Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Читать онлайн.
Название Noce i dnie Tom 1-4
Автор произведения Maria Dąbrowska
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-660-7613-6



Скачать книгу

      Pani Barbara przeczyła tryumfując, a Teresa spojrzała na męża i wnet on stał się główną osobą chwili.

      – Och – rzekła – Lucjan się niesłusznie obwinia. Tak wygląda, jakby rzeczywiście ciągnął drugich do hulatyki[166].

      A gdy i dziewczynki przyszły na podwieczorek, powiedziała do nich wzruszona, prawie przez łzy:

      – Pamiętajcie wy, córy, że wasz ojciec jest skarbem.

      Zdawała się chcieć także czemuś zadośćuczynić.

      Po podwieczorku przyszli Ostrzeńscy, by pożegnać odjeżdżającą nazajutrz Teresę, i natychmiast zagrano w winta. Gdyż o ile Lucjan nie wychodził z domu, to lubił mieć na miejscu chociaż karty.

      Pani Barbara doszła wtedy do szczytu. Zostawiła Teresę i Bogumiła zabawiających się w szarady z panienkami i poszła odwiedzić matkę. Wieczór był taki piękny, tyle blasku złotego na niebie – jerzyki kwiliły wysoko ponad miastem. Szła, śpiewając półgłosem, myślała, że będzie teraz prowadzić inne życie, stanie się wesołą, pogodną, jak za młodu. I wróciła tak samo śpiewając, była porywającą, z ogniem zwycięstwa w swoich srebrzystych oczach. Gdy się zbierali w przedpokoju do drogi, usłyszała, jak Michalina Ostrzeńska powiedziała w salonie:

      – A więc chwała Bogu wyszła już z tego stanu, w który popadła po śmierci dziecka. Widzieliście wy ją? Po prostu inna kobieta.

      – Coś ty wyprawiała? – śmiał się Bogumił. – Jesteś półdiablę weneckie[167].

      Pani Barbara badała spod oka, czy nie skrywa on czegoś pod śmiechem. Ale w oczach jego, gdy spojrzał, było tylko oczekiwanie na bliską godzinę szczęścia.

      18

      Mleczarz, który nazajutrz zabrał dla Teresy na drogę róż z Serbinowa, zapytany potem w domu, czy zdążył z kwiatami, gdyż Teresa miała wyjechać ranną kurierką, oznajmił, że zdążył, ale że pani Kociełłowa dziś jeszcze nie wyjedzie. Nie wiedział, dlaczego, bo chodził na Dziadowe Przedmieście[168] bardzo rano. Kobieta, co tam posługuje, mówiła tylko, że jej nie kazali śniadania dawać na siódmą, jak było zamówione, bo panią głowa boli i pojedzie aż może dopiero jutro.

      Pani Barbara powtórzyła to Bogumiłowi.

      – Ją często głowa boli – rzekła – a wtedy jest do niczego.

      I nie przejęła się zbytnio, ale po pewnym czasie ta wiadomość zaczęła jej nieznacznie dolegać. Teresa od jakiegoś czasu jest pełna niespodzianek. A nuż zmieni postanowienie i wcale nie wyjedzie. I pani Barbara uczuła, że lęka się tej możliwości. Nie była pewna, czy wspaniałomyślne uczucia, którymi się ostatnio powodowała, wystarczą jej na długo. Już dziś rano czuła powracający przedsmak strachliwych domysłów i podejrzeń, ale myślała: „Teresa pojedzie, a to się tu wytrawi”. Zaś w dalszej przyszłości zawsze człowiek widzi siebie zdatnym do ułożenia wszystkiego jak najlepiej.

      Ale co będzie teraz, jeżeli Teresa zostanie, a może przyjedzie do nich? Zaczęła się pomału przygotowywać do tej myśli i nawet wreszcie dźwignęła się na duchu. – Tak – myślała uspokojona – to by było z wszystkiego najlepsze, najprzyjemniejsze. – I z każdą chwilą wydawało jej się to więcej nęcące. Urządzała już w myślach dla siostry to ten, to ów pokoik i mnóstwo projektów miłego spędzenia czasu roiło się jej po głowie.

      W końcu denerwowała ją już tylko myśl, czy aby Teresa istotnie ten właśnie zamiar poweźmie. Z każdą chwilą rosło wyobrażenie uciech związanych z jej domniemanym przyjazdem. Ile książek mogłyby razem przeczytać, a jak Agnisia rozwijałaby się w towarzystwie ciotki i jej dziewczynek.

