Название | Kobieta w złotej masce |
---|---|
Автор произведения | Кэрол Мортимер |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-238-9738-5 |
– Bardzo to uprzejme z pana strony, że zarysował pan przede mną tak wspaniałe życiowe perspektywy – odparła słodkim tonem – jednak by starać się o taką posadę, trzeba przedstawić referencje od poprzednich pracodawców. A ja tych referencji nie mam.
– Bo nigdy nie pracowała pani jako pokojówka czy subiektka?
– Albo okazałam się aż tak żałośnie nieudolną pracownicą, że odmówiono mi referencji? – zasugerowała cierpko Caro.
Dominic uśmiechnął się na tę ripostę, dalej jednak drążył temat:
– I właśnie dlatego wybrała pani inne zajęcie, które w istocie rzeczy ma jeden cel, a mianowicie by każdego wieczoru tłum lubieżnych mężczyzn pożerał panią wzrokiem?
Caro zatrzymała się gwałtownie. Hrabia celowo ją znieważył, o czym świadczyły nie tylko słowa, ale i krytyczne spojrzenie, które wychwyciła w świetle ulicznej latarni.
– Owszem, milordzie – odparła wyniosłym tonem, całkiem tracąc humor – jako że do tej pracy referencje nie są wymagane.
Dominic doskonale wiedział, że nie powinno go to w ogóle obchodzić. Skoro panna Morton uznała, że dla pieniędzy warto narażać się na sprośne komentarze, to jej i tylko jej sprawa. Gdy jednak podczas jej drugiego występu ogólne podniecenie osiągnęło niesłychany wprost poziom, wysokość zakładów o to, kto zostanie kochankiem i protektorem pięknej pieśniarki, przekroczyła wszelkie rozsądne granice, a wygłaszane teksty stały się porażająco plugawe, Dominic, który z niejednego pieca chleb jadł, poczuł się bardzo nieprzyjemnie, jakby obrażano damę, za którą był odpowiedzialny. Wprawdzie nie miało to sensu, a jednak... A jednak spytał niby to mentorskim tonem, ale z troską:
– Naprawdę nie zależy pani na reputacji?
– Maska, jak i w ogóle cały sceniczny strój gwarantują, że mojej reputacji nic nie zagraża – odparła niemal opryskliwie, zarazem jednak oblała się rumieńcem wstydu.
– Być może, być może... – Dominic był bardzo niezadowolony z przebiegu tej rozmowy, jako że panna Morton, choć przypierana do muru, zawsze umiała jakoś się wywinąć. – Dziwi mnie tylko, że nie poszukała pani zajęcia wymagającego mniej... wysiłku – zauważył.
– Mniej wysiłku? – zdziwiła się Caro.
– Jest pani młoda, a komentarze, które usłyszałem podczas występu, dobitnie zaświadczają, że w oczach przygniatającej większości mężczyzn jest pani kobietą atrakcyjną i bardzo... pożądaną. Nie rozważała pani innego sposobu rozwiązania swych problemów finansowych? Nie byłoby dla pani korzystniej znaleźć jednego tylko protektora, zamiast każdego wieczoru wystawiać się w taki sposób na widok wielu mężczyzn?
– Protektora, milordzie? – powtórzyła, jakby słuch ją mylił, znów przy tym czerwona jak burak.
– Tak, właśnie kogoś takiego mam na myśli. Odpowiednio bogatego dżentelmena, który da pani mieszkanie, opłaci służbę, zapewni comiesięczną pensję, zadba o stroje i biżuterię, w zamian za wyłączny przywilej korzystania z pani... towarzystwa.
Caro zaniemówiła. Czuła się tak, jakby dostała w twarz albo została oblana pomyjami. Hrabia uważa ją za lafiryndę, która z niewiadomych przyczyn trudzi się śpiewaniem w klubie, zamiast zostać utrzymanką jakiegoś bogacza!
Miałaby sprokurować sobie kochanka?! Ona, wychowana w surowych, purytańskich zasadach, tak samo jak obie jej siostry? Ojciec nigdy nie pozwolił córkom na przyjazd do Londynu podczas sezonu, więcej, tak naprawdę odseparował je od świata w rodowych dobrach w Hampshire. Był tak bardzo nadopiekuńczy, że nawet podczas gromadnego spaceru Caro nigdy nie mogła oddalić się na kilka kroków z młodym dżentelmenem, nie mówiąc już o prawdziwym tête-à-tête, czego właśnie doświadczała po raz pierwszy w życiu.
