Anioły i demony. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Anioły i demony
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-804-5



Скачать книгу

Kończył się on ogromnymi stalowymi drzwiami, przy których znajdowało się urządzenie skanujące siatkówkę, takie samo, jak na górze. Podeszła do niego i starannie zgrała położenie oka z soczewką.

      Cofnęła się. Coś było nie w porządku. Soczewka, zazwyczaj nieskazitelnie czysta, była teraz opryskana… pomazana czymś, co wyglądało jak… krew? Nie wiedząc, co o tym myśleć, obróciła się ku mężczyznom. Wówczas dostrzegła, że ich twarze są woskowo białe i obaj wpatrują się w podłogę koło jej stóp.

      Podążyła wzrokiem za ich spojrzeniem.

      – Nie! – krzyknął Langdon, próbując ją powstrzymać, ale było już za późno.

      Jej wzrok padł na przedmiot leżący na podłodze. Wydał jej się całkowicie obcy, a jednocześnie niezwykle znajomy.

      Trwało to tylko chwilę.

      Potem, wydając z siebie okrzyk przerażenia, uświadomiła sobie, co widzi. Wpatrywało się w nią z podłogi oko, rzucone tam jak śmieć. Wszędzie rozpoznałaby ten orzechowy odcień.

      Rozdział 24

      Technik z ochrony wstrzymał oddech, gdy dowódca nachylił się nad jego ramieniem i przyglądał uważnie znajdującej się przed nimi ścianie monitorów. Minęła minuta.

      Można się było spodziewać, że będzie milczał, powiedział sobie technik. Jego dowódca był człowiekiem ściśle trzymającym się protokołu. Nie powierzono by mu dowodzenia jednymi z najbardziej elitarnych jednostek ochrony na świecie, gdyby najpierw mówił, a potem myślał.

      Tylko co o tym myśli?

      Widoczny na monitorze przedmiot, nad którym się zastanawiali, był pewnego rodzaju pojemnikiem o przejrzystych ściankach. W tym nie było nic dziwnego, natomiast resztę trudno było pojąć.

      Wewnątrz pojemnika widoczna była niewielka kropla metalicznej cieczy, unosząca się jakimś cudem w powietrzu. Kropelka pojawiała się i znikała w świetle mrugającej na czerwono diody wyświetlacza, na którym nieuchronnie trwało odliczanie. Na ten widok strażnikowi ciarki przechodziły po skórze.

      – Możesz wyostrzyć kontrast? – wyrwał go z zamyślenia głos przełożonego.

      Posłusznie zrobił, co mu kazano, i obraz na ekranie stał się wyraźniejszy. Komendant pochylił się do przodu, dokładniej przyglądając się szczegółowi przy podstawie pojemnika, który dopiero teraz stał się widoczny.

      Technik również tam spojrzał. Tuż koło wyświetlacza widniał jakiś skrót. W rozbłyskach światła można było dojrzeć cztery wielkie litery.

      – Zostań tu – polecił mu komendant. – Nic nikomu nie mów. Ja się tym zajmę.

      Rozdział 25

      Komora do przechowywania niebezpiecznych materiałów. Pięćdziesiąt metrów pod ziemią.

      Vittoria zatoczyła się do przodu, niemal wpadając na skaner. Poczuła, że Amerykanin doskakuje do niej, łapie ją i podtrzymuje. Na podłodze, tuż przy jej stopach, nadal leżało oko jej ojca i patrzyło prosto na nią. Miała wrażenie, że całe powietrze uciekło jej z płuc. Wycięli mu oko! Cały świat wirował. Kohler podjechał bliżej i coś mówił. Langdon delikatnie nią pokierował, tak że jak we śnie stwierdziła nagle, że wpatruje się w skaner siatkówki.

      Mechanizm zapiszczał i drzwi się rozsunęły.

      Pomimo straszliwego widoku oka ojca, przeszywającego bólem jej serce, czuła, że w środku czeka coś równie przerażającego. Kiedy zdołała skoncentrować wzrok na wnętrzu pomieszczenia, przekonała się, że rozpoczął się następny rozdział tego koszmaru. Pojedynczy cokół zasilający był pusty.

