Название | Zbawiciel |
---|---|
Автор произведения | Leszek Herman |
Жанр | Классические детективы |
Серия | |
Издательство | Классические детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-287-1442-7 |
Marcin odwrócił się do stojącej obok kobiety.
– Dzień dobry – powiedziała z chłodnym uśmiechem. – Nazywam się Julia Przeworska. Jestem, a właściwie byłam do tej pory, zastępcą redaktora naczelnego wydania stołecznego. Poproszono mnie o poprowadzenie „Dziennika Szczecińskiego” do powrotu pana Pawła. Mam nadzieję, że będzie nam się doskonale współpracowało.
– Pani Julia przejrzy wszystkie nasze bieżące teksty, zwłaszcza te przygotowywane do druku na przyszły tydzień. Umówiliśmy się…
– Umówiliśmy się – Przeworska delikatnie weszła w słowo Marcinowi – że wszystkie artykuły przewidziane na jutro i pojutrze idą bez żadnych zmian. Raczej trudno byłoby je w takim trybie wprowadzić. Natomiast o tekstach na drugą część tygodnia będę chciała porozmawiać z każdym z państwa osobno.
– Mój artykuł o drogach ma być na piątek – mruknęła Paulina, spoglądając na Piotra.
– A ja mam dwa sponsorowane – jęknął Piotr. – Oba muszą być skończone na połowę sierpnia.
– One są dobrze płatne, więc nie jęcz. Ja liczyłam na to, że od środy za tydzień wezmę jeszcze trzy dni wolnego, ale w tej sytuacji…
– Przecież idziesz za dwa tygodnie na urlop. – Piotr spojrzał na nią ze zdziwieniem. – I jeszcze chcesz wcześniej brać jakieś dni wolne?
– Ale w środę siódmego przyjeżdżają do Szczecina moi znajomi. Myślałam, że będę miała czas, żeby ich oprowadzić po mieście.
– Problemy wielkiego świata. A inni muszą tutaj na śmieciówkach pracować. Bez urlopu – westchnął ciężko Piotr.
Paulina spojrzała na niego z drwiącym uśmieszkiem.
Tymczasem Marcin powiedział jeszcze kilka słów na temat bieżących spraw i po chwili oboje z Przeworską zniknęli za szklanymi drzwiami aneksu naczelnego.
Igor wyciągnął z tylnego siedzenia torbę, trzasnął drzwiami i zamknął samochód. Rozległo się ciche piśnięcie i toyota mrugnęła pogodnie światłami.
Znalezienie w okolicach urzędu miasta miejsca do zaparkowania o tej porze graniczyło z cudem. Czasami trzeba było stanąć kilkaset metrów dalej, a potem drałować piechotą. Ale cuda się czasem zdarzają i dzisiaj akurat, gdy Igor robił drugie kółko, z miejsca tuż przed fontanną wyjeżdżał właśnie jakiś samochód.
Igor ruszył w kierunku głównego wyjścia. Westchnął i sięgnął do kieszeni. Na telefonie odszukał odpowiednią aplikację i ustawił parkowanie na funkcję start/stop. Zapomni oczywiście wyłączyć ją po powrocie do samochodu, a system powiadomi go wieczorem, że czas parkowania na dzisiaj dobiegł końca. I zapłaci majątek.
Małe codzienne przyjemności. Smak życia.
Pchnął drzwi i wszedł do holu urzędu. Miał do załatwienia kilka uzupełnień w projekcie, który już od dwóch miesięcy leżał na jakimś biurku w administracji budowlanej.
Wszedł na schody i po chwili długim korytarzem, z oknami wychodzącymi na dziedziniec wewnętrzny gmachu, zmierzał w kierunku pokojów wydziału Śródmieście.
– Igor? – usłyszał za plecami męski głos.
Odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę uśmiechniętego inspektora z wydziału zamówień publicznych.
Krzysiek. Poznali się dawno temu podczas rozmów związanych z jakimś sporym projektem, w który zaangażowany był inwestor z Berlina. Potem spotkali się przypadkowo na imprezie u wspólnych znajomych i obaj stwierdzili, że całkiem dobrze się dogadują.
