Название | Przyjaźń absolutna |
---|---|
Автор произведения | Джон Ле Карре |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-250-6 |
– Przed snem? Przejść się z tobą? O Boże! Oczywiście, że się przejdę! – O mało nie dodaje, że spać z nią też może, ale powstrzymuje się w ostatniej chwili. – A na pewno o to ci chodzi? Powiedz to jeszcze raz po niemiecku.
Judith przechodzi na swój język ojczysty. Nachtwandlung.
– Chodzi o ściśle tajny czyn polityczny. Przypomnimy berlińczykom ich faszystowską przeszłość. Chcesz?
– Sasza też idzie?
– Niestety Sasza jest w Kolonii. Pojechał na rozmowy z jakimiś profesorami. W dodatku pojedziemy na rowerach, a on się nie nadaje.
Lojalny Mundy natychmiast protestuje:
– Sasza bardzo dobrze jeździ na rowerze. Musisz go zobaczyć. Jeździ jak stary.
Ale Judith nie ustępuje.
Tymczasem nadeszła wiosna, tylko że pogoda jakby tego nie zauważyła. Śpieszącego na spotkanie Mundy’ego gonią w mroku mokre płatki śniegu. Dochodzi do opuszczonego budynku szkolnego nad brzegiem kanału. Piotr Wielki i jego dziewczyna Magda już tam są wraz ze Szwedem Torquilem i bawarską amazonką Hilde. Zgodnie z rozkazem Judith każde ze spiskowców uzbrojone jest w latarkę, puszkę szkarłatnego spreju i szklanej wody, tajemniczego roztworu, który podobno tak dokładnie wżera się w szybę, że aby go usunąć, trzeba wymieniać całe okno. Piotr Wielki, który odpowiada za logistykę, dostarczył każdemu z bojowców po skradzionym rowerze. Mundy ma na sobie trzy koszule po ojcu, szalik i starą kurtkę. Latarkę, szklaną wodę i farbę chowa do plecaka. Torquil i Piotr Wielki mają cyklistówki, a Hilde – maskę przewodniczącego Mao. Judith rozkłada plan miasta i prowadzi odprawę, mówiąc z ostrym północnoniemieckim akcentem. Spódnicę do ziemi zamieniła tym razem na wełniany sweter wilka morskiego i niezwykle długie, białe wełniane getry. Nawet jeżeli pod swetrem jest jakaś spódniczka, to jej nie widać.
Oznajmia, że celem dzisiejszej akcji są budynki pełniące za czasów Trzeciej Rzeszy funkcję ministerstw i sztabów, teraz stojące sobie jak gdyby nigdy nic. Cel akcji jest czysto edukacyjny. Chodzi o przypomnienie miejscowej burżuazji funkcji pełnionej przez każdy z tych budynków za czasów hitlerowskich. Doświadczenie uczy, że zachodnioberlińskie gliny nie cierpią takich napisów i prowadzą ciągłą akcję usuwania ich i wymiany okien. Zwycięstwo będzie więc podwójne: będzie to cios wymierzony w burżujskie umiłowanie własności prywatnej i w policyjne próby wymazania z pamięci hitlerowskiej przeszłości.
– Główne obiekty to – Judith wskazuje na mapie – Tiergartenstrasse 4, gdzie mieścił się sztab programu „Eutanazja”, dawne biuro Adolfa Eichmanna przy Kurfürstenstrasse, obecnie prawie całkowicie wyburzone pod nowoczesny hotel, kwatera główna Heinricha Himmlera na rogu Wilhelmstrasse i Prinz Albrechtstrasse, teraz niestety po drugiej stronie muru, ale zrobimy, co się da. W sprzyjających okolicznościach zaatakujemy również miejsca zbiórki, z których berlińskich Żydów wysyłano do obozów śmierci, między innymi dworzec kolejowy Grunewald, przy którym zachowała się zbudowana specjalnie do tego celu rampa kolejowa, i stary sąd wojskowy z wejściem od Witzlebenstrasse, gdzie Niemcy uczcili pamięć nielicznych śmiałków, którzy spiskowali przeciwko Hitlerowi, a równocześnie zapomnieli o milionach, które do końca walczyły za Führera. Nasz napis w Schlossparku również będzie przypominał o krzywdach.
Zastanawali się, czyby nie pojechać aż do Wannsee, gdzie zapadła decyzja o hitlerowskim „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, lecz pomysł został odrzucony z powodu warunków atmosferycznych. Wannsee zajmą się wobec tego kiedy indziej.
