Kod Leonardo Da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonardo Da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-000-7



Скачать книгу

Napisała, że kustosz dowiedział się, że w tym miesiącu będę miał wykład w Paryżu, i chce ze mną coś omówić.

      – Co?

      – Nie wiem. Przypuszczam, że kwestie związane ze sztuką. Mieliśmy wspólne zainteresowania.

      Fache spojrzał na niego sceptycznie.

      – Nie domyślał się pan, o czym będzie rozmowa?

      Nie domyślał się. Kiedy poproszono go o spotkanie, był ciekaw, jednak nie czuł się na tyle swobodnie, żeby żądać szczegółów. Powszechnie uwielbiany Jacques Saunière bardzo pilnie strzegł swojej prywatności i rzadko spotykał się z ludźmi; Langdon był wdzięczny za samą możliwość poznania go.

      – Panie Langdon, czy mógłby pan przynajmniej spróbować zgadnąć, na czym ofierze morderstwa mogło zależeć, co Saunière chciał z panem omówić tego wieczoru, kiedy go zabito? To może nam pomóc.

      Obcesowość tego pytania była dla Langdona dosyć krępująca.

      – Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić. Nie pytałem. Czułem się zaszczycony, że w ogóle się ze mną skontaktował. Zawsze podziwiałem prace pana Saunière’a. Często korzystam z jego tekstów podczas zajęć na uczelni.

      Fache odnotował to w notesie. Byli już w połowie drogi przez tunel wejściowy do skrzydła Denona, gdzieś na końcu Langdon widział dwie windy, teraz nieruchome.

      – Pojedziemy windą – powiedział Fache. – Jak pan z pewnością wie, do galerii piechotą jest spory kawałek. – Policjant przygładził czarne włosy wielką jak kotlet dłonią. – Mieliście panowie wspólne zainteresowania? – spytał Fache.

      – Tak. Szczerze mówiąc, prawie cały ubiegły rok poświęciłem na opracowanie książki pokrewnej dziedzinie wiedzy, w której pan Saunière był niezaprzeczalnie ekspertem. Spodziewałem się, że będę mógł go wysondować.

      – Przepraszam?

      Widać zwrot, którego Langdon użył, był niezrozumiały.

      – Cieszyłem się, że będę mógł się dowiedzieć, co myśli na ten temat.

      – Rozumiem. A cóż to za temat?

      Langdon zawahał się, niepewny, jak to ująć.

      – W zasadzie rzecz jest poświęcona artystycznym wyobrażeniom Wielkiej Bogini, pojęciu świętości kobiecej oraz związanej z nim sztuce i symbolice.

      – A Saunière był biegły w tej materii?

      – Jak nikt na świecie.

      – Rozumiem.

      – Może Jacques Saunière wiedział o istnieniu pańskiej pracy? – zasugerował Fache. – I poprosił pana o spotkanie, żeby zaproponować pomoc?

      Langdon pokręcił głową.

      – Prawdę mówiąc, nikt jeszcze nie wie o mojej książce. Nie jest skończona i nie pokazywałem jej nikomu oprócz mojego wydawcy.

      – Więc pan i Saunière – podjął Fache, kiedy winda ruszyła – nigdy się nie spotkaliście? Nigdy z sobą nie rozmawialiście i nie korespondowaliście? Nie wymienialiście e-maili?

      Kolejne dziwne pytanie.

      – Nie. Nigdy.

      Fache przekrzywił głowę, jakby odnotowując ten fakt w pamięci. Milcząc, patrzył wprost przed siebie na chromowane drzwi.

      Langdon starał się skupić myśli na czymkolwiek, byle nie na czterech ścianach, które go otaczały. W odbiciu błyszczących drzwi windy ujrzał spinkę do krawata kapitana policji – srebrny krzyżyk z trzynastoma wtopionymi w niego kawałkami czarnego onyksu. Zauważył to z niejakim zdziwieniem. Ten symbol znany był jako crux gemmata – krzyż z trzynastoma klejnotami – ideogram chrześcijański, symbolizujący Chrystusa i jego dwunastu apostołów. Langdon jakoś nie spodziewał się, że kapitan francuskiej policji będzie tak otwarcie manifestował swoje przywiązanie do Kościoła. Z drugiej jednak strony byli we Francji, a chrześcijaństwo w tym kraju to religia tak powszechna, jak powszechne jest prawo do narodzin.

