Название | Szkoła Bogów |
---|---|
Автор произведения | Бернар Вербер |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7999-412-0 |
– Tak, ale ich nowa religia, to my – ironizuje Proudhon. – Religię, którą sami wymyślili, zastępujemy inną, którą im narzucamy. I jaka jest w tym różnica?
– Nie mówiłem o religii, lecz o duchowości.
– Dla mnie to jest dokładnie to samo.
– A dla mnie coś zupełnie przeciwnego. Religia to narzucony wszystkim sposób myślenia, duchowość to rozwinięta zdolność postrzegania tego, co może istnieć „poza mną” – mówi Lucien Dupres. – I w przypadku każdego człowieka jest ona inna.
– A więc twój słynny Wielki Pan Bóg, który według ciebie mieszka tam, w górze, to raczej religia czy duchowość?
Wybuchają kolejne dyskusje. Kronos ponownie uderza w dzwon.
– Czas rozpocząć nowe ćwiczenie. To co zostało zrobione w nasze imię, w nasze imię zostanie zburzone – tłumaczy bóg czasu, głaszcząc swoją brodę. – Już czas, by nasz boski gniew spadł na tę „planetę-brudnopis”.
Wszystkie zegary i zegarki pokazują godzinę 19.00. Zapadający na zewnątrz zmrok zaczyna wnikać do naszej klasy.
– No dobrze. Ustawcie wasze ankh, przekręcając do oporu guzik „D”.
– Ależ to będzie ludobójstwo! – wykrzykuje Lucien Dupres.
Kronos poświęca chwilę, by przemówić do rozsądku podżegaczowi.
– Doświadczenie, które wykonałeś, miało charakter mniejszościowy. Abyś ty mógł odnieść ów niewielki sukces, dotyczący kilkuset osób, miliardy ludzi odczuwają cierpienie i to cierpienie trzeba im skrócić.
– Przecież moja wspólnota udowodniła, że można ich uratować. Mój „mały” sukces, jak pan go nazywa, może okazać się zaraźliwy – stwierdza Lucien Dupres.
– Twój sukces dowodzi, że jesteś dość zręcznym bogiem i jestem pewien, że w Wielkiej Grze dokonasz cudów.
– W Wielkiej Grze?
– Grze, w której biorą udział bogowie-uczniowie. Grze Y.
– Ja wcale nie chcę pańskiej Gry Y, ja chcę dalej kierować życiem mojej wspólnoty. Niech pan spojrzy, jacy są szczęśliwi. Mają swoją wieś, pracują, nie ma między nimi sporów, tworzą sztukę, śpiewają…
– To tylko kropla czystej wody w skażonym oceanie. Teraz trzeba zmienić wanienkę – niecierpliwi się Kronos.
– A nie można by umieścić ich z boku, w jakiejś probówce? – mówię ot, tak sobie.
– Ze starego nie tworzy się nowego. Ci ludzie, do których tak się przywiązaliście dlatego tylko, że zaczęliście ich poznawać, mają zakorzenione złe nawyki, będące następstwem milionów lat błędów i przemocy. Weszli na wyższy poziom, a potem z niego spadli. Ich poziom świadomości jest taki jak naszych ludów z okresu Starożytności. Mentalność niewolników. Z nich nie uda się już nic wydobyć. To nawet nie są „ukończeni” ludzie. W skali świadomości wszyscy są na poziomie 3,1. Słyszycie? 3,1 – podczas gdy wy jesteście na 7! To są… zwierzęta.
– Nawet zwierzęta są godne tego, aby żyć – mówi Edmond Wells.
– Zamiast przypisywać im zalety, przypomnijcie sobie ich wady. Nie widzieliście stosowanych przez nich tortur, popełnianych niesprawiedliwości, ich fanatyzmu, tchórzostwa i wreszcie ich dzikości? Nie zrozumieliście tego, z jaką łatwością skłonna do uproszczeń i pełna przemocy religia zdołała bez szczególnego oporu zawładnąć całą planetą? To co raz miało miejsce, znów się powtórzy. Przykro mi, drogi Lucienie, lecz ci ludzie są straceni…
Kilku uczniów wydaje pomruk aprobaty. Kronos korzysta z tego, by wbić gwóźdź do końca.
