Paragraf 22. Joseph Heller

Читать онлайн.
Название Paragraf 22
Автор произведения Joseph Heller
Жанр Юмор: прочее
Серия
Издательство Юмор: прочее
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-631-5



Скачать книгу

za to, że nie jest Henrym Fondą. Niełatwo jest iść przez życie komuś, kto wygląda prawie jak Henry Fonda, jednak major Major ani myślał dać za wygraną, odziedziczył bowiem nieustępliwość po ojcu, który odznaczał się również wysokim wzrostem i poczuciem humoru.

      Ojciec majora Majora był trzeźwo myślącym, bogobojnym człowiekiem, a jego ulubionym dowcipem było ujmowanie sobie lat. Był długonogim i długorękim farmerem, pobożnym, miłującym wolność, niezłomnym, przestrzegającym prawa indywidualistą i święcie wierzył, że pomoc federalna dla kogokolwiek poza farmerami to krecia robota socjalistów. Głosił potrzebę oszczędności i pracy i występował przeciwko rozwiązłym kobietom, które mu odmówiły. Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy niezarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nieuprawianej lucerny. Ojciec majora Majora pracował bez wytchnienia nad nieuprawianiem lucerny. Długie zimowe wieczory spędzał w domu nie naprawiając uprzęży i codziennie koło południa zrywał się z łóżka, aby dopilnować, czy nic nie zostało zrobione. Mądrze inwestując, stał się wkrótce najpoważniejszym nieproducentem lucerny w okolicy. Sąsiedzi przychodzili do niego po radę w najróżniejszych sprawach, gdyż dorobił się sporej fortuny, co było dowodem mądrości.

      – Jako posiejecie, tako będziecie zbierać – radził niezmiennie, na co sąsiedzi niezmiennie odpowiadali „Amen”.

      Ojciec majora Majora wypowiadał się zawsze za ograniczeniem wydatków rządowych, pod warunkiem że nie będzie to kolidowało ze świętym obowiązkiem płacenia farmerom jak najwyższych stawek za lucernę, której nikt nie potrzebował, albo wręcz za nieuprawianie lucerny. Był dumnym, niezależnym człowiekiem, który występował przeciwko zasiłkom dla bezrobotnych i nigdy nie wahał się skomleć, kwilić i żebrać, żeby wycyganić, od kogo się tylko da, tyle, ile tylko się da. Był też człowiekiem pobożnym, zawsze chętnym do wygłaszania kazań.

      – Bóg dał nam, dobrym farmerom, po dwie silne ręce, abyśmy mogli brać tyle, ile tylko uda nam się zagarnąć – głosił z zapałem na schodach sądu albo przed wejściem do domu towarowego, gdzie czekał, aż kłótliwa, stale żująca gumę młoda kasjerka, za którą się uganiał, wyjdzie i rzuci mu gniewnie spojrzenie. – Gdyby Bóg nie chciał, żebyśmy zgarniali do siebie, nie dałby nam rąk do zgarniania – nauczał. „Amen” mruczeli w odpowiedzi słuchacze.

      Ojciec majora Majora wierzył po kalwińsku w przeznaczenie i przyjmował nieszczęścia innych za przejaw woli bożej. Palił papierosy, pił whisky, przepadał za dobrym dowcipem i pobudzającą intelektualną rozmową, szczególnie jego własną, kiedy kłamał na temat swojego wieku albo opowiadał swój ulubiony dowcip o Bogu i o kłopotach żony z urodzeniem majora Majora. Ten jego ulubiony dowcip o Bogu i kłopotach jego żony polegał na tym, że Bóg w ciągu sześciu dni stworzył cały świat, podczas gdy jego żonie aż półtora dnia zajęło wydanie na świat jednego tylko majora Majora. Człowiek mniejszego kalibru mógłby snuć się tego dnia jak błędny po korytarzu szpitala, człowiek słabszy duchem mógłby poprzestać na takich kompromisowych rozwiązaniach, jak Tambur Major, Minor Major czy Vis Major, ale ojciec majora Majora czekał czternaście lat na taką okazję, a nie należał do tych, którzy okazje marnują. Ojciec majora Majora miał dobry dowcip na temat okazji. „Okazja puka do naszych drzwi tylko raz” – mawiał. Ojciec majora Majora powtarzał ten dowcip przy każdej okazji.

      Przyjście na świat z pewnym podobieństwem do Henry’ego Fondy było tylko pierwszym z długich serii kawałów, które los zgotował nieszczęsnemu majorowi Majorowi w jego niewesołym życiu. Drugim było to, że przyszedł na świat jako Major Major Major. Fakt ten był początkowo tajemnicą znaną tylko jego ojcu. Prawdziwe imię majora Majora zostało ujawnione dopiero przy zapisywaniu go do przedszkola i skutki tego były katastrofalne. Wiadomość ta stała się przyczyną śmierci jego matki, która straciła wszelką chęć do życia, uschła i zmarła, co zresztą było na rękę jego ojcu, który zdecydował się ożenić z tą swoją kłótliwą kasjerką z domu towarowego, skoro inaczej nie mógł jej zdobyć, a nie widział możliwości pozbycia się dotychczasowej żony, jeżeli jej nie spłaci albo nie zatłucze.

