Zbawiciel. Leszek Herman

Читать онлайн.
Название Zbawiciel
Автор произведения Leszek Herman
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1442-7



Скачать книгу

jeszcze w myślach na temat zagospodarowania terenu, sięgnął bezwiednie po leżący na stole kwitek.

      Właściwie co szkodzi zajechać na tę budowę i samemu się rozejrzeć? To raptem po drugiej stronie Odry. Spojrzał za okno. Świeciło słońce, a temperatura, tak jak i wczoraj, oscylowała wokół dwudziestu kilku stopni. Cudownie. Szkoda jechać samochodem.

      Sięgnął ponownie po komórkę i wybrał potrzebną aplikację.

      Dziesięć minut później jechał na elektrycznej hulajnodze Bulwarem Piastowskim w kierunku mostu Długiego. Po drugiej stronie Odry widział już oklejone reklamami stalowe ogrodzenie majaczące za pawilonami gastronomicznymi przy Zbożowej. Za wstęgą Trasy Zamkowej powoli obracał się Wheel of Szczecin, ogromny diabelski młyn.

      Minął most Długi, po wąskich schodkach zniósł hulajnogę na bulwar i omijając niewielkie jeszcze o tej porze grupki spacerowiczów, ruszył w kierunku placu budowy.

      Zatrzymał się przed bramą wjazdową i zajrzał przez szparę. Wewnątrz widać było częściowo odkopane rumowisko piwnicznych ścian i hałdy gruzu, ale nie dostrzegł żadnego pracownika. Szarpnął bramę i dopiero wtedy zauważył zawieszoną na łańcuchu wielką kłódkę. Zaglądając przez szpary pomiędzy stalowymi panelami, obszedł cały ogrodzony teren i prawie wpadł na idącego z drugiej strony grubego jegomościa w żółtej odblaskowej kamizelce.

      – A co pan tu robi? – Stróż spojrzał na Igora niechętnie. – Nie można tutaj podchodzić, tu jest niebezpiecznie.

      – Przepraszam, jestem architektem – bąknął Igor. – Szukam waszego szefa, pana Rogali.

      – Ja nic nie wiem – powiedział mężczyzna. – Proszę dzwonić pod numer na tablicy.

      – A czemu nikt tu nie pracuje?

      – W zeszłym tygodniu wstrzymano roboty aż do odwołania. – Cieć zmarszczył brwi i popatrzył na Igora podejrzliwie. – Kim pan powiedział, że jest?

      – Architektem. Mam tutaj robić inwentaryzację i badania konserwatorskie.

      – Ja nic nie wiem. Nie wpuszczę pana. – Zdecydowanie pokręcił głową. – Proszę dzwonić i się dowiadywać, ja nie słyszałem o żadnych badaniach.

      – W porządku – odparł Igor i zawrócił. – Do widzenia.

      W drodze powrotnej objechał urząd celny i pomknął mostem Długim w kierunku Starówki. Po kilkunastu minutach dotarł do parku Żeromskiego. Zostawił hulajnogę pod pomnikiem Mickiewicza i przez park ruszył spacerem do domu.

      Po drodze przypomniało mu się jednak, że przecież zna kierownika budowy, który pracował dla Rogali. Rogala nie oddzwonił, a Igora, pomijając już ewentualną pracę, cała sytuacja zaczynała po prostu ciekawić.

      Właściwie z jakiego powodu wstrzymano roboty?

      Po chwili namysłu zatrzymał się, usiadł na ławce i wybrał numer Bogdana Pawelczyka.

      – Witam, panie Bogdanie – zaczął, gdy usłyszał głos kierownika budowy.

      – A, pan Fleming, witam. Co tam słychać?

      – Panie Bogdanie, dzwonię w sprawie zlecenia przy spichlerzach na Łasztowni. Szymon się nie odzywa…

      Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.

      – To pan nic nie wie?

      Igor na moment zamarł. To pytanie zabrzmiało niepokojąco.

      – Rogala nas nieźle wystawił. Łobuz jeden!

      – Ale co się stało?

      – Jakiś tydzień temu, chyba w piątek, deweloper nam zagroził, że zerwie umowę i odsunie od roboty. Nie skończyliśmy tego odgruzowywania, ale kto by, do kurwy nędzy, sobie z tym poradził? Nikt nas nie uprzedził, że tam będzie wszystko zapierdolone betonem.

      – Betonem?

