Название | Nasturcje i ćwoki |
---|---|
Автор произведения | Marcin Szczygielski |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-60000-60-1 |
Zuzanna nabiera powietrza, bo prawie całą opowieść wysnuła na jednym oddechu. Wciągnęłam się wbrew mojej woli i nawet nieco mnie rozbawiła.
– Słuchaj – mówi Zuzanna – może pójdziemy na lunch?
W głowie zapala mi się czerwone światełko. Dlaczego ona jest dla mnie taka miła? O co chodzi? Nigdy jeszcze razem nie wychodziłyśmy.
– A dokąd? – pytam ostrożnie.
– A gdzie bądź. Do KFC na przykład.
– Nie, wiesz, umówiona jestem – wykręcam się po krótkim namyśle. – Poza tym ja nie lubię KFC.
– He, he – śmieje się Zuzanna, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Nikt nie powie głośno, że lubi KFC. To tak jak z podpalaniem własnych bąków – każdy kiedyś to robił, ale nikt się do tego nie przyzna.
– No wiesz! – odpowiadam głęboko zszokowana. – Ja nigdy tego nie robiłam… A ty robiłaś?
Zuzanna patrzy na mnie przez chwilę z kamienną twarzą, po czym mówi:
– Nie, no co ty? Zwariowałaś? Oczywiście, że nie!
Po czym wstaje z godnością i wraca do swojego biurka.
Agnieszce udaje się znaleźć kilka fabryczek produkujących tanią biżuterię i różne duperele reklamowe: długopisy, notesy, zapalniczki. Zabieram tę listę i idę do działu reklamy i marketingu, żeby coś oni załatwili, ale błyskawicznie mnie spławiają. Cholerne lenie – nic nie robią po całych dniach, a zarabiają najlepiej ze wszystkich. Z zemsty zabieram jedną z naszych firmowych zapalniczek z półki, na której stoją prezenty dla najważniejszych reklamodawców „Stylle” i wracam do pokoju redakcyjnego. Postanawiam, że Agnieszka obdzwoni tych producentów w poniedziałek, bo już minęła piętnasta i trzeba się pomału zbierać do domu.
Postanawiam spędzić wieczór w domu – taki oryginalny mam pomysł. Wieczór dla urody i zdrowia. Zrobię sobie jakąś maseczkę, zjem coś zdrowego, obejrzę jakiś film i zrelaksuję się. Przyjeżdżam koło osiemnastej, a już przed dwudziestą czuję się doskonale zrelaksowana. Coś bym zrobiła. Przypomina mi się, że mam na pawlaczu belę takiego znakomitego materiału w gotyckie nadruki. Kupiłam go jako dekorację do sesji zdjęciowej. Pani wpuściła wydatek w koszty i zwróciła mi pieniądze, chociaż ostatecznie nie użyliśmy tej tkaniny do zdjęć. Mam tego z pięćdziesiąt metrów. Mogłabym uszyć jakąś kreację czy zasłony do dużego pokoju. Włażę po drabinie pod sufit – mieszkanie jest cholernie wysokie, prawie cztery metry – z olbrzymim trudem wyciągam belę i rzucam na podłogę. Cały dom się zatrząsł, bo waży to chyba z tonę. Rozwijam kawałek. Śliczny – burgundowe tło w bladozłote inicjały gotyckie i fragmenty starodruków. Odcinam ze cztery metry i obwijam się na próbę. Porażający efekt – coś jakby słup ogłoszeń w starym stylu. Trzeba by to z czymś gładkim połączyć, za dużo wzorów. Może… Jak na złość akurat w tym momencie dzwoni telefon. Z trudem uwalniam się spod zwojów tkaniny i doczołguję do aparatu.
– Halo! – warczę. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywa, chociaż słyszę czyjeś westchnienie. Warczę jeszcze raz: – Halo!
– Ech – ze słuchawki wydobywa się bolesny jęk, a po chwili ponury kobiecy głos oznajmia: – Człowiek jak ten śmieć…
Rany, to mama. Błyskawicznie przebiegam myślą ostatnie dni. Co mogłam zmalować tym razem? Kiedy rozmawiałyśmy? Boże, z tydzień temu! Chociaż nie, zaraz, zaraz… tak, rozmawiałyśmy dwa dni temu. To chyba nie jest powodem tej boleści. Co zrobiłam?
– Mama? – pytam ostrożnie.
– Mama! – odpowiada drwiącym tonem moja matka. – Mama! No, skoro życzysz sobie tak mnie nazywać, to tak. To mama.
– Mamusiu, coś się stało?
– No tak! No tak! Człowiek jak ten pies. Przejadą go, nie zauważą. Najwyżej zapyta jeden drugiego: coś się stało?
– Mamusiu, czy ktoś cię potrącił? Wypadek był?
– Wypadek, ha! Tak, powiedzmy, że wypadek. No, ale czy to ważne? Nie zawracaj sobie głowy starą, zdziwaczałą kobietą.
– Mamo, nie jesteś wcale zdziwaczałą, starą kobietą. Nie masz jeszcze sześćdziesiątki. Proszę cię, uspokój się i powiedz, co się dzieje. Jaki wypadek?
– Ech, córciu, co ja ci będę głowę zawracała takimi głupotami? Ja wiem, że ty zajęta jesteś, ty nie masz czasu. Ty się wyspać musisz, bawić…
– Mamo, ja się ani nie wysypiam, ani nie bawię. Ja po prostu pracu… – przerywam, liczę wolno do pięciu i zaczynam od nowa: – To nie są głupoty, mamusiu. Proszę, powiedz, bo wydaje mi się, że to coś ważnego.
– Tobie się wydaje! Jej się wydaje. No tak. Zmieniłaś się. Kiedyś byłaś inna…
Czuję, że zaraz dostanę szału. Nikt na świecie nie jest w stanie doprowadzić mnie do obłędu w tak błyskawicznym tempie jak moja matka.
– Mamo, nie zmieniłam się. Jestem dokładnie taka sama, jak byłam. No, może lepiej