      Winda zatrzymała się raptownie. Zdziwiony Langdon podniósł wzrok i w odbiciu chromowanych drzwi dostrzegł, że Fache na niego patrzy.

      Langdon czym prędzej wyszedł do holu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w szerszej przestrzeni, i zdziwiony zatrzymał się w pół kroku.

      Fache odwrócił się i rzekł przez ramię:

      – Rozumiem, panie Langdon, że nigdy nie widział pan Luwru po zamknięciu?

      Chyba nie, pomyślał Langdon, próbując zorientować się w ciemnościach.

      Zazwyczaj starannie oświetlone, teraz galerie były zadziwiająco ciemne. Świeciły przytłumione małe żaróweczki zatopione w podłodze, raz po raz rozświetlanej plamami czerwonego światła rozlewającymi się pod stopami.

      Kiedy Langdon spojrzał w mroczny korytarz, zdał sobie sprawę, że powinien był się tego spodziewać. W zasadzie wszystkie większe galerie sztuki nocą wykorzystują czerwone oświetlenie techniczne – umieszczone bardzo nisko, nieinwazyjne lampki, które utrzymują obrazy we względnej ciemności, aby spowolnić efekt blaknięcia spowodowany zbytnią ekspozycją na promienie światła.

      – Tędy – rzucił Fache, skręcając ostro w prawo i mijając połączone galerie.

      Langdon szedł za nim, powoli przyzwyczajając wzrok do ciemności. Z lewej i z prawej strony materializowały się z półcieni ogromne płótna olejne, jak odbitki wyłaniające się z wywoływacza w jakiejś ogromnej ciemni… Kiedy przechodzili przez kolejne sale, śledziły ich oczy postaci przedstawionych na obrazach. Umocowane wysoko na ścianach i dobrze widoczne kamery przemysłowe posyłały zwiedzającym bardzo jasny komunikat: Widzimy cię. Niczego nie dotykaj.

      – Są prawdziwe? – spytał Langdon, gestem głowy wskazując kamery.

      Fache pokręcił głową.

      – Oczywiście, że nie.

      Langdon nie był zdziwiony. Gdyby chcieć monitorować setki metrów kwadratowych galerii, Luwr musiałby zatrudnić setki dodatkowych pracowników do przeglądania nagranego materiału. Większość wielkich muzeów korzystała teraz z systemu „bezpieczeństwa przez zatrzymanie”. Zamiast nie wpuszczać złodziei do środka, starała się ich tam zatrzymać. Urządzenia służące do tego celu włączano po zamknięciu muzeum. Gdyby jakiś intruz zdjął ze ściany obraz, podzielone na sektory wyjścia odcięłyby daną galerię, zamykając się wokół niej, a złodziej znalazłby się za kratami, nim pojawiłaby się policja.

      Dźwięk głosów odbijał się echem w wyłożonym marmurem korytarzu. Wydawało się, że odgłosy dochodzą z wielkiej niszy leżącej po prawej stronie. Wylewało się z niej na korytarz jaskrawe światło.

      – Biuro kustosza – powiedział kapitan.

      Kiedy podeszli do niszy, Langdon zajrzał w głąb krótkiego korytarza, do luksusowo urządzonego gabinetu Saunière’a – ściany wyłożone emanującym ciepło drewnem i obrazy starych mistrzów. Po pomieszczeniu kręciło się kilku tajniaków, rozmawiając przez telefony i pisząc coś w notesach. Jeden siedział przy biurku Saunière’a i stukał w klawiaturę laptopa. Wyglądało na to, że osobiste biuro Saunière’a stało się na tę noc tymczasowym punktem dowodzenia DCPJ.

      – Messieurs – zawołał Fache i obecni odwrócili się w jego kierunku. – Ne nous dérangez pas sous aucun prétexte. Entendu?

      Langdon nieraz już wywieszał na klamkach drzwi pokoi hotelowych tabliczki z napisem NE PAS DERANGER, więc złapał sens rozkazów kapitana. Fache’owi i Langdonowi miano nie przeszkadzać