Prowadź swój pług przez kości umarłych. Olga Tokarczuk

Читать онлайн.
Название Prowadź swój pług przez kości umarłych
Автор произведения Olga Tokarczuk
Жанр Криминальные боевики
Серия
Издательство Криминальные боевики
Год выпуска 0
isbn 9788308049792



Скачать книгу

buty i kurtkę, wzięłam młotek i metalowy pręt, i wszystkie Narzędzia, jakie napatoczyły mi się pod rękę. Po chwili, zdyszana, stanęłam przed szopą Wielkiej Stopy. Nie było go w domu, nie paliło się światło, z komina nie wydobywał się dym. Zamknął Psa i zniknął. Nie wiadomo, kiedy wróci. Ale nawet gdyby był w domu, zrobiłabym to samo. Po kilku minutach pracy, od której cała się spociłam, udało mi się rozwalić drewniane drzwi – deski przy zamku obluzowały się i mogłam odsunąć zasuwę. W środku było ciemno i wilgotno, rzucono tu jakieś stare, zardzewiałe rowery, leżały plastikowe beczki i inne śmieci. Suka stała na stosie desek, przywiązana sznurkiem za szyję do ściany. Tym, co jeszcze rzuciło mi się w oczy, była kupka jej odchodów, widać załatwiała się cały czas w tym samym miejscu. Machała niepewnie ogonem. Patrzyła na mnie wilgotnymi oczami, radośnie. Odcięłam sznurek, wzięłam ją na ręce i poszłyśmy do domu.

      Nie wiedziałam na razie, co zrobię. Czasami, gdy Człowiek doświadcza Gniewu, wszystko wydaje się oczywiste i proste. Gniew zaprowadza porządek, pokazuje świat w oczywistym skrócie, w Gniewie powraca też dar Jasności Widzenia, o który trudno w innych stanach.

      Postawiłam ją na podłodze w kuchni i zdumiałam się, jak bardzo była mała i drobna. Sądząc po głosie, po tym mrocznym wyciu, można było spodziewać się Psa wielkości co najmniej Spaniela. A to był jeden z tych lokalnych Psów, o których mówi się Ohydek Sudecki, ponieważ nie są zbytnio urodziwe. Nieduże, na cienkich nogach, często wykrzywionych, maści szaroburej, z tendencjami do tycia, a nade wszystko z widoczną wadą zgryzu. No cóż, nie grzeszyła pięknością ta nocna śpiewaczka.

      Była niespokojna i cała drżała. Wypiła pół litra ciepłego mleka, od czego brzuszek zrobił jej się okrągły jak piłka, podzieliłam się z nią też chlebem z masłem. Nie spodziewałam się Gościa, więc moja lodówka świeciła pustkami. Mówiłam do niej uspokajająco, relacjonowałam jej każdy mój ruch, a ona patrzyła na mnie pytająco, nie rozumiejąc widocznie tak nagłej zmiany okoliczności. Potem położyłam się na swojej kanapce, sugerując jej jednocześnie, żeby i ona znalazła sobie jakieś miejsce spoczynku. Wreszcie wcisnęła się pod kaloryfer i usnęła. Ponieważ nie chciałam jej zostawiać samej na Noc w kuchni, postanowiłam i ja zostać na kanapie.

      Spałam niespokojnie, gdzieś po ciele snuło mi się jeszcze widocznie wzburzenie i ściągało skądś te same sny o rozpalonych, buchających żarem piecach, nie kończących się kotłowniach z czerwonymi, gorącymi ścianami. Płomienie zamknięte w piecach z hukiem domagały się uwolnienia, aby kiedy to nastąpi, wyskoczyć na świat potworną eksplozją i spalić wszystko na popiół. Myślę, że te sny mogą być objawem nocnej gorączki, która wiąże się z moimi Dolegliwościami.

      Obudziłam się nad ranem, gdy jeszcze było zupełnie ciemno. Od niewygodnej pozycji zupełnie zdrętwiała mi szyja. Suka stała przy moim wezgłowiu i wpatrywała się we mnie natarczywie, popiskując żałośnie. Stękając, wstałam, żeby ją wypuścić – bo przecież to całe mleko, które wypiła, musiało w końcu znaleźć ujście. Przez otwarte drzwi wpadł powiew wilgotnego, chłodnego powietrza o zapachu ziemi i gnijącej materii – jak z grobu. Suka wybiegła w podskokach przed dom, zrobiła siku, śmiesznie unosząc tylną nogę do góry, jakby nie mogła się zdecydować, czy jest Psem, czy Suką. Potem popatrzyła na mnie ze smutkiem – mogę śmiało powiedzieć, że spojrzała mi głęboko w oczy – i pędem pobiegła w stronę domu Wielkiej Stopy.

