Bo trzeba żyć. Apolonia. Ewa Szymańska

Читать онлайн.
Название Bo trzeba żyć. Apolonia
Автор произведения Ewa Szymańska
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-66201-63-7



Скачать книгу

plecach kilka haftek jej świątecznej sukni, na którą przed wyjazdem zamieniła ślubny strój. Gładząc jedną ręką jej kark, muskając ustami szyję, drugą przytrzymywał ją w pasie, wyczuwając, że inaczej mogłaby się mu wymknąć.

      I rzeczywiście początkowo lekko zesztywniała, a gdy przez cienkie płótno halki poczuła jego dłoń na swych plecach, odruchowo szarpnęła się, jakby chcąc się uwolnić. W końcu jednak odprężyła się, objęła męża i nieśmiało sama zaczęła pieścić jego plecy i głowę.

      Franciszek we wsi uważany był już za starego kawalera, miał jednak doświadczenie z kobietami. Przystojny, barczysty, noszący się ze swoistą, podpatrzoną w mieście elegancją, podobał się wielu pannom, a i mężatki bywały mu przychylne. Zwłaszcza że przy tym był dyskretny i nigdy nie przechwalał się swoimi erotycznymi przygodami. Nie szukał okazji na siłę, ale gdy się trafiła, chętnie z niej korzystał. Lubił kobiety i miał w sobie jakąś wrażliwość, która je do niego ciągnęła. Nigdy jednak się nie zakochał, a wszelkie sugestie dotyczące ożenku zbywał śmiechem lub wzruszeniem ramion.

      Gdy poznał Apolonię, od razu mu się spodobała. Była inna od wiejskich dziewczyn, z którymi najczęściej miał do czynienia. Nie przypominała też znanych mu szlachcianek, które choć próbowały zazwyczaj okazywać mu swoją wyższość, jednocześnie strzelały za nim oczami i kokietowały go. Apolonia wydała mu się naturalna, nie było w niej tej sztucznej zalotności, którą często dostrzegał u panien na wydaniu. Emanował z niej spokój. Jednak Franciszek wyczuwał, że są w niej siła i zdecydowanie, które mu imponowały. Oczywiście początkowo nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby ich łączyć coś więcej. Z czasem jednak złapał się na tym, że szuka pretekstów, by móc z nią porozmawiać lub chociaż ją zobaczyć. Uświadomił sobie, że przestał w ogóle zwracać uwagę na inne kobiety, choć niejedna z tych, które obdarzały go zainteresowaniem, była nawet ładniejsza od Apolonii. Niemal nie dostrzegał jej kalectwa. Dla niego była piękna i tylko ona się teraz liczyła. W końcu gdy poczuł, że nie da rady już dłużej się męczyć, zebrał się na odwagę i wyznał jej wszystko.

      I oto teraz trzymał ją w ramionach, czując, jak z każdą chwilą wzmaga się tak długo trzymane na wodzy pożądanie. Wiedział, że Apolonia też go pragnie, choć dostrzegał jej lęk. Powoli zsunął jej z ramion sukienkę, jedną po drugiej uwolnił ręce z wąskich rękawów. Objęła go i nawet zaczęła oddawać pocałunki, lecz znów lekko się spłoszyła, gdy pochylił się i zsunąwszy ramiączka halki, delikatnie zaczął muskać językiem jej sutki. Zaskoczyła go ich delikatna różowość przy raczej ciemnej karnacji skóry i sporym rozmiarze miękkich, okrągłych jak jabłka piersi. Objął je dłońmi, a jeden z sutków otoczył ustami i zaczął delikatnie ssać, nie przestając jednocześnie pieścić go kolistymi ruchami języka. Czuł, że podniecenie go rozpiera, jednak wiedział, że musi jeszcze nad nim panować. Oddech Apolonii stawał się coraz szybszy, a palce jej lewej dłoni coraz mocniej wciskały się w jego bark. W pewnym momencie głośno jęknęła. Podniósł głowę. Miała zamknięte oczy, a powieki drgały jej jakby w lekkim tiku. Podniósł ją z ławy, na której siedzieli, i przeniósł do alkierza. Było tu dość ciemno, lecz nie odważył się wrócić po lampę, aby jej nie spłoszyć. Położył żonę na łóżku i pochyliwszy się, powoli dalej ją rozbierał. Zdjął jej buty, potem podsunąwszy delikatnie do góry spódnicę, zrolował pończochy wraz z podtrzymującymi je gumowymi podwiązkami. Pocałował jej uda w miejscach, gdzie się odcisnęły, potem zaczął gładzić brzuch, równocześnie centymetr po centymetrze zsuwając w dół perkalowe majtki. Leżąc z boku, widział, że jednym z ramion zasłoniła twarz. Sięgnął po jej drugą rękę i wsunął sobie pod rozpiętą na piersiach koszulę, po czym przełożył nogę nad jej udami. Wiedział, że poczuła twardy ucisk jego penisa. Cały czas gładząc i całując jej ciało, zaczął gmerać przy rozporku, po czym pomagając sobie stopami, trochę niezdarnie ściągnął buty i spodnie. Ukląkł nad nią i jedną ręką uniósł do góry jej pośladki. Jęknęła, jakby protestując, i gwałtownie cofnęła biodra. Nie pozwolił jej jednak na to. Przytrzymał je i powoli, lecz zdecydowanie w nią wszedł. Krzyknęła. Przestraszony, na chwilę zamarł w bezruchu. Później bardzo wolno zaczął się w niej poruszać. Próbował nie myśleć o tym, co robi, ale z każdym ruchem narastały w nim fale podniecenia, które tak długo powstrzymywał. Wreszcie przerwały tamę. Na moment zapomniał, że może sprawiać jej ból. Gwałtownie, niemal z wściekłością poruszał biodrami, aż wzbierające nasienie trysnęło z jego członka równocześnie z chrapliwym jękiem, który wydobył się z jego gardła. Jeszcze przez chwilę pochylał się nad żoną, w końcu opadł bokiem na łóżko, tuląc ją gwałtownie do siebie. Odwzajemniła uścisk. Wtedy, przestraszony, pojął nagle, że Apolonia płacze. Ogarnięty straszliwymi wyrzutami sumienia zaczął całować jej mokre policzki i szeptać słowa przeprosin. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy zdusiła mu je w ustach gwałtownym, gorączkowym pocałunkiem.

