Nie śpij, tu są węże!. Daniel L. Everett

Читать онлайн.
Название Nie śpij, tu są węże!
Автор произведения Daniel L. Everett
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788378865025



Скачать книгу

polecieć; aby dotrzeć do Pirahã łodzią, należałoby odpłynąć przed Santa Luzia. Znów nie traciłem czasu na uprzejmości, zadając moje pytanie natychmiast, gdy tylko byłem blisko.

      „É aqui que tem um varador para o Rio Madeira?” (Czy to tutaj jest ścieżka prowadząca do rzeki Madeira?).

      „Sim tem um caminho logo ali” (Tak, tutaj jest ścieżka) – odpowiedziała mi kobieta.

      Powiedziałem jej, że mam dwie bardzo chore kobiety w kajaku i zapytałem, czy mógłbym uzyskać pomoc w przeniesieniu ich do Madeiry. Wysłała małą dziewczynkę po swojego ojca. Zbiegłem, trzymając Shannon w ramionach. Kiedy znów dotarłem na szczyt skarpy, zobaczyłem najpiękniejszy widok na świecie: mężczyzn idących wzdłuż linii szlaku, mężczyzn o silnych plecach i ramionach, idących mi z pomocą, mnie – beznadziejnie nieudolnemu cudzoziemcowi, który nie zrobił dla nich nigdy nic w życiu. Ale najwyraźniej byłem mężczyzną z rodziną w potrzebie. Dowiedziałem się wtedy, że kabokle zawsze przyjdą z pomocą komuś w potrzebie, nawet własnym kosztem.

      Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wszyscy usłyszeliśmy głośny plusk i… krzyk kobiety: „O meu Deus! Ela pulou na agua!”(O mój Boże! Ona wskoczyła do rzeki!).

      Keren była w rzece, próbując wciągnąć się z powrotem do kajaku. Zbiegłem do niej.

      Powiedziała: „Woda jest taka chłodna. Było mi za gorąco”.

      Wziąłem ją w ramiona i po raz trzeci wbiegłem po skarpie. Keren wydawała się komunikatywna. Może zaczęła myśleć logicznie, pomyślałem, gdy położyłem ją pod cienistym drzewem z Shannon, Kris i Calebem.

      Siedząc na pniu pod pięknym drzewem mango, Keren powiedziała po portugalsku do stojących wokół ludzi: „Pamiętam to miejsce. Tam są słonie i lwy. Tato sprowadzał mnie tutaj, gdy byłam małą dziewczynką”.

      Wszyscy Brazylijczycy spojrzeli na nią, a potem na mnie. Uświadomili sobie, że ma urojenia. Nikt nie powiedział nic oprócz „Pobrezinha” (biedactwo).

      Mężczyźni poszli do lasu i wrócili po kilku minutach z dwoma kłodami o grubości 15 centymetrów. Na każdej z nich zawiesili hamak. Umieściliśmy Keren w jednym z nich, a Shannon w drugim. Czterech mężczyzn ruszyło z nimi, w tym dwóch mężczyzn na jeden hamak, w dół ścieżki. Przypiąłem cały nasz bagaż i poprosiłem innego mężczyznę, aby zajął się łodzią Vicenzo (ktoś w Santa Luzia użył jej bez wymieszania oleju z benzyną i zepsuł silnik, zanim wróciłem). Poprosiłem ich, aby powiedzieli Ojcu José, że Vicenzo poprosił, aby wysłano mu łódź i odebrano z wioski. Moje torby ważyły około dwudziestu pięciu kilogramów. Potem podniosłem Caleba i powiedziałem Kristene, żeby poszła za nami. Ruszyliśmy ścieżką za mężczyznami.

      Kristene nieco nas spowolniła, gdy zbierała kwiaty w dżungli wzdłuż ścieżki, skacząc i śpiewając sobie: „Jezus mnie kocha”. Jej włosy wciąż były częściowo upięte w małe koczki, które Keren zrobiła przed kilkoma dniami. Miała na sobie szorty, małą koszulkę i buty do tenisa. Pachniała kwiatami i uśmiechała się z rozkoszą z powodu ich zapachu. Mimo że moje ramiona płonęły z wyczerpania na skutek noszenia Caleba i torby, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Zawsze nazywałem Kris słoneczkiem mojego życia, a dziś to jej słońce powstrzymywało mnie od popadnięcia w rozpacz. Caleb pytał, dokąd mężczyźni zabierają mamę i siostrę. Caleb był i jest wrażliwy, a jego matka zawsze była najważniejszą osobą w jego życiu.

