Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Читать онлайн.
Название Noce i dnie Tom 1-4
Автор произведения Maria Dąbrowska
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-660-7613-6



Скачать книгу

dla Dalenieckiego.

      Jednak kiedy pani Barbara powiedziała mu o niespodziewanym powrocie Teresy, rozjaśnił się, jakby na niego słońce padło. Ujrzawszy to, pani Barbara, nie panując nad sobą, powtórzyła mu rozmowę w sprawie sukienek Oktawii, ale Bogumił nie wziął tego do serca. Rzekł po prostu:

      – Któraż matka nie chciałaby, żeby jej dzieci były najdłużej dziećmi?

      – Wy z Teresą – wyprowadziła z tego wniosek pani Barbara – jesteście stworzeni dla siebie. Co za ironia losu, żeście się nie pobrali.

      – Wmawiaj mi to, wmawiaj – roześmiał się Bogumił – aż w końcu sam uwierzę.

      I zaczerwienił się jednak.

      – Nie żartuj – rozgniewała się pani Barbara, ale nim zdążyła coś dodać, Bogumiła odwołano w podwórze i nie wrócili do tej śliskiej rozmowy.

      Nazajutrz byli pochłonięci przyjazdem Dalenieckiego, który pierwszy raz przybywał na dłużej, na cały tydzień. Zajął północną połowę domu, gdzie też jadał osobno, według paryskich zwyczajów, drugie śniadanie o dwunastej, obiad wieczorem o szóstej. Pierwsze dwa dni spędził zamknięty z Bogumiłem, wtajemniczając się w interesy majątku, dwa następne poświęcił oględzinom wszystkich pól, podwórza, budynków, maszyn, robót. Obaj panowie bardzo byli ze siebie wzajemnie zadowoleni. Daleniecki uważał osiągnięte dotąd wyniki za bardzo dobre i upoważnił Niechcica do poczynienia różnych najkonieczniejszych wkładów. Bogumił tak się tym cieszył, że nie powiedział już nic o osobistych uszczerbkach, które był poniósł w pierwszym roku pracy, i o brakach w ruchomym inwentarzu, które sam pokrył. Bał się, by wyrównawszy jego straty Daleniecki nie stał się oględniejszym w inwestycjach, bez których nie można było ruszyć w gospodarstwie ni kroku dalej. I w tej dziedzinie jednak rzeczy przybrały pomyślny dla niego obrót, bo chociaż majątek nie przynosił jeszcze dochodu, Daleniecki przed odjazdem zaproponował mu zaliczkę na przyszłe tantiemy. Powiedział, że mogą sobie na to pozwolić, gdyż pani Mioduska zarobiła nieco na akcjach francuskich przedsiębiorstw przemysłowych. Na zakończenie omówiono projekty organizacji zarządu Serbinowa.

      – Na razie – mówił Bogumił – muszę sobie dawać radę sam z polowym i włódarzem. Ale jak tylko majątek zacznie przynosić dochody, trzeba będzie wziąć do pomocy pisarza.

      Daleniecki prosił, aby kochany pan Bogumił doniósł mu, gdy będzie chciał coś w tej kwestii postanowić. Miał on bowiem dużo znajomości po wsiach na Wołyniu, może więc będzie mógł wskazać kogoś odpowiedniego i z poczciwej rodziny.

      – A to byłoby świetnie – rzekł Bogumił. – Wiedziałbym przynajmniej, kogo biorę.

      Teresa Kociełłowa przyjechała do Serbinowa dopiero w ostatnim dniu pobytu Dalenieckiego. Natychmiast cały tryb życia się zmienił. Daleniecki zaproponował wspólny obiad w jadalnym pokoju, który przez dnie ubiegłe służył wyłącznie jemu. Resztę czasu spędzono też razem na werandzie, gdzie spożyto również i podwieczorek. Rozmawiali głównie Teresa i Daleniecki. Niechcicowie przysłuchiwali się przeważnie, częstując raz po raz to papierosami, to owocami, to kawą.