Dodatkowymi celami będą tak przez wszystkich podziwiane latarnie uliczne zaprojektowane przez architekta Hitlera, Alberta Speera. Peter ma za zadanie oblepić je ulotkami nawołującymi wszystkich dobrych hitlerowców, by przyłączyli się do amerykańskiego ludobójstwa w Wietnamie.
Judith pójdzie w szpicy, Teddy i Torquil w drugim rzucie. Marsz zamykać będą Peter i Hilde. Magda jako straż tylna ma uważać, czy nie widać policji, i w razie czego rozpocząć działania dywersyjne. Śmiech. Magda jest ładna i bezpruderyjna. Jest dumna, że aby zdobyć pieniądze, nie postępując wbrew swym rewolucyjnym zasadom, od czasu do czasu pracuje jako prostytutka. Rozważa też pomysł urodzenia dziecka bezpłodnej burżujskiej parze, by zdobyć środki na dalsze studia.
Grupa szturmowa wyrusza w bój. Mundy ma długie nogi, więc co chwila wysforowuje się do przodu i potem musi hamować, by Judith mogła go wyprzedzić. Dziewczyna mija go szybkim krokiem ze spuszczoną głową, z wypiętą do tyłu zgrabną pupą, pogwizdując Międzynarodówkę. Mundy zaczyna ją gonić, dyscyplina pryska, w mroźnym powietrzu rozlegają się wesołe okrzyki, Międzynarodówka brzmi teraz jak bitewny okrzyk. Z włosem powiewającym w takt pieśni Judith upiększa jedną wystawę, jej towarzysz Mundy – drugą. Przychodzi zapierający dech meldunek, że na godzinie drugiej widać gliny, tylna straż rozpierzcha się, ale Judith nie przestaje pisać, i to najpierw po niemiecku, potem – „specjalnie dla naszych angielskich i amerykańskich czytelników” – również w ich języku. Mundy, jej samozwańczy ochroniarz, patrzy, jak dziewczyna spokojnie kończy dzieło. Następuje szaleńcza ucieczka po kocich łbach, potem bojownicy przegrupowują się, sprawdzają stan liczebny oddziału, Piotr Wielki wyciąga termos z bardzo burżujskim grzanym winem, by pokrzepili się przed kolejnym atakiem.
Gdy zwycięzcy wracają do komuny, przez kłębiące się śniegowe chmury prześwituje już pomarańczowe światło poranka. Rozgrzany mrozem i tryumfem Mundy odprowadza Judith pod jej drzwi.
– A może masz ochotę na angielską konwersację, jeżeli nie jesteś zbyt zmęczona? – proponuje swobodnym tonem, lecz Judith zamyka przed nim drzwi nadal opatrzone tym samym groźnym napisem.
Mundy leży w łóżku i długo nie może zasnąć. Sasza miał rację, niech go diabli. Zdobycie Judith, nawet osamotnionej Judith, to sprawa z góry skazana na niepowodzenie. Zawiedzionemu Mundy’emu przywiduje się więc najpierw Ilse, potem pani McKechnie w żałobnych szyfonach, ale ze znużeniem odgania te myśli. Potem pojawia się Legalna Judith z długimi blond włosami opadającymi jej na ramiona, zupełnie naga.
– Teddy, Teddy, no obudźże się – mówi i coraz bardziej niecierpliwie potrząsa jego ramieniem.
Akurat, myśli kwaśno Mundy. Próbuje otworzyć oczy i znowu je zamknąć, ale zjawa wcale nie znika, choć na strychu zaczyna się robić jasno. Rozdrażniony wyciąga rękę i napotyka nie powietrze, lecz nagą pupę Legalnej Judith. W pierwszej chwili jest prawie przekonany, że Legalna Judith, podobnie jak Legalna Karen i Christina, też musi się ukrywać.
– Co się stało? Przyszła policja? – pyta po angielsku, bo przecież to ich lingua franca.
– A co, wolisz się kochać z policją?
– No nie, co ty…
– A może już jesteś umówiony? Z inną dziewczyną?
– Wcale nie. Naprawdę. Nie mam dziewczyny.
– Tylko proszę cię, nie będziemy się śpieszyć. To mój pierwszy raz. Może to cię zniechęca? Może jesteś za bardzo angielski? Za porządny?
– Wcale nie. To znaczy wcale mnie to nie zniechęca. I wcale nie jestem porządny.
– To całe szczęście. Musiałam czekać, aż wszyscy zasną. Tak będzie bezpieczniej. Potem nikomu nie mów, że się kochaliśmy, bo wtedy każdy inny też będzie chciał, a to by mi nie odpowiadało. Zgadzasz się?
– Zgadzam.