Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas

Читать онлайн.
Название Towarzysze Jehudy
Автор произведения Aleksander Dumas
Жанр Историческая литература
Серия
Издательство Историческая литература
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-0297-6



Скачать книгу

następcy Charette'ów, Stoffietów, Bonchampów, Rochejacqueleinów, Lescure'ów! – odezwał się jeden z obecnych.

      Bretończyk, zwracając się doń, rzekł:

      – Jeśli gotowi są zginąć, jak ich poprzednicy, to co im radzicie robić?

      – A bo co? – zapytał Morgan.

      – A bo to – odparł chłop – że generał, skoro tylko otrzyma waszą odpowiedź, wnet chwyci za broń.

      – A jeśli damy odpowiedź przeczącą? – zapytał ktoś.

      – Tym gorzej dla was! W każdym razie powstanie wyznaczono na 20 października.

      – Otóż dzięki nam – powiedział prezydujący – generał miał z czego wypłacić żołd za pierwszy miesiąc. Gdzie masz pokwitowanie?

      Chłop wyjął z kieszeni papier, który brzmiał:

      "Otrzymaliśmy od naszych braci z Południa i Wschodu dla należytego użytku na rzecz sprawy sumę…

      Jerzy Cadoudal, generał głównodowodzący armią królewską w Bretanii".

      Suma nie została wymieniona.

      – Czy umiesz pisać? – zapytał prezydujący.

      – Dosyć, aby wypełnić trzy czy cztery brakujące wyrazy.

      – No to pisz: "sto tysięcy franków".

      Bretończyk napisał te słowa i oddając papier prezydującemu powiedział:

      – Oto pokwitowanie. A gdzie pieniądze?

      – Schyl się i podnieś worek, który masz pod nogami. Zawiera on sześćdziesiąt tysięcy franków.

      A zwracając się do mnichów:

      – Montbar! Gdzie reszta?

      Zapytany mnich otworzył szafę i wyjął nieco mniejszy worek, przyniesiony przez Morgana, z okrągłą sumą czterdziestu tysięcy franków.

      – Oto wszystko – rzekł mnich.

      – Teraz, przyjacielu – rzekł prezydujący – posil się i wypocznij; jutro odjedziesz.

      – Oczekują mnie – odparł Wandejczyk – zjem i prześpię się na koniu. Żegnam panów.

      Niech was Bóg chroni!

      I skierował się ku drzwiom.

      – Zaczekaj! – zawołał Morgan.

      Wysłaniec Jerzego zatrzymał się.

      – Nowina za nowinę – mówił Morgan. – Powiedz generałowi Cadoudalowi, że generał Bonaparte opuścił armię w Egipcie i wylądował wczoraj w Fréjus, a za trzy dni będzie w Paryżu. Czyż moja nowina nie warta twojej?

      – Niemożliwe! – zawołali jednogłośnie wszyscy zebrani.

      – A jednak prawda. Wiem o tym od naszego przyjaciela księdza, który go widział na godzinę przed widzeniem się ze mną w Lugdunie i poznał go.

      – Po co powrócił do Francji? – zapytało kilka głosów.

      – Doprawdy – rzekł Morgan – dowiemy się o tym prędzej czy później. Być może nie będzie ukrywał się w Paryżu.

      – Nie trać ani chwili czasu i nieś tę wiadomość naszym braciom z Zachodu – rzekł prezydujący. – Przed chwilą zatrzymywałem cię, ale teraz mówię ci: śpiesz się. Chłop pokłonił się i wyszedł. Gdy drzwi zamknęły się za nim, prezydujący powiedział:

      – Wiadomość, którą nam przyniósł Morgan, jest tak ważna, że chcę zaproponować specjalne zarządzenia.

      – Jakie? – zapytali jednym głosem towarzysze Jehudy.

      – Jeden z nas, na którego padnie los, pojedzie do Paryża i będzie informował o wszystkim przy pomocy szyfru.

      – Przyjęte.

      – W takim razie – ciągnął dalej prezydujący – napiszmy nasze nazwiska na kawałkach papieru; włóżmy je do kapelusza i ciągnijmy losy.

