Anioły i demony. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Anioły i demony
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-804-5



Скачать книгу

to symbol oświecenia. Ponadto trójkąt jest grecką literą „delta”, oznaczającą w matematyce…

      – Zmianę. Przejście.

      Uśmiechnął się.

      – Zapomniałem, że rozmawiam z naukowcem.

      – Zatem chcesz powiedzieć, że Wielka Pieczęć Stanów Zjednoczonych jest wezwaniem do oświecenia, do obejmujących wszystko zmian?

      – Niektórzy nazwaliby to Nowym Porządkiem Świata.

      Zdumiona Vittoria ponownie przyjrzała się banknotowi.

      – Pod piramidą jest napis Novus… Ordo…

      – Novus Ordo Seculorum – powiedział Langdon. – Nowy Porządek Sekularny.

      – Sekularny w sensie niereligijny?

      – Tak. Ten zwrot nie tylko wyraźnie przedstawia cele iluminatów, lecz również bezczelnie zaprzecza znajdującemu się pod nim napisowi „W Bogu pokładamy nadzieję”.

      – Ale jakim cudem wszystkie te symbole znalazły się na najważniejszej walucie świata?

      – Większość naukowców sądzi, że za sprawą wiceprezydenta Henry’ego Wallace’a. Był wysokiej rangi masonem i niewątpliwie miał powiązania z iluminatami, choć nikt nie wie, czy był jednym z nich, czy tylko uległ ich wpływom. W każdym razie przekonał prezydenta do tego projektu Wielkiej Pieczęci.

      – Jak? Dlaczego prezydent miałby się zgodzić…

      – Prezydentem był wówczas Franklin Delano Roosevelt. Wallace powiedział mu po prostu, że Novus Ordo Seculorum oznacza Nowy Ład.

      Jednak Vittoria podeszła do tego sceptycznie.

      – A przy Roosevelcie nie było nikogo, kto przeanalizowałby te symbole przed zatwierdzeniem pieczęci?

      – Nie było takiej potrzeby. On i Wallace byli jak bracia.

      – Bracia?

      – Sprawdź w swoich książkach historycznych – uśmiechnął się Langdon. – Doskonale wiadomo, że Franklin Delano Roosevelt również był masonem.

      Rozdział 32

      Langdon wstrzymał oddech, gdy X33 skręcił ku lotnisku Leonarda da Vinci. Vittoria siedziała z zamkniętymi oczami, jakby starała się zapanować nad sytuacją. Samolot dotknął ziemi i zaczął kołować w kierunku prywatnego hangaru.

      – Przepraszam, że lot był taki powolny – odezwał się pilot, który właśnie wyłonił się z kokpitu. – Nie mogłem jej rozpędzić ze względu na przepisy o dopuszczalnym poziomie hałasu nad terenami zamieszkanymi.

      Langdon spojrzał na zegarek. Lecieli trzydzieści siedem minut.

      Pilot odsunął zewnętrzne drzwi.

      – Czy ktoś mi powie, co się dzieje?

      Ani Vittoria, ani Langdon nie odpowiedzieli.

      – W porządku – stwierdził, przeciągając się. – Zostanę w kokpicie z klimatyzacją i muzyką. Tylko ja i Garth.

      Wyszli z hangaru prosto w blask popołudniowego słońca. Langdon nie wkładał marynarki, tylko narzucił ją sobie na ramiona, a Vittoria obróciła twarz ku niebu i oddychała głęboko, jakby promienie słońca przekazywały jej jakąś mistyczną, odnawiającą energię.

      Langdon trochę jej zazdrościł, gdyż sam zdążył się już spocić.

      – Nie jesteś trochę za stary na komiksy? – odezwała się dziewczyna, nie otwierając oczu.

      – Słucham?

      – Twój zegarek. Widziałam w samolocie.

