes, ściskając jej rękę i tkliwie patrząc w oczy.

      – Jesteś piękny jak anioł Gabriel, ale ja boję się ciebie, bo nie wiem, kto ty jesteś…

      Wtem, spoza gór, odezwał się dźwięk trąbki.

      – Wzywają cię, Ramzesie! – rzekł Tutmozis.

      – A gdybym ja był taki wielki pan jak wasz Sezofris? – pytał dalej książę.

      – Ty możesz być… – szepnęła Sara.

      Gdzieś na wzgórzu odezwała się druga trąbka.

      – Idźmy, Ramzesie! – nalegał zatrwożony Tutmozis.

      – A gdybym ja był następcą tronu, czy poszłabyś do mnie, dziewczyno? – zapytał książę.

      – O Jehowo…! – krzyknęła Sara, upadając na kolana.

      Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.

      – Biegnijmy…! – wołał zdesperowany Tutmozis. – Czy nie słyszysz, że w obozie alarm?

      Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go na Sarę.

      – Oddaj to ojcu – mówił – kupuję cię od niego. Bądź zdrowa! – Podniósł ją, namiętnie pocałował w usta, po czym ona znów padła na twarz i objęła go za nogi.

      Zaczęli biec pędem w stronę głosu trąbek.

      ROZDZIAŁ III

      Następca tronu i jego towarzysz biegli ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Nareszcie znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.

      Grecy z machinami stali bezczynnie u ujścia wąwozu, a dalszą drogę zastępowały im gęste szeregi jakiegoś innego wojska niby cztery równoległe płoty najeżone iskrzącymi włóczniami.

      – Co się tu dzieje…? – groźnie zawołał Ramzes, podbiegając do sztabu. – Dlaczego trąbicie alarm zamiast maszerować?!

      – Jesteśmy odcięci – rzekł Herhor.

      – Jak…? Przez kogo?!

      – Przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.

      – Więc tam stoi nieprzyjaciel?

      – Stoi sam niezwyciężony Nitager…

      Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków, krzyknął chrapliwym głosem:

      – Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!

      – Żyj wiecznie, Ramzesie! – zawołał Patrokles, również dobywając miecza. – Naprzód, potomkowie Achillesa…! – zwrócił się do swoich żołnierzy. – Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!

      Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.

      W parę minut Grecy znaleźli się wobec wielokrotnie liczniejszych sił egipskich i zawahali się.

      – Naprzód…! – wołał następca, biegnąc z mieczem w ręku.

      Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych przeleciał szmer i również zniżyły się włócznie.

      – Kto wy jesteście, szaleńcy…? – odezwał się donośny głos ze strony Nitagera.

      – Następca tronu! – odpowiedział Patrokles.

      Chwila ciszy.

      – Rozstąpić się! – rozkazał ten sam głos co pierwej.

      Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota. Grecki oddział przeszedł.

      Wówczas do następcy tronu zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko się skłoniwszy, rzekł:

      – Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu. Pokazałeś lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów.

      – Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych! – zawołał zdyszany książę, opuszczając miecz. – Pozdrawiam cię wielki wodzu!

      Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki, rozkazując im iść na wschód. Sam ze swoim orszakiem ruszył z powrotem do Memfis.

      Naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za drogą rosło stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.

      Na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.

      – Cóż to znaczy?! – zawołał wzruszony następca.

      Adiutanci pobiegli do drzewa i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał. Ciało wisielca wciąż się poruszało, ale nie była to końcówka agonii, lecz coś o wiele bardziej złowrogiego. Każda część jego ciała wykonywała niezborne ruchy, jakby żyła swym własnym życiem. Język poruszał się w ustach niczym wąż, a ślepe oczy mrugały.

      – Cóż