Anioły i demony. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Anioły i demony
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-804-5



Скачать книгу

wojskowy chronograf, który nieco dziwnie się prezentował pod bufiastym rękawem.

      – Kardynałowie znajdują się w Kaplicy Sykstyńskiej. Konklawe ma się zacząć za niecałą godzinę.

      Langdon skinął głową, mgliście przypominając sobie, że kardynałowie zbierają się w kaplicy na dwie godziny przed rozpoczęciem konklawe, żeby mieć czas na spokojne rozmyślania i spotkanie z kardynałami z innych zakątków świata. Umożliwiało to odnowienie dawnych znajomości i wpływało łagodząco na atmosferę wyborów.

      – A co z resztą mieszkańców i pracowników?

      – Ze względów bezpieczeństwa i poufności musieli opuścić miasto na czas do zakończenia konklawe.

      – A kiedy się ono zakończy?

      Gwardzista wzruszył ramionami.

      – Bóg jeden wie. – Jego słowa zabrzmiały dziwnie dosłownie.

      Po zaparkowaniu wózka na szerokim trawniku za Bazyliką Świętego Piotra strażnik poprowadził ich w górę kamiennej skarpy na wyłożony marmurem plac na tyłach świątyni. Ruszyli przez plac i znaleźli się przy tylnym murze bazyliki, wzdłuż którego przeszli przez trójkątny dziedziniec, przecięli Via del Belvedere i minęli ciąg ciasno skupionych budynków. Studiując historię sztuki, Langdon poznał na tyle język włoski, że domyślił się treści napisów na drogowskazach kierujących do Wydawnictwa Watykańskiego, Pracowni Konserwacji Gobelinów, urzędu pocztowego i kościoła św. Anny. Przeszli jeszcze przez kolejny niewielki plac i znaleźli się u celu.

      Siedziba dowództwa gwardii szwajcarskiej znajdowała się w przysadzistym, kamiennym budynku, sąsiadującym z Il Corpo di Vigilanza, dokładnie na północny wschód od Bazyliki Świętego Piotra. Po każdej stronie wejścia stał strażnik, nieruchomy jak kamienny posąg.

      Langdon musiał przyznać, że teraz już nie wydawali mu się tacy zabawni. Wprawdzie ich stroje były dokładnie takie same jak pilota, ale trzymali ponadto tradycyjne „watykańskie długie miecze” – dwuipółmetrowe halabardy z ostrym jak brzytwa ostrzem – którymi podobno pozbawili życia niejednego muzułmanina, broniąc chrześcijańskich krzyżowców w piętnastym wieku.

      Kiedy Langdon i Vittoria podeszli bliżej, strażnicy zrobili krok do przodu i skrzyżowali halabardy, zagradzając im przejście. Jeden spojrzał niepewnie na pilota.

      – Ipantaloni – powiedział, wskazując na szorty dziewczyny.

      – Il commandante vuole vederli subito – odparł ich przewodnik i dał znak, żeby ich przepuścili.

      Strażnicy spojrzeli na nich z niezadowoleniem i niechętnie wycofali się na swoje stanowiska.

      W środku panował chłód. Wnętrze zupełnie nie wyglądało na pomieszczenia administracyjne sił bezpieczeństwa. W bogato zdobionych i wspaniale umeblowanych korytarzach wisiały obrazy, które, zdaniem Langdona, z radością wystawiłoby każde muzeum na świecie.

      Pilot wskazał im strome schody.

      – Na dół, proszę.

      Zaczęli zatem schodzić po stopniach z białego marmuru pomiędzy stojącymi po obu stronach rzeźbami nagich mężczyzn. Każdy posąg miał nałożony listek figowy jaśniejszy niż reszta ciała.

      Wielka kastracja, pomyślał Langdon.

      Była to jedna z największych katastrof, jakie spotkały sztukę renesansu. W 1857 roku papież Pius IX uznał, że dokładne odzwierciedlenie męskiej budowy w rzeźbach może pobudzić żądzę, toteż wziął dłuto i młotek i osobiście pozbawił genitaliów wszystkie męskie posągi w obrębie Watykanu. Okaleczył prace Michała Anioła, Bramantego i Berniniego. Figowe listki umieszczono później, żeby zamaskować uszkodzenia. Pozbawił męskości setki posągów i Langdon nieraz się zastanawiał, czy gdzieś nie stoi ogromna skrzynia pełna kamiennych penisów.