– Witam pana urzędnika wysokiego szczebla. – Uśmiechnął się do kolegi.
– Witam pana architekta dużego kalibru. Co ty tutaj robisz? – Krzysiek przewrócił oczami. – Niezłe pytanie, co?
– Super.
– Śródmieście?
– Poprawki do projektu.
– Coś ciekawego?
Igor wzruszył ramionami.
– Adaptacja poddasza. Kompletnie nic ciekawego.
– À propos projektów… – Krzysiek wycelował nagle palec w pierś Igora. – Słyszałem, że to ty miałeś robić dokumentację konserwatorską spichrzów na Łasztowni.
Igor przytaknął.
– No tak, ale nic z tego nie wyszło. Podwykonawca ma jakieś kłopoty.
– No my wiemy o tym najlepiej – Krzysiek się uśmiechnął. – Generalny wykonawca i między nami mówiąc – ściszył głos – przyszły nabywca tego terenu Docklands Developer ma przez niego spore opóźnienie. To jest duże konsorcjum z Poznania. Mogą się pochwalić realizacją kilku naprawdę sporych, prestiżowych inwestycji. Miasto powinno zrobić wszystko, żeby ich tutaj zatrzymać.
Igor smętnie pokiwał głową. Wolał nie pytać o kulisy sprzedaży działek na Łasztowni. Wszystko na pewno przebiegało zgodnie z prawem.
Przez chwilę się zastanawiał, skąd ma dzisiaj w sobie tyle cynizmu, i na moment przestał słuchać. Oprzytomniał dopiero, gdy usłyszał, że Krzysiek wspomniał coś o Rogali.
– Jakaś paranoja. Był tutaj u mnie jakieś dwa tygodnie temu, żeby porozmawiać za plecami tych z Docklands o terminach, ale ja mu powiedziałem, że my nie mamy nic do tego. A już wtedy wiedzieliśmy, że poznaniacy chcą zerwać z nim współpracę i rozmawiają z jakąś firmą, która zaoferowała dobry termin. A teraz taka afera. Ale ja myślę, że to jakiś wkręt.
Igorowi głupio było pytać, o jaką aferę chodzi, i przyznać się tym samym, że nie słuchał, więc przytaknął, mając nadzieję, że Krzysiek zaraz powie coś, co naprowadzi go na ten wątek.
– Z drugiej strony nie chce mi się wierzyć, żeby robili aż taki szwindel z zaginięciem. Przecież ona nie wprowadzałaby chyba w błąd policji.
– Policji? Jakiej policji? Kto? – Igor spojrzał na kolegę zaskoczony.
Krzysiek pochylił się do Igora.
– To nieoficjalne. Nie rozgaduj tego na prawo i lewo. Żona Rogali zgłosiła jego zaginięcie.
– Zaginięcie? – Igor otworzył szeroko oczy. – Przecież ja z nią niedawno rozmawiałem. Zaraz, kiedy to było? – Zmarszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć. – W zeszły poniedziałek. To był dwudziesty drugi. Mówiła, że Szymon zatrzymał się u rodziców. Miał wrócić we wtorek najpóźniej.
– A dwudziestego piątego, w czwartek, złożyła zawiadomienie na policji. – Krzysiek się zasępił. – Wiem, bo dzwonili do nas dzisiaj rano. To świeża sprawa. Tylko pamiętaj, nie gadaj o tym z nikim. Za kilka dni i tak będą musieli to ogłosić.
Igor ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeni myślał o tych trzech tysiącach, które Rogala przelał mu na konto dwa miesiące temu. Będzie musiał czym prędzej oddać Monice tę kasę. Boże! Dlaczego myśli teraz o takich bzdurach, przecież facet zaginął. Ale jednak trzy koła piechotą nie chodzą, ona zwłaszcza teraz może tych pieniędzy potrzebować.
– Dobra, muszę lecieć – stwierdził Krzysiek. – Te badania konserwatorskie, tak czy siak, będzie trzeba zrobić. Prześlę ci numer do menadżera projektu poznaniaków. Może zadzwoń do niego? Przecież nikogo lepszego nie znajdą.
Igor uśmiechnął się do odchodzącego kolegi