Prowadź swój pług przez kości umarłych. Olga Tokarczuk

Читать онлайн.
Название Prowadź swój pług przez kości umarłych
Автор произведения Olga Tokarczuk
Жанр Криминальные боевики
Серия
Издательство Криминальные боевики
Год выпуска 0
isbn 9788308049792



Скачать книгу

kiedy odkrywałam te porządki śmierci. Ruch planet zawsze jest hipnotyczny, piękny, nie da się go ani zatrzymać, ani przyspieszyć. Dobrze jest sobie pomyśleć, że ów porządek wykracza daleko poza czas i miejsce Janiny Duszejko. Dobrze jest na czymś całkowicie polegać.

      Więc tak: dla oznaczenia śmierci naturalnej rozpatrujemy pozycje hylegu, czyli ciała, które ssie dla nas życiową energię z Kosmosu. W urodzeniach dziennych jest nim Słońce, w nocnych – Księżyc, a w niektórych przypadkach – hylegiem zostaje władca Ascendentu. Śmierć następuje zazwyczaj wówczas, kiedy hyleg osiąga jakiś radykalnie nieharmonijny aspekt z władcą ósmego domu lub z planetą w nim położoną.

      Rozważając zagrożenie śmiercią gwałtowną, musiałam wziąć pod uwagę hyleg, jego dom i planety w tym domu posadowione. Zwracałam przy tym uwagę, która z planet szkodliwych – Mars, Saturn, Uran – jest silniejsza od hylegu i tworzy z nim zły aspekt.

      Tamtego dnia siadłam do pracy i wyciągnęłam z kieszeni pomiętą kartkę, na której zapisałam dane Wielkiej Stopy, żeby sprawdzić, czy jego śmierć odwiedziła go we właściwym czasie. Kiedy wstukiwałam datę jego urodzenia, rzuciłam okiem na samą kartkę papieru z danymi. Zobaczyłam, że zapisałam je na kalendarzu polowań, kartka nazywała się „Marzec”. W tabelce rozmieszczone były figurki Zwierząt, na które można było polować w marcu.

      Horoskop wyskoczył przede mną na ekranie i na godzinę uwięził mój wzrok. Najpierw spojrzałam na Saturna. To Saturn w znaku stałym bywa nierzadko sygnifikatorem śmierci wskutek uduszenia, udławienia czy powieszenia.

      Męczyłam się nad Horoskopem Wielkiej Stopy dwa wieczory, aż zadzwonił Dyzio i musiałam odwieść go od pomysłu odwiedzin. Jego stary dzielny maluch ugrzązłby w tym rozmokłym śniegu. Niechże sobie ten złoty chłopiec tłumaczy Blake’a u siebie w robotniczym hotelu. Niechże w ciemni swojego umysłu wywołuje z angielskich negatywów polskie zdania. Lepiej by było, gdyby przyjechał w piątek, wtedy opowiedziałabym mu wszystko i przedstawiła na dowód precyzyjny porządek gwiazd.

      Muszę uważać. Teraz odważę się to powiedzieć: nie jestem dobrym Astrologiem, niestety. W moim charakterze tkwi pewna przypadłość, która zaciemnia obraz rozłożenia planet. Patrzę na nie przez swój lęk i mimo pozorów pogody ducha, którą mi naiwnie i prostodusznie przypisują ludzie, widzę wszystko jak w ciemnym lustrze, jak przez przydymioną szybę. Oglądam świat tak samo, jak inni patrzą na zaćmione Słońce. Tak ja widzę zaćmioną Ziemię. Widzę, jak poruszamy się po omacku w wiecznym Mroku, jak Chrabąszcze złapane do pudełka przez okrutne dziecko. Łatwo jest nas uszkodzić i skrzywdzić, połamać na kawałki nasze misternie sklecone, cudaczne istnienie. Wszystko odczytuję jako nienormalne, straszne i zagrażające. Widzę tylko Katastrofy. Ale skoro początkiem jest Upadek, to czy można upaść jeszcze niżej?

      W każdym razie znam datę swej własnej śmierci i dzięki temu czuję się wolna.

      5. Światło w deszczu

      „Więzienia budowane są z kamieni Prawa, burdele z cegieł Religii”.

      Uderzenie, dalekie puknięcie, jakby ktoś w sąsiednim pokoju walnął w nadmuchaną papierową torebkę.