      – No betonem, betonem. Następny, który nie może uwierzyć. Piwnice dwóch z tych trzech spichrzów są kompletnie zalane betonem. Zapierdolone na amen. Nawet młotami pneumatycznymi szło jak po grudzie. W końcu generalny wykonawca się wściekł i wymyślił, że ten beton trzeba wysadzić po prostu, ale Rogala zaczął coś kręcić…

      – Wysadzić? Mikrowybuchy?

      – Tak, coś w tym guście. Umówili się tydzień temu na rozmowę, taką ostatniej szansy. Na czwartek chyba, ale Rogala do nich nie dotarł. To jeszcze tego samego dnia zadzwonili, kurwa, że wstrzymują prace. A Rogala wziął i przepadł. Ulotnił się.

      Igor na moment zaniemówił.

      – Jak to przepadł? – zapytał w końcu.

      – No przepadł. – Pawelczyk wciągnął głośno powietrze. – W środę wyjechał z domu i już go nikt od tamtej pory nie widział.

      – Ale jak to?

      – No zwiał chyba gdzieś. Nie odbiera telefonów, żadnego kontaktu. Długi już takie miał, że pewnie się chłop załamał, ale jak, kurwa, nam mógł to zrobić? Pan Romek jest taki wściekły, że nie można się z nim dogadać, ale co mu się dziwić. Wprawdzie cały czas twierdzi, że wszystko jest w porządku i że się rozliczymy, ale ja widzę, że coś jest nie tak. Pewnie po prostu kryje przyjaciela.

      Igor w pierwszej chwili chciał zapytać, o jakiego Romka chodzi, ale przypomniał sobie, że Rogala miał wspólnika. Jak mu tam było? Chyba jakieś takie rosyjskie nazwisko.

      – Mieli jeszcze kilka rozbabranych robót do skończenia. Małe, ale wszystkie na umowy. I teraz ten biedny Jarost został sam z tym bajzlem.

      Jarost! Właśnie!

      Igor przypomniał sobie w tym momencie niepozornego szatyna z jasnymi oczami. Oczy miał charakterystyczne, takie z ciemnymi obwódkami.

      – To nieźle się porobiło – powiedział, żeby w ogóle coś powiedzieć.

      – No porobiło się, porobiło – westchnął Pawelczyk. – Jak pan na tę robotę nadal liczy, to ewentualnie do generalnego wykonawcy niech się pan zwróci. Docklands Developer się nazywają.

      Igor podziękował za radę i się rozłączył. Przez chwilę siedział, wpatrując się w ekran komórki.

      Z jednej strony poczuł ulgę, że dodatkowa robota, którą wcisnął w bardzo napięty grafik, okazała się nieaktualna, ale z drugiej strony oczywiście poruszyła go ta afera.

      Jak ten biedny Szymon musiał być zaszczuty, skoro tak po prostu postanowił urwać się i zniknąć. Sam kilka razy w życiu był w takiej sytuacji, że miał ochotę rzucić w diabły to całe projektowanie i gdzieś wyjechać. Przeciągające się w nieskończoność postępowania administracyjne, przeterminowane i niezapłacone faktury, od których trzeba było płacić podatki, wściekli klienci i zero na koncie.

      Rogala jako wykonawca obracał znacznie większymi kwotami i większe pieniądze był winien swoim pracownikom, podwykonawcom, hurtowniom. Czy to możliwe, że rzeczywiście się załamał i uciekł?

      Igor westchnął i spojrzał na telefon leżący na stole.

      Nie znał wspólnika Rogali. Widział się z nim tylko ze dwa razy w życiu. Raczej dziwnie by wyglądało, gdyby akurat teraz do niego zadzwonił i zaczął wypytywać. Zresztą i tak nie powiedziałby mu prawdy. Pewnie ma kontakt z Rogalą, tylko ściemnia pracownikom i kontrahentom.

      Znał natomiast żonę Rogali. Dopiero teraz sobie o niej przypomniał. No i córkę mają. Dziewięć lat, mała dziewczynka. Rogala wyjechał razem z nimi? Zostawiłby żonę i dzieciaka i zniknął? Chyba że żona wie, co się z nim stało, w końcu mógł wyjechać do rodziny, zaszyć się w tym Świdwinie czy Drawsku, czy skąd on tam pochodził. Monikę znał nawet dłużej niż Rogalę. Może powinien jednak zadzwonić i zapytać, czy wszystko w porządku. No i wisi