*

      Apolonia zbudziła się nagle i w szarawej ciemności zbliżającego się dnia przez chwilę nie mogła uświadomić sobie, gdzie się znajduje. Delikatny pulsujący ból i wilgotna lepkość na udach przypomniały jej o tym, co się stało. A więc to już. Odwróciwszy głowę, wpatrzyła się w śpiącego obok niej męża. Leżał na boku, zwrócony twarzą w jej stronę. Prawą rękę również miał wyciągniętą w jej kierunku, jakby bał się, że może mu zniknąć lub uciec. Oddychał równo i spokojnie, leciuteńko poświstując przez nos.

      Ogarnęła ją fala tkliwości, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła. Jest jej, tylko do niej teraz należy ten dorodny mężczyzna o dużych, a tak niewiarygodnie czułych dłoniach. Zanim zasnęli, Franciszek przykrył ich kołdrą, na której wcześniej leżeli. Teraz jednak większa jej część otulała grubym kokonem Apolonię, on zaś leżał niemal całkowicie odkryty. Przyglądała się mu chciwie przez dłuższy czas, po raz pierwszy z tak bliska mogąc nasycić wzrok męską nagością.

      W końcu jednak powoli wysunęła się spod ciepłego okrycia, przynaglona tępym kłuciem w przepełnionym do granic możliwości pęcherzu. Podniosła z podłogi halkę i narzuciwszy ją szybko przez głowę, pochyliła się nad śpiącym i bardzo ostrożnie przykryła go kołdrą. Poruszył się lekko, lecz nie obudził. Wtedy zebrała pozostałe części garderoby i bezszelestnie wyszła, przymykając za sobą drzwi.

      W kuchni dopalały się lampy, których wczoraj nie zgasili. Podniosła klosze i zdmuchnęła oba lekko już kopcące się płomienie. Robiło się widno, musiało więc już być po szóstej. W piecu prawie wygasło, ale woda w stojącym na płycie wielkim saganie ciągle była ciepła. Ostrożnie nalała jej do miski, którą postawiła na podłodze za parawanem. Szczelnie domknęła jego skrzydła i wystawiwszy spod ławki wiadro, wysikała się, przerywając co chwilę, bo wydawało się jej, że w miękkiej ciszy zimowego ranka odgłos pluskającego moczu brzmi przeraźliwie głośno.

      Gdy skończyła, pochyliła się nad miską. Najpierw obmyła twarz i pachy. Później weszła do miski i namydliła krocze. Woda bardzo delikatnie podbarwiła się, ale tak naprawdę Apolonię zaskoczyło, że tak niewiele krwawiła. Z krótkich i niewyraźnych napomknień Agaty, a zwłaszcza z lektury pewnej książki potajemnie kupionej w małym żydowskim sklepiku w Łukowie, wynikało, że defloracja to bolesne i krwawe przeżycie, które kochająca kobieta musi ścierpieć z miłości do mężczyzny. No cóż, miał rację Andrzej, podśmiewając się czasem z jej upodobania do romantycznych powieści.

      Skończywszy toaletę, wylała brudną wodę do wiadra i włożyła bieliznę oraz pończochy. Lekko zafrasowana przewiesiła przez oparcie ławy straszliwie zmiętą sukienkę. Fakt, zdjęła ją, a właściwie zrobił to Franciszek, dość późno – już po wszystkim – odrzucając wraz z nią resztki