      Zarumienił się lekko. Przyzwyczaił się już, że musi bronić swojego zegarka. Był to prezent, który otrzymał w dzieciństwie od rodziców, z limitowanej serii zegarków z Myszką Miki dla kolekcjonerów. Pomimo że Miki miała dziwacznie wygięte ramiona, które służyły jako wskazówki, był to jedyny zegarek, jaki kiedykolwiek nosił. Był wodoodporny i świecił w ciemności, a więc idealnie nadawał się do treningów w basenie i wieczornych przechadzek po kampusie. Kiedy studenci dokuczali mu na temat braku gustu, odpowiadał, że nosi ten zegarek jako codzienne przypomnienie, by zachować młodość w sercu.

      – Jest szósta – oznajmił.

      Vittoria skinęła głową, nadal nie otwierając oczu.

      – Chyba po nas lecą.

      Langdon usłyszał dobiegający z pewnej odległości świst i od razu poczuł ściskanie w żołądku. Od północy nadlatywał helikopter, przemykający nisko nad pasami startowymi. Dotychczas tylko raz leciał śmigłowcem, gdy w andyjskiej Palpa Valley chciał obejrzeć rysunki wykonane na skałach Nazca, i wcale mu się nie podobało to doświadczenie. Latające pudełko od butów. Po poranku spędzonym w kosmicznym samolocie miał nadzieję, że Watykan przyśle po nich samochód.

      Najwyraźniej nie.

      Helikopter zwolnił nad ich głowami, na chwilę zawisł nieruchomo, po czym opadł na pas startowy przed nimi. Był pomalowany na biało, a na bocznej ścianie znajdował się herb przedstawiający dwa klucze i tiarę. Znał go dobrze, gdyż była to oficjalna pieczęć Watykanu – święty symbol Stolicy Apostolskiej i „świętej siedziby” rządu.

      – Święty helikopter – mruknął do siebie, obserwując, jak maszyna ląduje. Zapomniał, że Watykan ma coś takiego, gdyż papież lata tym na lotnisko, na spotkania i do swojej letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Langdon z pewnością wolałby skorzystać z samochodu.

      Pilot wyskoczył z kokpitu i ruszył w ich kierunku.

      Na jego widok również Vittoria okazała zaniepokojenie.

      – To ma być nasz pilot?

      Langdon w pełni się z nią solidaryzował.

      – Lecieć albo nie lecieć. Oto jest pytanie.

      Pilot wyglądał jak przebrany do odegrania roli w szekspirowskim dramacie. Miał na sobie żakiet, bufiaste pantalony i getry wykonane z materiału w jaskrawe niebieskie i czerwono-żółte pasy. Jego buty przypominały czarne kapcie. Na dodatek głowę zdobił mu czarny filcowy beret.

      – To tradycyjny mundur gwardzistów szwajcarskich – wyjaśnił Langdon. – Zaprojektowany przez samego Michała Anioła. – Kiedy pilot podszedł bliżej, dodał: – Przyznaję, że nie należy do jego najlepszych dzieł.

      Jednak musieli przyznać, że jeśli pominąć krzykliwy strój, pilot prezentował się prawdziwie po wojskowemu. Szedł ku nim sztywnym, pełnym godności krokiem, wyróżniającym amerykańską piechotę morską. Langdon czytał też, jak rygorystyczne warunki trzeba spełnić, żeby się dostać do tej elitarnej jednostki. Chętni do służby w gwardii szwajcarskiej muszą się rekrutować z jednego z czterech katolickich szwajcarskich kantonów, być kawalerami między dziewiętnastym a trzydziestym rokiem życia, mieć co najmniej sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i przejść szkolenie w armii szwajcarskiej. Jest to jednostka, której zazdroszczą Watykanowi inne rządy; najbardziej oddane i nieubłagane siły bezpieczeństwa na świecie.

      – Jesteście z CERN-u? – spytał gwardzista, gdy podszedł bliżej.

      – Tak – odparł Langdon.

      – Błyskawicznie przylecieliście – zauważył, rzucając zdziwione spojrzenie na ich samolot. Potem zwrócił się do Vittorii:

      – Czy ma pani jakieś inne ubrania?

      – Słucham?

      Wskazał