      Usiadłam na łóżku ze strasznym przeczuciem, że dzieje się coś złego i że ten dźwięk mógł być wyrokiem na czyjeś życie. Pojawiły się następne, więc zaczęłam ubierać się w pośpiechu, niezbyt przytomna. Zatrzymałam się na środku pokoju, zaplątana w sweter, nagle bezsilna – co robić? Jak zwykle w takie dni była piękna pogoda, bóg pogody widocznie sprzyja myśliwym. Słońce świeciło oślepiająco, dopiero wzeszło, jeszcze czerwone z wysiłku, i rzucało długie, senne cienie. Wyszłam przed dom i znowu wydawało mi się, że wyprzedzą mnie Dziewczynki, wybiegną prosto w śnieg, ciesząc się z dnia, że przyszedł, i będą tak jawnie i bezwstydnie pokazywać swoją radość, że zarażę się nią. Rzucę do nich śnieżną kulkę, a one potraktują to jako pozwolenie na wszelkie możliwe szaleństwa i ruszą zaraz w chaotyczne gonitwy, w których goniąca nagle zmienia się w uciekającą i z sekundy na sekundę inny staje się powód tego biegu, a ich radość w końcu robi się tak wielka, że nie ma innego sposobu, żeby ją wyrazić, tylko biegać naokoło domu – jak szalone.

      Znowu poczułam na policzkach łzy – może powinnam iść z tym do lekarza Alego, który jest dermatologiem, ale zna się na wszystkim i wszystko rozumie. Moje oczy muszą być całkiem chore.

      Gdy szybko szłam do Samuraja, zdjęłam ze śliwki reklamówkę pełną lodu i ważyłam teraz w ręku jej ciężar. „Die kalte Teufelshand”, przypomniało mi się z daleka, z przeszłości. To „Faust”? Zimna pięść diabła. Samuraj odpalił za pierwszym razem i pokornie, jakby znał mój stan, ruszył przez śnieg. Zaterkotały z tyłu szpadle i zapasowe koło. Trudno było zlokalizować, skąd dochodzą strzały; odbijały się od ściany lasu, zwielokrotniały. Pojechałam w kierunku przejścia i jakieś dwa kilometry za urwiskiem zobaczyłam ich samochody – wypasione dżipy i małą ciężarówkę. Jakiś Człowiek stał przy nich i palił papierosa. Dodałam gazu i przejechałam tuż obok tego obozu. Samuraj widocznie wiedział, o co mi chodzi, bo z entuzjazmem rozbryzgiwał naokoło mokry śnieg. Człowiek biegł za mną kilka metrów i machał rękami, pewnie próbował mnie zatrzymać. Ale nie zwracałam na niego uwagi.

      Zobaczyłam ich, jak szli luźną tyralierą. Dwudziestu, trzydziestu mężczyzn w zielonych mundurach, w panterkach i tych idiotycznych kapeluszach z piórkiem. Zatrzymałam samochód i pobiegłam w ich kierunku. Po chwili rozpoznałam kilku z nich. I oni też mnie zobaczyli. Patrzyli na mnie zdziwieni i rzucali ku sobie rozbawione spojrzenia.

      – Co się tu, do cholery, dzieje? – krzyknęłam.

      Jeden z nich, pomocnik, podszedł do mnie. Był to ten sam wąsaty mężczyzna, który przyszedł po mnie z drugim w dniu śmierci Wielkiej Stopy.

      – Pani Duszejko, niech się pani tu nie zbliża, to niebezpieczne. Proszę stąd odejść. Strzelamy.

      Zamachałam mu rękami przed twarzą.

      – To wy się stąd wynoście. Bo zadzwonię na Policję.

      Podszedł do nas drugi, który odłączył się od tyraliery, jego nie znałam. Był ubrany w klasyczny myśliwski strój, z kapeluszem. Tyraliera ruszyła; trzymali przed sobą strzelby.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEAAAAAAAD/4QAWRXhpZgAATU0AKgAAAAgAAAAAAAD/7AARRHVja3kAAQAEAAAAZAAA/+EETmh0dHA6Ly9ucy5hZG9iZS5jb20veGFwLzEuMC8APD94cGFja2V0IGJlZ2luPSLvu78iIGlk