Choć akurat hrabia nie bardzo sobie zasłużył na to, by nazwać go „młodym dżentelmenem”, pomyślała ze zgryźliwą ironią. Był arogantem, do tego słowa, które wypowiadał, a także specyficzne spojrzenia zdradzały cyniczny stosunek do innych ludzi i w ogóle całej rzeczywistości, wynikły z bagażu złych doświadczeń, co sugerowała blizna na przystojnej skądinąd twarzy, dalece przy tym bogatszych, niż można by sądzić po młodym wieku Dominica Vaughna.
– Jak sądzę, milordzie, nie chodziłoby mu li tylko o samo moje towarzystwo – oznajmiła cierpko, posyłając mu znaczące spojrzenie.
Dominic żałował, że w ogóle poruszył ten temat. Co więcej, nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo przejmował się losem tej młodej kobiety. Może wciąż tkwiły w nim rycerskie odruchy, choć był przekonany, że dawno się ich wyzbył?
– Z pewnością byłoby dla pani o wiele korzystniejsze – kontynuował temat – gdyby porozumiała się pani z jednym dżentelmenem i tylko na jego... zainteresowanie wystawiła się pani, niż godzić się na cowieczorny spektakl w dwóch odsłonach, podczas którego tłum rozochoconych mężczyzn rozbiera panią w myślach... i nie tylko rozbiera.
– Och! – wykrzyknęła oburzona. – Próbuje mnie pan obrazić, milordzie!
– Ależ skąd, madame. Po prostu próbuję pani uświadomić, jakie to niemądre, gdy raz po raz stawia się pani w tak dwuznacznej sytuacji.
– Zapewniam pana, milordzie... – posłała mu wściekłe spojrzenie – że doskonale daję sobie radę. Absolutnie nic mi nie grozi zarówno ze strony...
Przerwał ten potok słów, biorąc pannę Morton w ramiona i korzystając z zaskoczenia, pocałował ją w usta. Miała to być dla niej lekcja poglądowa, chciał zademonstrować niepokornej pannie to, przed czym ją ostrzegał. Że każdy mężczyzna, korzystając z drastycznej przewagi fizycznej, może zmusić ją nie tylko do pocałunku, ale w ogóle do wszystkiego.
Dominic najpierw zmiażdżył usta panny Morton, po czym rozpoczął subtelniejszą grę językiem, a jego dłonie delikatnie gładziły jej plecy, aż dotarły do pośladków. Wtedy przyciągnął Caro jeszcze bliżej, czekając na jej reakcję, coraz natarczywiej domagając się odpowiedzi.
Caro, która całych dwadzieścia lat przeżyła w izolacji od świata w rodzinnej posiadłości w Hampshire pod bacznym okiem purytańskiego ojca, a krótki czas spędzony w Londynie, poza występami w klubie, również przeżyła jak mniszka, w żaden sposób nie była przygotowana do tych doznań, które właśnie ją ogarnęły. Były tak potężne, że musiała przylgnąć do szerokiej i silnej piersi Dominica Vaughna, by nie upaść. Ogarniał ją żar. Serce waliło jak młot, piersi jakby się powiększyły, a sutki stały się niezwykle wrażliwe i czuła, jak ocierają się o materiał sukni.
– Patrzcie, co za przytulanka!
– Lalunia bardzo się stara!
– Podziel się nią, stary!
Dominic gwałtownie odsunął się od Caro, po czym zmierzył gniewnym spojrzeniem trzech młodych mężczyzn, którzy szli w ich stronę chwiejnym krokiem.
Caro zatoczyła się lekko, gdy Dominic wypuścił ją z ramion. Była wstrząśnięta intensywnością pocałunku, natarczywego, zmysłowego, atakującego usta i ciało w sposób nieprzypominający dziewczęcych wyobrażeń o tym, jaki powinien być pocałunek. Nie było w nim delikatności, a tego właśnie się spodziewała, ani nieśmiałego dreszczu emocji. Był za to płomień, żar o niezwykłej intensywności, a także omdlewające, lecz zarazem jakby budzące się do życia ciało...
W ogóle wszystko było inaczej, bo gdy