      Po południu Nastka, pieląca z panią Barbarą rezedę pod oknami, podniosła się i powiedziała, że ktoś jedzie dorożką z miasta. Obydwie patrzyły wyczekująco, a ciężkie lando[169] dorożkarskie toczyło się rzeczywiście ku zajazdowi.

      Przyjechały nim Oktawia i Sabina z walizką. Przestraszone i spłakane oznajmiły, że mamusia bardzo zachorowała i ojciec kazał im zaraz jechać do Serbinowa, gdyż jest obawa, czy to nie ospa lub nie tyfus. Pani Barbara zatrzymała dorożkę i zaczęła się ubierać, żeby jechać do siostry. Przez ten czas Oktawia opowiadała, że mamusia zaraz wczoraj po odjeździe gości dostała dreszczów i brała chininę. W nocy nie spała, a nad ranem zaczęły się mdłości i okropny ból głowy.

      – Nie płaczcie. Gospodarujcie tu z Nastką i z wujkiem. Pilnujcie Agnisi i nie dajcie Rozalii od niej odchodzić. I trzymajcie się ostro, moje kochane. Pan Bóg da, że wszystko będzie dobrze. Widzicie, jak to trzeba matkę szanować i kochać – upominała je pani Barbara i trzęsącymi się rękoma zawiązywała woalkę. Dziewczynki, pociągając nosami, podawały jej torebkę, parasolkę.

      Bogumił, po którego Nastka biegała w pole, nadszedł, kiedy już dorożka ruszała z miejsca. Pani Barbara wstrzymała ją na chwilkę.

      – Jadę – oznajmiła. – Przyślij po mnie konie jutro rano. Niech ci dziewczynki wszystko opowiedzą. Do widzenia.

      Jechała tedy. Kamienie i słupy telegraficzne opieszale sunęły wstecz, a dalsze plany, kępy zieleni, wioski na horyzoncie pełzły pomału naprzód.

      – Moi kochani, prędzej – błagała pani Barbara dorożkarza. – Szkoda – podżegała go – że nie wzięłam naszych koni. Byłabym już na miejscu.

      Zamykała oczy i myślała:

      – Granica serbinowska już blisko, już ją mijam, już pewno widać ­Pogórze…

      I spoglądała znienacka, lecz stojący na granicy krzyż śród krzaków tarniny był ciągle jeszcze przed nią, a Pogórza wciąż jeszcze nie było widać.

      Wtedy zbroiła się w cierpliwość i zwracała się myślami do Teresy.

      – Boże, Boże, skąd się to wzięło – dociekała – to chyba nic poważnego.

      I znów zaczynała rozmawiać z dorożkarzem:

      – Moi złoci – mówiła – czy wy widzicie już Pogórze?

      Mógł przecie dalej widzieć, siedział o tyle wyżej.

      Wkrótce i ona ujrzała owo Pogórze – siną wyniosłość, której ukazanie się na horyzoncie oznaczało, że Kaliniec już blisko. Łoskot grubych kamieni bruku i rozmaitość podmiejskich widoków sprawiły, że dorożka zdawała się teraz żwawiej posuwać naprzód. Kilkoro dzieci, zerwawszy się znad rynsztoka, biegło za pojazdem, chcąc się uwiesić. Inne wołały z daleka ku dorożkarzowi: – Batem ich! Batem! – Ludzie, zajęci swoim, snuli się w obie strony, dziad podwiązany pod brodę czerwoną chustką stał jak zawsze pod murem kościoła Bernardynów. Nic się tu nie zmieniło i pani Barbara poczuła się raźniejsza, jakby widziała w tym dowód, że i u Kociełłów nic takiego nie zaszło.

      Przed bramą domu, gdzie mieszkali, zobaczyła swego brata Daniela. Chodził tam i na powrót, jakby na kogoś czekał. Nie zdziwił się, ujrzawszy panią Barbarę, która odprawiła dorożkę i stanęła przed nim bez tchu, nie śmiąc pytać.

      – No – rzekł – przyjechałaś. Chwała Bogu. Idź tam, ale nie siedź długo. I, moja złota, wypraw stamtąd Michasię. Powiedz, że ja tu stoję i czekam.

      – Ale co jest Tereni?

      – Tereni? Miała mdłości i bóle w krzyżu, kto wie, czy to nie ospa.

      – To straszne, Daniu! Terenia miałaby dostać ospy?!

      – Tak, to straszne – potwierdził Ostrzeński z przekonaniem. – Ja już nóg po prostu nie czuję, wyobraź sobie – dwie godziny tu czekam, a ta szalona kobieta, ta Michasia, całą noc dzisiaj