Szkoła Bogów. Бернар Вербер

Читать онлайн.
Название Szkoła Bogów
Автор произведения Бернар Вербер
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7999-412-0



Скачать книгу

noworodki mają pomarszczone buźki małych staruszków. Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej mówi prawdę, twierdząc, że w pierwszych sekundach po narodzinach przybysz ma jeszcze cechy fizjonomii starca, którym był w ostatnim stadium swojej poprzedniej reinkarnacji. Pozostają mu też okruchy wspomnień, póki palec anioła stróża nie wyrzeźbi pod jego nosem bruzdy zapomnienia. Anielski pocałunek niepamięci.

      Mała dziewczynka, starsza siostra afrykańskiego noworodka, podchodzi do dziecka, szepcząc mu na ucho słowa, które wprawiają mnie w zakłopotanie: „Nie zapomnij, tylko nie zapomnij tego wszystkiego, co zdarzyło się przedtem. Nie zapomnij, a kiedy już będziesz umiał mówić, opowiedz to mnie, która wszystko zapomniałam”.

      25. MITOLOGIA: KRONOS

      Pozbywszy się swego ojca, Uranosa, którego wykastrował, Kronos zasiadł na jego tronie. Oddalony od Ziemi Uranos tylko czasami manifestował swą obecność, spuszczając na nią deszcz. Natomiast Gaja, matka Ziemia, znalazła sobie innego kochanka wśród własnego potomstwa, wybierając tym razem Pontosa – Wodę. Z ich związku narodziły się liczne istoty wodne. Także Tytani nie stronili od kazirodczych związków ze swoimi siostrami. Okeanos, najstarszy z nich, spłodził z Tetydą trzy tysiące córek, które stały się źródłami, strumieniami i rzekami. Nyks związała się jednocześnie z Hipnosem – snem, Tanatosem – śmiercią, Eris – niezgodą, Nemezis – gniewem.

      Kronos z kolei poślubił swą siostrę Reę, a z ich związku narodzili się Hestia, Hera, Demeter, Hades i Posejdon. Pamiętając o klątwie ojca, który przepowiedział mu, że także własne dzieci pozbawią go tronu, Kronos połykał je wszystkie zaraz po urodzeniu.

      Bolejąca nad zgubą potomstwa Rea ukryła się na Krecie, by uchronić swą szóstą latorośl, Zeusa. Za radą swojej matki Gai uciekła się do podstępu. Zamiast noworodka, dała Kronosowi kamień zawinięty w pieluszki. A naiwny rodzic natychmiast go połknął.

      Uratowany dzięki temu fortelowi Zeus rósł ukryty w jaskini, rozpieszczany przez Nimfy, które, ilekroć zakwilił, uciszały go swoim śpiewem, by krzyki lub płacz dziecka nie dotarły do uszu Kronosa.

      Tymczasem Zeus osiągnął wiek męski. Pewnego dnia podał ojcu do picia kuszący napój alkoholowy, dodawszy do niego uprzednio silny środek wymiotny. Podstęp się udał. Kronos zwrócił nie tylko zawinięty w pieluszki kamień, lecz także pięcioro starszych dzieci. A nim odzyskał siły, Zeus, Hestia, Demeter, Posejdon i Hades schronili się na szczycie góry Olimp. Chcąc się zemścić, Kronos wezwał na pomoc swych braci i siostry – Tytanów. Rozszalała się prawdziwa wojna Nieśmiertelnych starego i nowego pokolenia. Początkowo Tytani odnosili zwycięstwo, lecz jeden z nich, niejaki Prometeusz, przeszedł na stronę Zeusa, nie szczędząc mu swych rad. Kazał mu wezwać jednookich Cyklopów i sturękich Hekatonchejrów. Wszyscy okazali się wspaniałymi sprzymierzeńcami. Zeusowi podarowali grzmot, błyskawicę i pioruny, Posejdonowi trójząb, a Hadesowi niewidzialny hełm ciemności. Walka trwała aż do całkowitego zwycięstwa bogów olimpijskich. Pokonanych Tytanów strącono w otchłań Tartaru. Tylko ojciec Kronos zyskał przywilej banicji i został zesłany na Wyspę Błogosławionych.

Edmond Wells,Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej(według Francisa Razorbacka, zainspirowanego dziełem Hezjoda, 700 r. przed Chrystusem)

      26. SOBOTA: ZAJĘCIA KRONOSA

      Ósma. Słychać dźwięk dzwonu. Zasnąłem przed włączonym telewizorem, w pobrudzonej błotem todze. Biorę prysznic, ubieram się.

      Jest sobota, dzień Saturna, rzymskiego odpowiednika greckiego boga Kronosa.