      I tak Suka wróciła do swego Więzienia.

      Tyle ją widziałam. Wołałam ją, zła, że dałam się tak łatwo wywieść w pole, i bezradna wobec wszelkich mechanizmów niewoli. Już zaczynałam wkładać buty, ale ten straszny szary poranek przeraził mnie. Czasami mam wrażenie, że żyjemy w grobowcu, wielkim, przestronnym, wieloosobowym. Patrzyłam na świat spowity szarym Mrokiem, chłodnym i nieprzyjemnym. Więzienie nie tkwi na zewnątrz, ale jest w środku każdego z nas. Może jest tak, że nie umiemy bez niego żyć.

      Kilka dni potem, zanim jeszcze spadł wielki śnieg, widziałam policyjnego poloneza przed domem Wielkiej Stopy. Przyznaję, że ucieszył mnie ten widok. Tak, miałam satysfakcję, że Policja wreszcie go odwiedziła. Postawiłam sobie dwa pasjanse, które wyszły. Wyobrażałam sobie, że zaaresztują go, wyprowadzą z rękami w kajdankach, skonfiskują zapasy drutu, zabiorą mu piłę (na to Narzędzie powinno się wydawać takie samo pozwolenie jak na broń, bo czyni wśród roślin wielkie spustoszenie). Ale samochód odjechał bez Wielkiej Stopy, zapadł szybki Zmierzch i zaczął sypać śnieg. Zamknięta na powrót Suka wyła cały wieczór. Pierwsze, co zobaczyłam rankiem na pięknej, nieskazitelnej bieli, to chwiejne ślady Wielkiej Stopy i żółte ślady moczu wokół mojego srebrnego Świerka.

      To mi się przypomniało, kiedy siedzieliśmy w kuchni Matogi. I moje Dziewczynki.

      Matoga, słuchając tej opowieści, ugotował jajka na miękko i podał je teraz w porcelanowych kieliszkach.

      – Nie mam takiego zaufania do władzy jak ty – powiedział. – Wszystko należy robić samemu.

      Nie wiem, co miał wtedy na myśli.

      3. Światłość Wiekuista

      „Wszystko, co Żyje z Ziemskiego Rodzenia,

      Musi pochłonąć Ziemia”.

      Kiedy wróciłam do domu, było już jasno i zupełnie straciłam czujność, bo znowu wydawało mi się, że słyszę tupot Dziewczynek na posadzce w sieni, widzę ich pytający wzrok, zmarszczenie czoła, uśmiech. I już ciało przygotowało się do powitalnych rytuałów, do czułości.

      Ale w domu było całkiem pusto. Zimna biel wpływała przez okna miękkimi falami i ogromna otwarta przestrzeń Płaskowyżu wpychała się natarczywie do środka. Schowałam sarnią głowę w garażu, gdzie było zimno, podłożyłam do pieca. Tak jak stałam, poszłam spać i spałam jak nieżywa.

      – Pani Janino.

      I po chwili znowu, głośniej:

      – Pani Janino.

      Obudził mnie głos w sieni. Niski, męski, nieśmiały. Ktoś tam stał i wołał mnie po znienawidzonym Imieniu. Byłam zła podwójnie: dlatego że znowu nie pozwalano mi spać i że nazywano mnie Imieniem, którego nie lubię i nie akceptuję. Dano mi je przez przypadek i bezmyślnie. Tak to jest, gdy Człowiek nie zastanowi się nad znaczeniem Słów, a tym bardziej Imion, i używa ich na oślep. Nie pozwalałam, żeby mówiono do mnie: „pani Janino”.

      Wstałam i otrzepałam ubranie, bo nie wyglądało najlepiej – spałam w nim przecież już kolejną Noc, i wyjrzałam z pokoju. W sieni, w kałuży roztopionego śniegu, stało dwóch mężczyzn ze wsi. Obaj byli wysocy, barczyści i mieli wąsy. Weszli, bo nie zamknęłam drzwi, i chyba mieli z tego powodu słuszne poczucie winy.

      – Chcielibyśmy panią prosić, żeby pani tam przyszła – odezwał się grubym głosem jeden z nich.

      Uśmiechnęli się przepraszająco i zobaczyłam, że mają identyczne zęby. Kojarzyłam ich, pracowali przy wyrębie drzew. Widywałam ich w sklepie we wsi.

      – Dopiero stamtąd wróciłam – mruknęłam.

      Powiedzieli, że Policja jeszcze nie dojechała i czekają na księdza. Że w Nocy zasypało drogi. Że nawet droga do Czech i Wrocławia jest nieprzejezdna i tiry stoją w długich korkach. Ale wieści szybko rozchodzą się po okolicy i piechotą przyszło trochę znajomych Wielkiej Stopy. Miło było usłyszeć, że miał jakichś