      Do przyjazdu Teresy pani Barbara uważała za rzecz bardzo wygodną, że Daleniecki nie narzucał im się ze swoim towarzystwem i że jadał osobno. Lecz teraz uczuwała to jako upokorzenie i, przytakując machinalnie rozmowie, rozgoryczona borykała się w myślach z przeminionym tygodniem. To znów, spoglądając na piękno wonnego paryżanina o długiej, wypielęgnowanej niby fala z jedwabiu brodzie myślała, że i on jest jakby stworzony dla Teresy. Co za czarowną stanowiliby parę! Od ostatniej bytności w Kalińcu pani Barbara była gotowa kojarzyć Teresę z każdym, kogo by przy niej ujrzała. Powstało w niej przekonanie, że każdy musi i powinien się w niej zakochać. Uważała ją za najgodniejszą, za jedyną godną miłości kobietę i nie mogła się z tym swoim nad nią zachwytem uporać. Raz myślała, że wobec tego żadnej innej kobiecie nie warto jest żyć, to znów pragnęła, by powodzenia Teresy ogarnęły cały świat, by doszły do szczytu, który już nie obowiązuje zwyczajnych ludzi i skąd nie mogłyby już iść dalej ani też nikomu niczym grozić. Teresa nigdy nie mówiła nic o swych przeżyciach miłosnych. Była raczej tą, co słucha cudzych zwierzeń. Lecz gdy inne, lubiące się chełpić lub skarżyć kobiety, dopełniają śród tych zwierzeń fantazjami niedostateczność przeżyć – u niej, o, jakież tajemnice mogły się kryć za błahymi napomknieniami w rodzaju: – „Dużo się w moim życiu zmieniło”… albo: „Krępa… Krępa… Tam się wszystko zaczęło”. I to wspomniawszy, Barbara już nie zaznała spokoju. Co mogły, co na Boga mogły oznaczać te słowa?!

      Była tak w końcu rozdrażniona, że na pół przytomnie brała udział w pożegnaniu Dalenieckiego. Odjeżdżał do małej stacji, leżącej o pięć wiorst od Serbinowa, tuż za kordonem pruskim[164]. Bogumił odwiózł go, by pomóc w przeprawieniu się przez komorę[165]. Teresa i Barbara poszły wtedy do sypialnego pokoju, gdzie Teresa bawiła się ze swoją chrześniaczką Agnisią. Po powrocie Bogumiła spożyto kolację, a potem dla Teresy z kolei zaprzężono konie do karety, gdyż uparła się, że musi dziś wracać.

      Gdy otworzono drzwiczki, okazało się, że kareta jest pełna bukietów jaśminu.

      – Co to? – pytała zaskoczona pani Barbara. Przemknęło jej przez myśl, że to Daleniecki kazał narwać tego jaśminu. Lecz Teresa z głośnym gardłowym śmiechem przechyliła się w tył i wyciągnęła obie ręce do Bogumiła.

      – Dziękuję, dziękuję! – zawołała. – Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy.

      Pani Barbara zdrętwiała.

      – Widzisz, a ja śród tego gwałtu zapomniałam o kwiatach dla ciebie – tłumaczyła się zmieszana. – Bogumił świetnie się znalazł. Tylko że ty się udusisz w tym zapachu.

      – Nie, nie… Okna zostawię otwarte. Będzie dobrze!

      Teresa zaprosiła Niechciców na niedzielę na obiad. Jej wyjazd na Litwę odwlekał się z dnia na dzień i miał nastąpić dopiero po niedzieli.

      Niechcicowie stali przed sienią, póki kareta nie wytoczyła się za bramę, a potem Bogumił powiedział:

      – Przyjemnie było, prawda? Wszystko tak dobrze poszło.

      Barbara spojrzała na niego rozognionymi oczyma.

      – Było strasznie – oznajmiła bez chwili namysłu.

      – Jak to? Dlaczego?

      – Nie chcę, żebyś do mnie mówił – odrzekła jeszcze bardziej stanowczo.

      17

      Bogumił nie rozumiał, co się pani Barbarze stało. Poszedł za nią do sypialni, gdzie zasiadła przy łóżeczku dziecka i udawała teraz, że go nie widzi. Jakiś czas milczał posłusznie, a na koniec zapytał:

      – Zmęczył cię dzień dzisiejszy?

      Odpowiedź wytrysła tak natychmiast, jakby dawno gotowa czekała tylko na to jego pytanie.

      – Weź, złam łodygę kwiatu, a potem dziw się, że zwiądł, i pytaj, czy jest zmęczony!

      – Nie rozumiem takich górnolotnych porównań. Powiedz wyraźnie. Czy ja ci co zrobiłem?

      – Och, to naiwne udawanie. Lepiej nie mów nic, bo mi obudzisz dziecko. I nie pal tu papierosa.

      I nagle, jakby to było umówione, przeszli do kancelarii. Tam rzeczy się od razu wyjaśniły.

      – Postawiłeś mnie w głupie położenie – rzekła pani Barbara. – Nie zasypuje się nikogo kwiatami w taki sposób, że ja nic o tym nie wiem.

      Bogumił patrzył na nią zgorszony, ale nie całkiem pewny siebie.

      – Że ty nic