      Śniadania nie widać. Ulice Olimpii są puste, gdzieniegdzie snuje się jeszcze warstwa mgły. Wilgotne od porannej rosy rośliny wydzielają ostrą woń. Kilkoro zagubionych centaurów, satyrów i nimf wygląda, jakby mieli ciężką noc. Trochę mi zimno w tej cienkiej todze. Grupka uczniów czeka już pod jabłonią, przytupując z zimna. Pierwszego dnia najwyraźniej byłem tak zaaferowany słynnymi zmarłymi, że nie zauważyłem przyjaciół z Imperium Aniołów. Raoul też nie spostrzegł w Amfiteatrze swojego ojca… Tym razem szybko odnajduję moich teonautów. Są wszyscy, z wyjątkiem Raoula.

      – Gdzie jest Raoul? – pytam.

      Marilyn i Freddy nie wiedzą. Edmond Wells twierdzi, że dołączy do nas z resztą klasy. To prawda, widzimy nadbiegających ze wszystkich stron spóźnialskich.

      Atmosfera przywodzi na myśl rozpoczęcie roku szkolnego z mojego ziemskiego dzieciństwa, gdy czekaliśmy przed szkołą, zastanawiając się, jacy będą nasi nauczyciele.

      W końcu pojawia się Raoul z opatrunkiem na głowie. Staje z dala od nas, nawet nie odpowiada na moje powitanie. Ostentacyjnie zaczyna rozmawiać z jakimiś nieznajomymi.

      – Mam dość tego czekania – mówi Marilyn. – Jest mi zimno, mam gęsią skórkę.

      Chcąc ją rozgrzać, Freddy obejmuje ją ramieniem, a ona wtula się w niego. Podchodzi do nas Mata Hari.

      – Wygląda na to, że jest mniej uczniów. Zabrakło dwóch kolejnych. Jest nas więc już tylko 140.

      – Zabijają nas, mordują jednego po drugim! – wykrzykuje Proudhon. – To nie szkoła, to rzeźnia! Najpierw Debussy, potem inni, my będziemy następni!

      – Co się stało z dwoma pozostałymi? – dopytuje się zezowaty uczeń, Lucien Dupres.

      – Pewnie zgubili się w lesie – odpowiadam wymijająco.

      – Sądzi pan, że ryzykowali nocną eskapadę? – pyta ze zdziwieniem.

      – Może próbują powrócić do Imperium Aniołów? – sugeruję.

      – Atena mówiła, że za bogobójstwo grozi wyjątkowo surowa kara – przypomina Marilyn.

      Olimpijscy bogowie zawsze wydawali mi się barbarzyńscy. Nasz dzisiejszy profesor, Kronos, zjadał swoje własne dzieci.

      Hora Eunomia w swej nieskazitelnej szafranowej todze prosi, byśmy poszli za nią Południową Aleją.

      Podążamy długim szeregiem. Korzystam z okazji, by odnaleźć Raoula.

      – Uderzyłem cię po to, by cię uratować. Wiedziałem, że chcesz pomóc ojcu, ale twoje poświęcenie nic by już nie dało.

      Patrzy na mnie twardym wzrokiem i czuję, że jest za wcześnie na pojednanie i wybaczenie.

      Pałac Kronosa mieści się prawej strony alei. Obok stoi dzwonnica, toteż budowla kojarzy się z kościołem. Zresztą, to jej dzwony biją jak oszalałe, przypominając o rozpoczynającym się semestrze.

      Drzwi są szeroko otwarte i Hora Eunomia zachęca nas, byśmy zajęli miejsca na drewnianych ławkach, ustawionych naprzeciw podestu, na którym stoi biurko z dwoma otworami u dołu i szufladą. Obok biurka umieszczono metrowej wysokości kieliszek do jajek. Z tyłu czarna tablica oczekuje nauczyciela.

      Raoul stara się usiąść z dala ode mnie.

      Przyglądam się otoczeniu. Na licznych półkach ściennych, w ogromnym nieładzie stoi cały asortyment budzików, zegarków na rękę, zegarów ściennych, z kukułką, piaskowych, słonecznych, klepsydr. Są okazy warte fortunę, są też skromniejsze, z bakelitu lub plastikowe. Słychać różnorodne tik-tak.

      Czekamy cierpliwie, porozumiewając się szeptem aż do chwili, gdy w głębi sali otwierają się drzwi i wchodzi dwumetrowy starzec, o twarzy naznaczonej nerwowymi tikami.

      Gdy tylko się pojawia, zegary milkną. Pokasłuje, zasłaniając usta dłonią. Zapada zupełna cisza.

      – W Olimpii bardzo lubimy zagadki – mówi na wstępie. – Więc proponuję wam następującą:

      Pożera