Название | Anielka |
---|---|
Автор произведения | Болеслав Прус |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Zapominając o swych trzynastu latach i stanowisku młodej dziedziczki Anielka przez jeden z szerszych otworów wydostała się na gościniec i podeszła do dziewczyny w grubej koszuli.
Ubogie dziecko w pierwszej chwili przestraszyło się ładnie ubranej panienki ze dworu. Otworzyło szeroko usta i podniosło się z ziemi, jakby chcąc uciekać. Wtedy Anielka wydobyła sucharek z kieszeni i ukazując go dziewczynce zawołała:
– Nie bój się mnie! Ja ci przecież nic złego nie zrobię. Widzisz oto, com dla ciebie przyniosła. Pokosztuj no!
I włożyła dziecku do ust kawałek olukrowanego ciasta. Dziewczyna zjadła nie spuszczając z Anielki zdziwionych oczu.
– Masz jeszcze. Smakuje ci – co?…
– Dobre – odpowiedziało dziecko.
Anielka usiadła na przewróconym pniu, obok niej przykucnęła na piasku dziewczyna.
– Jak ci na imię? – spytała głaszcząc ją po tłustych, jasnożółtawych włosach.
– Magda.
– Masz, Magdziu, jedz jeszcze sucharek. A to prosię czy twoje? – dodała patrząc na prosiaka, którego Karuś chciał za ogon schwytać i który odwrócił się do niego ryjem, pokwikując w sposób okazujący mało ufności.
– Tatulowe – odparła już nieco ośmielona dziewczyna. – Żeby go choć pies nie zagryzł…
– Karusek, do nogi!… To ty zawsze bawisz się z prosiątkiem?
– A jużci. Jałośka już urosła, a Kaśka tego roku umarła… Malu! malu!… I on woli być ze mną, bo także nie ma z kim chodzić. Maciorę dziedzic kazali zastrzelić, a drobiazg tatulo sprzedali. Ino ten ostał.
– A za co maciorę zastrzelili?
– Bo zdybał ją dziedzic w szkodzie.
– Wyście tylko jedną mieli?
– A skądby więcej? Tatulo przecie chłop, to u nas dobytku nie może być wiele…
To mówiąc głaskała prosiaka, który położył się obok niej.
– I bardzo ci było żal maciory?
– O i jak! a jeszcze lepiej, kiej mnie tatuś zbili…
– Zbił cię?
– I nie tak zbili, ino mnie wzięli za łeb i kopnęli parę razy nogą.
Dziecko opowiadało to bardzo spokojnie. Anielka aż pobladła. Zdawało się jej, że Karusek został zabity i że ją samą skatowano tak okrutnie.
Uczuła potrzebę wynagrodzenia tylu krzywd biednej, ale czym? Gdyby miała majątek, podarowałaby jej maciorę, sprawiła piękną sukienkę, lecz dziś – cóż jej da?
Wtedy spostrzegła, że Magda pilnie przypatruje się szafirowej wstążeczce, którą miała na szyi. Nie namyślając się więc, zdjęła szybko wstążkę i zawiązała ją przy koszuli małej.
– Teraz będziesz ubrana tak jak ja – rzekła.
Magda roześmiała się na cały głos wyobrażając sobie, że już posiada nie tylko szafirową wstążkę, ale różową sukienkę, białe pończochy i wysokie buciki.
– A to jeszcze sobie zjedz – mówiła Anielka dając jej drugi sucharek.
– Zjem aż jutro, bo to słodkie.
– A za to, że cię zbili…
Ucałowała ją.
Pocałunek przecie, który Anielka uważała za najwyższą nagrodę, najmniej oddziałał na Magdę. Ściskała ona sucharek i co chwilę spoglądała na szafirową wstążkę myśląc, że jest całkiem podobna do wielkiej damy.
Tymczasem na zakręcie drogi rozległ się turkot i podniósł się obłok kurzu. Elegancki koczyk nadjeżdżał pędem. Nim Anielka zorientowała się, co to może znaczyć, kocz stanął naprzeciw chaty.