      Pojemnik z antymaterią zniknął. Wycięli ojcu oko, żeby to ukraść. Skutki tego czynu trudno jej było w tej chwili ogarnąć umysłem. Cały plan spalił na panewce. Próbka mająca pomóc udowodnić, że antymateria jest wydajnym i praktycznym źródłem energii, została skradziona. Ale przecież nikt nawet nie wiedział o jej istnieniu! Nie sposób jednak zaprzeczać faktom. Ktoś się dowiedział. Ale kto? Nawet Kohler, który podobno wiedział o wszystkim, co się dzieje w CERN-ie, najwyraźniej nie miał pojęcia o ich projekcie.

      Ojciec nie żył. Zamordowany z powodu swojego geniuszu.

      Ból ściskał jej serce, ale jednocześnie do głosu zaczęło dochodzić jeszcze jedno uczucie. O wiele gorsze. Wprost druzgocące. Było to poczucie winy. Nieustępliwe, niemożliwe do opanowania poczucie winy. Przecież to właśnie ona namówiła ojca, żeby stworzył tę porcję antymaterii. Wbrew jego przekonaniu. A teraz został z tego powodu zamordowany.

      Ćwierć grama…

      Antymateria, jak każde inne osiągnięcie technologiczne – ogień, proch strzelniczy czy silnik spalinowy – w nieodpowiednich rękach mogła spowodować katastrofalne skutki. Była to zabójcza broń. O wielkiej mocy, a przy tym niemożliwa do powstrzymania. W pojemniku wyjętym z gniazda zasilającego trwało właśnie nieubłagane odliczanie.

      A kiedy czas się skończy…

      Oślepiający blask. Huraganowy ryk. Samozapłon. Po prostu błysk… i pusty krater. Ogromny pusty krater.

      Kiedy wyobraziła sobie, że talent jej ojca, człowieka łagodnego i spokojnego, zostaje wykorzystany jako narzędzie zniszczenia, poczuła się, jakby sączono jej w żyły truciznę. Antymateria była wymarzoną bronią dla terrorystów. Nie miała metalowych części, które mogłyby zostać wykryte przez detektory metalu, ani zapachu, który mogłyby wytropić psy, ani też zapalnika, który można by rozbroić, gdyby władzom udało się zlokalizować pojemnik. Odliczanie już się zaczęło…

      Langdon nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić. Wyjął chusteczkę i nakrył nią oko Leonarda Vetry. Vittoria stała teraz w wejściu do pustej komory z wyrazem smutku i paniki na twarzy. Chciał ponownie do niej podejść, ale przeszkodził mu Kohler.

      – Panie Langdon? – Twarz miał bez wyrazu. Gestem dłoni pokazał mu, żeby wraz z nim oddalił się poza zasięg słuchu dziewczyny. Langdon niechętnie ruszył za nim, zostawiając Vittorię samej sobie. – Jest pan specjalistą – odezwał się szeptem dyrektor. – Chciałbym wiedzieć, co ci cholerni iluminaci zamierzają zrobić ze skradzioną antymaterią.

      Langdon starał się skupić. Pomimo całego szaleństwa, z jakim się tu zetknął, uważał, że przedtem słusznie zareagował na rewelacje o iluminatach. Było to naukowo uzasadnione odrzucenie hipotezy. Kohler jednak nie rezygnował z całkowicie nieprawdopodobnych domysłów.

      – Iluminaci już nie istnieją, panie Kohler. Nadal się przy tym upieram. To morderstwo mógł popełnić każdy, może nawet inny pracownik CERN-u, który dowiedział się o przełomowym dokonaniu pana Vetry i uznał, że te doświadczenia są zbyt niebezpieczne, żeby je kontynuować.

      Na twarzy Kohlera pojawiło się zdumienie.

      – Pan sądzi, że to była zbrodnia sumienia? Absurd. Temu, kto zabił Leonarda, zależało na jednej rzeczy: zdobyciu antymaterii. I z pewnością ma co do niej plany.

      – Ma pan na myśli terroryzm.

      – Oczywiście.

      – Ale iluminaci nie byli terrorystami.

      – Niech pan to powie Leonardowi Vetrze.

      Langdona uderzyła słuszność tego stwierdzenia. Vetra rzeczywiście został naznaczony symbolem bractwa. Skąd on się wziął? Święty symbol iluminatów był zbyt trudny do odtworzenia, żeby ktoś wykorzystał go do mistyfikacji i skierowania podejrzeń