      – Tutaj – oznajmił gwardzista, przerywając jego rozmyślania.

      Zeszli już na dół i stanęli przed zamykającymi korytarz ciężkimi, stalowymi drzwiami. Strażnik wprowadził kod i drzwi się otworzyły.

      Przekroczyli próg i znaleźli się w samym środku ogromnego zamieszania.

      Rozdział 36

      Ośrodek dowodzenia gwardii szwajcarskiej.

      Langdon zatrzymał się tuż za drzwiami i przyjrzał z zainteresowaniem panującemu tu zderzeniu epok. Mieszanka kultur. Pomieszczenie to było bogato zdobioną renesansową biblioteką z intarsjowanymi regałami na książki, orientalnymi dywanami i kolorowymi gobelinami… a jednocześnie wypełniały je zaawansowane urządzenia techniczne – szeregi komputerów, faksy, elektroniczne plany Watykanu oraz telewizory nastawione na stację CNN. Mężczyźni w kolorowych bufiastych spodniach gorączkowo stukali w klawiatury komputerów i wsłuchiwali się z napięciem w dźwięki płynące z futurystycznie wyglądających słuchawek.

      – Proszę tu zaczekać – polecił strażnik.

      Zatem czekali, podczas gdy ich przewodnik podszedł do stojącego po drugiej stronie pokoju wyjątkowo wysokiego, szczupłego mężczyzny w granatowym mundurze. Mężczyzna rozmawiał akurat przez telefon komórkowy, a stał przy tym tak wyprężony, że niemal wyginał się do tyłu. Strażnik coś do niego powiedział, a on spojrzał na Vittorię i Langdona. Skinął im głową, po czym odwrócił się plecami i kontynuował rozmowę telefoniczną.

      Strażnik znów się przy nich pojawił.

      – Komendant Olivetti podejdzie do państwa za chwilę.

      – Dziękujemy.

      Gwardzista odszedł, kierując się ku schodom.

      Langdon przyjrzał się komendantowi i uświadomił sobie, że jest on naczelnym dowódcą sił zbrojnych całego kraju. Obydwoje z Vittorią czekali, obserwując rozgrywające się przed nimi wydarzenia. Jaskrawo ubrani gwardziści kręcili się bardzo czymś zaaferowani, wykrzykując po włosku polecenia.

      – Continua cercando! – wołał jeden z nich do telefonu.

      – Probasti il museo? – pytał inny.

      Langdon nie musiał znać biegle włoskiego, żeby zrozumieć, iż trwają tu intensywne poszukiwania. To go ucieszyło. Gorzej natomiast, że najwyraźniej nie znaleźli jeszcze antymaterii.

      – Dobrze się czujesz? – spytał Vittorię.

      Wzruszyła ramionami i obdarzyła go zmęczonym uśmiechem.

      Kiedy komendant w końcu wyłączył telefon i ruszył w ich stronę, wydawało się, że rośnie z każdym krokiem. Langdon sam był wysoki, toteż nieczęsto musiał spoglądać w górę na innych, jednak tym razem było to konieczne. Wyczuł od razu, że komendant jest człowiekiem, który przetrwał niejedną burzę. Twarz Olivettiego była czerstwa i zahartowana, ciemne włosy miał ścięte krótko, po wojskowemu, a oczy błyszczały twardą determinacją, osiągniętą dzięki latom intensywnego szkolenia. Poruszał się ze sztywną precyzją, a niewielka słuchawka ukryta dyskretnie za uchem upodabniała go do amerykańskiego agenta wywiadu.

      Komendant zwrócił się do nich po angielsku, jednak wyraźnie było słychać obcy akcent. Jego głos brzmiał zaskakująco cicho, jak na tak dużego mężczyznę, lecz słowa były odmierzane z wojskową precyzją.

      – Dzień dobry. Nazywam się Olivetti. Jestem Commandante Principale gwardii szwajcarskiej. To ja dzwoniłem do waszego dyrektora.

      Vittoria podniosła wzrok.

      – Dziękujemy, że nas