– Ojczulku! – zawołała Anielka biegnąc do powozu.
Ale ojciec spostrzegł ją pierwej jeszcze i dlatego nie pocałował jej, tylko zawołał surowo:
– Panna Aniela na gościńcu!… Winszuję… Co ty tu robisz?…
Anielka przestraszona milczała.
– Piękny masz dozór… wybornie postępujesz… nie ma co mówić. Biegasz po trakcie i tarzasz się w piasku z jakimś brudnym bachorem i prosięciem!…
Proszę iść do domu. Wrócę tam zaraz, a wtedy rozmówimy się. Nie przypuszczałem nigdy, ażebyś mogła tak ciężko zmartwić ojca!…
Na dany znak powóz ruszył zostawiając Anielkę osłupiałą ze strachu.
„«Rozmówimy się!» O Boże, co to znaczy?”
Magda uciekła aż do progu chaty, niespokojnie patrząc na oddalający się powóz, za którym pogonił Karusek. Anielka odwróciła się do niej i skinęła na pożegnanie ręką.
– Bądź zdrowa, Magdziu! – rzekła. – Pewnie będę miała duży kłopot za to, żem tu przyszła…
Pobiegła do otworu w płocie i za chwilę zniknęła w gąszczu. Za nią popędził Karusek, a za nimi obojgiem – Magda.
Rozumiała ona, co znaczy: duży kłopot, i rada była przynajmniej dowiedzieć się o przyszłych losach nowej przyjaciółki. Zbliżyła się ostrożnie do płotu i położywszy palec na ustach, to nasłuchiwała, to zaglądała do ogrodu. Ale na wejście tam zabrakło jej odwagi.
Wtedy we drzwiach chaty ukazał się człowiek olbrzymiego wzrostu, bosy, z rozpiętą koszulą na piersiach. Włożył obie ręce za pazuchę i patrzył to w stronę powozu, który już znikł, to na ogród, w którym ukryła się Anielka, to na dach i kominy dworu.
– Wyrodziła się! – mruknął. Postał jeszcze chwilę i wrócił do izby.
Z bijącym sercem zbliżała się Anielka do domu. Trapiły ją dwa zmartwienia. Obraziła rzadko widywanego ojca i przyprawiła o silne wzruszenie swoją nauczycielkę.
„Co to będzie, jak ojciec z nią «rozmawiać» zacznie? Panna Walentyna niezawodnie połączy się z nim. Matka zasłabnie jeszcze bardziej…”
Nurtował ją męczący niepokój, pod wpływem którego ogród wydał się jej brzydki, a dom straszny.
W jaki tu by sposób przygotować matkę do nadciągającej burzy?
Stanęła za drzewem, spod którego widać było dwór, i poczęła śledzić, co się w nim dzieje.
Obdarzona bardzo silnym wzrokiem spostrzegła, że matki ani Józia nie ma już w oszklonej altanie i że panna Walentyna jest w swoim pokoju na facjatce. W ogrodzie – pustka, tylko z podwórza, leżącego po drugiej stronie domu, dolatywał ją krzykliwy głos Kiwalskiej, gdakanie kur i żałosny wrzask pawia:
– A-ho!… a-ho!…
Smutno! smutno!
W otwartym oknie na facjatce ukazała się guwernantka.
„Pewnie mnie zawoła” – pomyślała Anielka.
Ale panna Walentyna nie zawołała jej, tylko oparłszy się łokciami na krawędzi okna patrzyła w ogród. Potem cofnęła się w głąb pokoju i powróciwszy znowu, poczęła kruszyć chleb na wystający daszek. W kilka minut później przyleciał tam wróbel, za nim parę innych i poczęły dziobać okruchy trzepocząc się wesoło.
Pierwszy to raz stara panna pomyślała o nakarmieniu ptaków. Od tej pory robiła tak co dzień, nad wieczorem, jakby lękając się, aby nie wypatrzyło jej obce oko.
Wypadek ten,