Tygiel zła. James Rollins

Читать онлайн.
Название Tygiel zła
Автор произведения James Rollins
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-207-4



Скачать книгу

jestem czarownikiem.

      – To właśnie nakazano mi ustalić, ojcze Ibarra. Przeczytałem postawione ci zarzuty. Oskarżają cię o uprawianie czarów, używanie zaklęć i amuletów do leczenia chorych.

      Ksiądz milczał przez chwilę, zanim ponownie się odezwał.

      – Ja również wiem o tobie, inkwizytorze Frías. O twojej reputacji. Dwa lata temu byłeś jednym z trzech sędziów na procesach czarownic z Logroño.

      Alonso ukrył grymas zawstydzenia i odwrócił wzrok, ale nie mógł tak łatwo uciec przed migotaniem płomieni i odorem zwęglonego ciała. Tutejsze widoki i zapachy były aż nadto znajome. Podczas tamtych procesów w pobliskim miasteczku Logroño zgodził się z osądem dwóch pozostałych inkwizytorów. Z powodu tej decyzji dręczyły go wyrzuty sumienia. To był największy proces czarownic w Hiszpanii. Oskarżenie jednej kobiety – Marii de Ximildegui – doprowadziło do wybuchu niekontrolowanej histerii i paniki. Maria twierdziła, że uczestniczyła w sabacie czarownic, i wskazywała palcem inne kobiety, które z kolei rzucały oszczerstwa na następne. W końcu trzysta osób oskarżono o konszachty z diabłem. Wiele spośród nich to były jeszcze dzieci, najmłodsze miało zaledwie cztery lata. Zanim Alonso przybył do Logroño, pozostali dwaj inkwizytorzy zawęzili grupę oskarżonych do trzydziestu najgorszych przestępczyń. Te, które przyznały się do zbrodni, zostały ukarane, lecz miłosiernie oszczędzono im śmierci w płomieniach. Niestety, dwanaście najbardziej upartych nie chciało się przyznać, że są czarownicami, i w konsekwencji spłonęło na stosie.

      Ich śmierć ciążyła na duszy Alonsa – nie dlatego, że nie zdołał wydobyć z nich przyznania się do czarów, ale ponieważ wierzył w ich niewinność. Później, wiele ryzykując, wyraził takie przekonanie wobec wielkiego inkwizytora Bernarda de Sandoval y Rojas, w którego przyjaźń głęboko wierzył. Jak się okazało, ta wiara opierała się na mocnych fundamentach. Okrutne i krwawe czasy królewskiego inkwizytora Tomasa de Torquemady minęły przed wiekiem. Obecny generalny inkwizytor wysłał Alonsa samego, żeby przeprowadził dochodzenie w całym baskijskim regionie Hiszpanii i oddzielił histerię od rzeczywistości. Alonso był w drodze od prawie dwóch miesięcy. Przesłuchiwał oskarżonych i uwięzionych, na razie jednak odkrywał tylko fałszywe zeznania wymuszone torturami, historie pełne sprzeczności i niekonsekwencji. Podczas swoich podróży nie natrafił na ani jeden wiarygodny przypadek uprawiania czarów.

      W swojej prywatnej walce o oszczędzenie dusz oskarżonych o takie zbrodnie władał tylko jedną bronią. Znowu spojrzał na księdza i poklepał skórzaną sakwę u boku.

      – Ojcze Ibarra, wożę ze sobą Edykt Wiary, podpisany przez generalnego inkwizytora. Pozwala mi ułaskawić każdego, kto wyzna swoje winy, przysięgnie wierność Bogu i wyrzeknie się diabła.

      Oczy księdza zapłonęły w mroku, rozpalone dumą.

      – Nie mam skrupułów co do tej przysięgi… deklaracji mojej miłości do Boga… ale jak mówiłem od początku, nie jestem czarownikiem i nie przyznam się do tego.

      – Nawet żeby ocalić życie?

      Ibarra odwrócił się plecami i popatrzył na rozświetlone ogniem okienko swojej celi.

      – Czy przyjechałeś w porę, żeby usłyszeć ich krzyki? – spytał.

      Tym razem Alonso nie zdołał ukryć grymasu. Wcześniej, kiedy zjeżdżał z gór, dostrzegł smugi dymu unoszące się nad wioską. Modlił się, żeby dym oznaczał ogniska rozpalone z okazji święta letniego przesilenia. Jednak lękając się najgorszego, popędził konia. Ścigał się z zachodzącym słońcem, lecz kiedy dotarł na skraj wioski, przywitał go chór jęków.