      Po czterdziestu pięciu minutach schodzenia po chłodnej, zadaszonej liśćmi ścieżce w dżungli w stronę Madeira, dotarliśmy na polanę. Widziałem tuziny pomalowanych drewnianych domów na palach, duży kościół, który miejscowi nazywali „katedrą”, małe sklepiki i szerokie brudne aleje ułożone równolegle do siebie. To była Auxiliadora, już małe miasteczko, a nie tylko osada, która dopiero się rozwija. Mężczyźni zapytali mnie, gdzie mają postawić Keren i Shannon. Ta niewielka osada była oczywiście zbyt mała, aby mieć pokoje do wynajęcia. Powiedziałem mężczyznom, żeby postawili je w cieniu, i poszedłem się zorientować w sytuacji. Znalazłem bardzo skromny dom handlowca znad rzeki Maici, Godofredo Monteiro oraz jego żony Cesárii. Wiedziałem, że tu mieszkają, ponieważ zaprosili nas na wycieczkę w górę rzeki Maici tuż po naszych odwiedzinach w ich domu w Auxiliadora. Ich dom odzwierciedlał ich dobrobyt. Miał pospolite ściany i podłogę, typowe dla domów kabokli, ale miał również bardzo czyste, drewniane schody i częściowo pokryty strzechą, a częściowo aluminiowy dach. Pomalowano go na biało z zielonym wykończeniem; słowa „Casa Monteiro” (dom Monteiro) zostały namalowane zielonymi, drukowanymi literami z przodu. Na podwórku znajdowała się przybudówka, widoczna z przodu domu, co wskazywało na ponadprzeciętne zaniepokojenie aspektem higieny, ponieważ większość w okolicy używała dżungli jako łazienki. Monteiro był kupcem rzecznym, którego poznałem na Maici, kiedy kupował orzechy brazylijskie od Pirahã.

      Godo i Cesária przywitali nas w swoim małym domu. Poprosiłem więc mężczyzn, aby przynieśli Keren i Shannon tutaj. Ponieważ był wieczór i byliśmy wyraźnie zmęczeni, Cesária zaproponowała, iż mogłaby mi pomóc w powieszeniu hamaków mojej rodziny.

      „Hamaki?” – zapytałem zmieszany. Nastawiłem się, że będziemy spać w łóżkach lub na podłodze.

      „Tutaj wszyscy śpią tylko na hamakach, panie Danielu, nawet księża. Ludzie tutaj nie korzystają z łóżek” – odpowiedziała Cesária. Wyjaśniła mi, że wszyscy, nawet ludzie podróżujący łódkami po rzekach, śpią w hamakach.

      „Nie mamy hamaków”. Byłem coraz bardziej przygnębiony sytuacją i moim brakiem planowania. Hamaki, w których przewożono Shannon i Keren, należały do mężczyzn, których nawet nie znałem, z Santa Luzia.

      Cesária wyszła po chwili i wróciła po około pół godzinie z pięcioma hamakami pożyczonymi od sąsiadów. Zaczęła przygotowywać kolację i powiedziała, że będzie opiekować się Keren, podczas gdy ja będę kąpać dzieci w rzece Madeira. Teraz Madeira nie przypominała małej, jasnej rzeki Maici. Wyglądała jak błotnisty gigant, rywalizujący z Missisipi, prawdopodobnie ponad 1,5 kilometra w Auxiliadora na głębokiej wodzie. Brzeg rzeki znajdował się około 270 metrów od domu Godofredo, a wał miał wysokość około 55 metrów, najwyższy ze wszystkich osad, jakie widziałem. Wszedłem do wody po kolana i umyłem się. Nie obchodziło mnie, że były w niej aligatory (czarne kajmany) i że nie było ich widać w błotnistej wodzie rzeki. Nie obchodziło mnie, że istnieją candirus, małe rybki, które byłyby w stanie wpłynąć do każdego otworu mojego ciała. Nie obchodziło mnie nawet, że były piranie, anakondy, płaszczki, węgorze elektryczne i inni mieszkańcy mrocznej Madeiry – byłem po prostu brudny. Ale w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa umyłem Caleba i Kristene, polewając ich wodą i mydląc, a następnie zanurzając ich szybko w rzece. Pod koniec tego wszystkiego byliśmy jakoś tam czyści, ale pobrudziliśmy się błotem i spociliśmy, idąc stromym brzegiem, a następnie ścieżką do domu. Było już prawie ciemno. W przeciwieństwie do Maici brzegi Madeiry roją się od komarów. Brzęczały w całym domu Godo. Nie mieliśmy środków odstraszających owady, długich spodni, niczego, co by nas chroniło. Cesária pożyczyła nam jednak moskitierę wielkości pokoju i umieściła ją w swoim salonie, abyśmy mogli usiąść wewnątrz tej siatki (co sprawiło, że pomieszczenie było o wiele cieplejsze, ponieważ odcięło to dopływ wiatru) i uniknąć komarów. Ale nie mogłem skorzystać z tej ochrony, ponieważ Godo chciał porozmawiać. Usiedliśmy na jego schodach i rozmawialiśmy, starałem się przy tym wyglądać na niewzruszonego i spokojnego. Uderzałem w gryzące komary bez przerwy, a moja skóra miała coraz większy obrzęk po każdym ugryzieniu.

      „Komary są tutaj naprawdę nieznośne” – narzekałem.

      „Naprawdę? Tego wieczoru nie ma prawie żadnych” – nadeszła odpowiedź Godo, która zabrzmiała jakby z odrobiną obrony swojego miasta. Zauważyłem jednak, że trzymał T-shirt w dłoniach, aby regularnie klepać się po plecach, przedzie i bokach.

      Usiedliśmy