      Młodzieńcy pośpiesznie wykonali rozkaz.

      Najmłodszy z nich zbliżył się do kapelusza i wyciągnął karteczkę, którą oddał prezydującemu.

      – Morgan – przeczytał ten.

      – Proszę o rozkazy.

      – Pamiętaj – zaczął uroczyście prezydujący – że nazywasz się baron de Sainte-Hermine; że ojciec twój był ścięty na placu Rewolucji, a brat twój zabity w armii Kondeusza. Noblesse oblige – oto instrukcja dla ciebie.

      – A co do pozostałych kwestii? – zapytał młodzieniec.

      – Polegamy – odparł prezydujący – na twym rojaliźmie i lojalności.

      – Pozwólcie tedy, przyjaciele, że pożegnam was zaraz. Chcę przed dniem być już na drodze do Paryża, a mam jeszcze jedną wizytę przed odjazdem.

      – Idź – rzekł prezydujący, biorąc Morgana w ramiona. – Inny powiedziałby: "Bądź mężny i odważny!" Ja mówię: "Bądź ostrożny".

      Młodzieniec pożegnał uśmiechem przyjaciół, zawinął się w płaszcz, nasunął kapelusz na oczy i wyszedł.

      ROMEO I JULIA

      Koń Morgana był już gotów do drogi.

      Zaledwie młodzieniec wskoczył na siodło, wrota klasztoru rozwarły się przed nim; koń pomknął ostro, jakby już zapomniał o odbytej niedawno drodze. Za wrotami Morgan po krótkiej chwili wahania skręcił na prawo; czas jakiś jechał wzdłuż ścieżki, prowadzącej z Bourgu do Seillon, skręcił znowu na prawo poprzez pole, zanurzył się w las, wkrótce wyjechał na bity gościniec Pont-d'Ain i po półgodzinnej jeździe zatrzymał się przy grupie domów, zwanej obecnie Maisons-des-Gardes. Nad jednym z tych domów wisiał pęk ostrokrzewu, wskazując, że tu odpoczywali i posilali się włościanie i piesi podróżni.

      I tutaj, jak pod klasztorem Kartuzów, Morgan zastukał we wrota rękojeścią pistoletu. Wkrótce usłyszał kroki stajennego; wrota zaskrzypiały, a człowiek, który je otworzył, zobaczywszy jeźdźca z pistoletem w ręku, zrobił instynktowny ruch, jak gdyby chciał wrota zamknąć.

      – To ja, Pataut – rzekł młodzieniec. – Nie bój się.

      – A prawda. To pan Karol. Ale widzi pan, teraz ostrożność jest najlepszym środkiem bezpieczeństwa!

      – Masz rację, Pataut – odparł młodzieniec, dając mówiącemu sztukę srebra. – Ale bądź spokojny. Wrócą lepsze czasy.

      – A czy długo będziem na to czekali?

      – Pataut, obiecuję ci postarać się, abyś długo nie czekał. Śpieszę się nie mniej, niż ty.

      Toteż chciałbym, abyś się nie kładł spać, kochany Pataut.

      – Pan wie, że kiedy pan tu jest, nie kładę się wcale. Co się tyczy konia… Pan chyba co dzień zmienia konia. Dziś pan jest na karym.

      – Tak, jestem kapryśny z natury. Zresztą koń niczego nie potrzebuje. Popuść mu wędzidła, siodło postaw. Czekaj no! Włóż pistolet do olster, a te dwa potrzymaj.

      Z tymi słowy młodzieniec oddał chłopcu pistolety zza pasa.

      – Ho! – zaśmiał się ten. -Pistoletów mamy dosyć.

      – Wiesz, Pataut, że drogi nie są bezpieczne.

      – Ja myślę. Czyż mało mamy, panie Karolu, rozboi? Przecież w ostatnim tygodniu zatrzymano i ograbiono dyliżans, jadący z Genewy do Bourgu.

      – Tak? – zapytał Morgan. – A kogo o to posądzają?

      – Komedia