      Sześć czarownic spalono na stosie.

      Nie czarownic, napomniał się. Sześć kobiet.

      Na nieszczęście Alonso nie był pierwszym przedstawicielem inkwizycji, który odwiedził tę wioskę. Podejrzewał, że ojciec Ibarra został na razie oszczędzony tylko dlatego, że był księdzem.

      Popatrzył na plecy więźnia.

      Jeśli tylko mogę go ocalić, niech tak się stanie.

      – Ojcze Ibarra, proszę, przyznaj tylko…

      – Co wiesz o świętej Kolumbie?

      Zaskoczony tym dziwnym pytaniem, Alonso potrzebował chwili, żeby odpowiedzieć. Przygotowując się do przyjęcia święceń i przystąpienia do Kościoła, studiował prawo kanoniczne zarówno na uniwersytecie w Salamance, jak i w Sigüenzie. Znał na pamięć listę wszystkich świętych. Jednak postać wymieniona przez ojca Ibarrę była nieco kontrowersyjna.

      – Mówisz o czarownicy z Galicji, która w dziewiątym wieku podczas pielgrzymki do Rzymu napotkała na drodze ducha Chrystusa – odparł.

      – Chrystus ostrzegł ją, żeby nawróciła się na chrześcijaństwo, jeśli chce pójść do nieba.

      – A ona się nawróciła i później została za to umęczona; ścięto jej głowę, bo nie chciała się wyrzec swojej religii.

      Ibarra skinął głową.

      – Chociaż przystąpiła do Kościoła, nigdy nie przestała być czarownicą. Wieśniacy w tym regionie wciąż czczą oba jej aspekty: czarownicę i świętą męczennicę. Modlą się do niej o obronę przeciwko złym czarom, a jednocześnie proszą, żeby chroniła przed prześladowaniami dobre czarownice, takie, które leczą chorych ziołami, amuletami i zaklęciami.

      Podczas swoich podróży po północnej Hiszpanii Alonso słyszał szepty o kulcie świętej Kolumby. Znał wiele kobiet – wykształconych kobiet – które studiowały naturę, szukały ziół i leków, czerpiąc z pogańskiej wiedzy. Niektóre zostały oskarżone o uprawianie czarów i otrute przez księży albo spalone na stosie; inne znalazły schronienie w klasztorach, gdzie – jak święta Kolumba – mogły czcić Chrystusa, a jednocześnie uprawiać sekretne ogródki i pomagać chorym czy cierpiącym, zacierając granicę pomiędzy pogaństwem a chrześcijaństwem.

      Przyjrzał się ojcu Ibarrze.

      Czy ten ksiądz też należał do tego kultu?

      – Ty sam jesteś oskarżony o używanie zaczarowanych amuletów do leczenia chorych – powiedział Alonso. – Czyż to nie piętnuje cię jako czarownika tego samego rodzaju? Jeśli przyznasz się tylko do tego, mogę wykorzystać Edykt, żeby wstawić się…

      – Nie jestem czarownikiem – powtórzył ksiądz i wskazał dym napływający przez wąskie okienko celi. – Oto odchodzą kobiety, które wyleczyły wielu chorych w tych górskich wioskach i na pastwiskach. Ja tylko je chroniłem, działając jako pokorny sługa świętej Kolumby, świętej patronki czarownic. Nie mogę z czystym sercem twierdzić, że jestem czarownikiem. Nie dlatego, że gardzę takim oskarżeniem, ale ponieważ nie zasługuję na miano czarownika… Nie jestem godzien takiego zaszczytu.

      Alonsa zaszokowały te słowa. Niezliczone razy słyszał, jak oskarżeni wypierają się zarzutów, ale żaden nie zaprzeczał w ten sposób.

      Ibarra przysunął się bliżej do krat.

      – Ale historia o moim amulecie… – odezwał się. – Ten zarzut jest prawdziwy. Lękam się tych, którzy przybyli do wioski przed tobą, żeby go szukać.

      Jakby na dany znak za Alonsem otworzyły się drzwi. Weszła zakapturzona postać w czarnej szacie mnicha. Chociaż nowo przybyły miał oczy zakryte szkarłatną opaską, najwyraźniej dobrze widział.

      – Przyznał się? – zapytał szorstko mnich.

      Alonso odwrócił się do Ibarry. Ksiądz cofnął się od krat i wyprostował plecy. Inkwizytor wiedział, że ten człowiek nigdy się nie złamie.

      – Nie