– Waszym zadaniem jest zakończyć życie ludzkości znajdującej się w stanie agonii. Ludzkość ta wiele przeżyła. W jej kalendarzu jest rok 2222, lecz w rzeczywistości liczy ona trzy miliony lat. Cierpi na reumatyzm i nowotwory. Jestem pewien, że gdyby potrafiła mówić, błagałaby o skrócenie swoich cierpień… To nie zbrodnia, to eutanazja.
Lucien nie jest ani trochę przekonany.
– Jeśli na tym polega bycie bogiem, to wolę dać sobie spokój.
Odwraca się w naszą stronę.
– A wy też powinniście się sprzeciwić. Nie rozumiecie, że zostaniecie zmuszeni do zrobienia czegoś niegodnego? Bierze się planetę, bawi się nią, a potem ją niszczy. Tak jakby rozgniatało się… insekty!
Grymas niezadowolenia zdobi twarz Edmonda Wellsa, lecz nie reaguje, tylko spuszcza wzrok. Lucien wdrapuje się na stół.
– Ej, chłopaki! Obudźcie się, na litość boską! Nie rozumiecie, co tu się dzieje?
Nikt się nie rusza. Trzeba przyznać, że nie jesteśmy zadowoleni z naszych ludzkich wspólnot. Tylko Lucien Dupres zdołał dokonać ewolucji swojego plemienia. Tylko on ma coś do stracenia. Nawet moje leśne plemię trapią przewlekłe kłopoty zdrowotne, którym nie potrafię zaradzić. Czerwonka. Na próżno żują liście o znieczulających właściwościach. Nic to nie daje. Myślę, że w ich wodzie jest za dużo ameby. Lucien atakuje nas wszystkich po kolei:
– A ty, Rousseau, i ty, Saint-Exupéry, i Méliès, i ty, Edith Piaf… Edmondzie Wellsie i ty, Raoulu, i ty, Michaelu, i ty, Mato Hari, i ty, Gustave’ie Eifflu… pozwolicie umrzeć całemu światu?
Spuszczamy wzrok. Nikt nie reaguje.
– A więc dobrze, zrozumiałem.
Lucien schodzi ze stołu i ze wstrętem na twarzy kieruje się w stronę drzwi.
– Zostań – rzuca Marilyn Monroe.
– Nie widzę powodu, dla którego nadal chciałbym być bogiem-uczniem – mówi Lucien, nawet się nie odwracając.
– Możesz pomagać ludziom. Może nie tym, ale innym, tym, których dostaniemy później – szepcze Sarah Bernhardt w chwili, gdy Lucien przechodzi koło niej.
– Po to, by ich potem zabić? Piękna sprawa. Mam taką samą władzę, jak… hodowca świń w swojej rzeźni.
Lucien odpycha dłonie przyjaciół próbujących go zatrzymać i nadal idzie w kierunku drzwi, gdy tymczasem Kronos nie czyni żadnego gestu, nie mówi ani słowa, aby go zatrzymać. Dopiero po wyjściu byłego okulisty mamrocze:
– Biedny chłopak. Nie zdaje sobie sprawy, ile traci. W każdym roczniku są zbyt wrażliwe dusze, które nie potrafią znieść szoku. Zatem im szybciej odejdą, tym lepiej. Czy są jeszcze jakieś delikatne dusze, które chcą odejść z gry? Mogą się teraz zgłosić.
Żadnej reakcji.
Kronos odwraca się od drzwi.
– A teraz moja ulubiona chwila – obwieszcza.
Wciąga powietrze, zaraz potem głośno prycha, następnie przybiera skupiony wyraz twarzy, jakby przygotowywał się do posmakowania delikatnej potrawy.
– Ognia!
Proudhon strzela pierwszy. Ogromna góra lodowa odrywa się od bieguna południowego i w jednej chwili ulega stopieniu. Po chwili wahania biorę mój ankh, nastawiam go i kieruję we właściwą stronę. Początkowo ze zdziwieniem zauważamy, że kiedy ktoś z nas strzela tutaj, uderzenia padają tam.
Następnie