      Dla samego majora Majora skutki były prawie równie katastrofalne. U progu życia zetknął się z brutalną i zaskakującą prawdą, że nie jest, jak sądził dotychczas, Kalebem Majorem, ale kimś z zupełnie obcym nazwiskiem Major Major Major, o kim ani on, ani nikt inny dotychczas nawet nie słyszał. Nieliczni towarzysze zabaw odeszli od niego i nigdy już nie wrócili, gdyż nie mieli zaufania do obcych, zwłaszcza takich, którzy ich już raz oszukali, podając się za kogoś, kogo znali od lat. Nikt nie chciał mieć z nim do czynienia. Zaczął się potykać i upuszczać przedmioty. Zbliżał się nieśmiało i z nadzieją do każdego nowego człowieka i zawsze kończyło się to rozczarowaniem. Ponieważ rozpaczliwie potrzebował przyjaciela, nigdy nie mógł go znaleźć. Wyrósł niezgrabnie na wysokiego, dziwnego, marzycielskiego chłopca o spłoszonych oczach i bardzo delikatnych ustach, na których zapraszający uśmiech zamieniał się w grymas bólu za każdym razem, kiedy go odepchnięto.

      Był grzeczny dla starszych, ale oni go nie lubili, mimo że zawsze stosował się do ich poleceń. Mówili mu, żeby nie mówił hop, póki nie przeskoczy, więc nie mówił. Mówili mu, żeby nie odkładał na jutro tego, co ma zrobić dzisiaj, więc nie odkładał. Mówili mu, żeby czcił ojca swego i matkę swoją, więc czcił. Mówili mu, że nie wolno zabijać, więc nie zabijał, dopóki go nie wzięli do wojska. Tam powiedzieli mu, że ma zabijać, więc zabijał. Zawsze nadstawiał drugi policzek i nigdy nie czynił drugiemu, co jemu nie było miłe. Kiedy dawał jałmużnę, jego lewica nie wiedziała, co robi prawica. Nigdy nie używał imienia Pana Boga swego nadaremno, nie cudzołożył i nie pożądał osła bliźniego swego. Co więcej, kochał wręcz bliźniego swego i nigdy nie mówił fałszywego świadectwa przeciwko niemu. Przełożeni Majora Majora nie lubili go za ten skrajny nonkonformizm.

      Ponieważ nie miał nic lepszego do roboty, uczył się dobrze. Na uniwersytecie stanowym tak się przejmował studiami, że homoseksualiści podejrzewali go o komunizm, a komuniści o homoseksualizm. Wybrał sobie specjalizację z historii Anglii, co okazało się błędem.

      – Historia Anglii! – ryknął z oburzeniem srebrnogrzywy senator z jego stanu. – A dlaczego nie historia Ameryki? Historia Ameryki nie ustępuje żadnej innej historii na świecie!

      Major Major przepisał się natychmiast na literaturę amerykańską, ale w tym czasie figurował już w kartotekach FBI. Na samotnej farmie, która była domem rodzinnym Majora Majora, mieszkało sześć osób i terier szkocki. Pięcioro z nich wraz z terierem szkockim było, jak się okazało, agentami FBI. Wkrótce mieli tyle materiału obciążającego Majora Majora, że mogli z nim zrobić, co chcieli. Nie przyszło im jednak do głowy nic lepszego, jak wcielić go do wojska jako szeregowca i po czterech dniach mianować majorem, przez co kongresmani, którzy nie mieli akurat nad czym się zastanawiać, chodzili tam i z powrotem po ulicach Waszyngtonu, mrucząc: „Kto zrobił Majora Majora majorem? Kto zrobił Majora Majora majorem?”

      W rzeczywistości awansował go komputer, który pod względem poczucia humoru dorównywał prawie ojcu Majora Majora. Kiedy wybuchła wojna, Major Major nadal był uległy i potulny. Powiedzieli mu, że ma iść do wojska, to poszedł. Powiedzieli mu, żeby złożył podanie do oficerskiej szkoły lotniczej, to złożył i zaraz następnej nocy znalazł się o trzeciej nad ranem boso w lodowatym błocie, przed obliczem marsowego sierżanta z Południowego Zachodu, który oznajmił, że potrafi zgnoić każdego ze swoich podkomendnych, i szykował się, żeby im to udowodnić. Rekrutów z jego eskadry zaledwie przed kilkoma minutami kaprale wyrwali brutalnie ze snu i kazali im ustawić się przed kancelarią. Los nadal nie oszczędzał majora Majora. Stanęli na zbiórce w cywilnych