Название | Idiota |
---|---|
Автор произведения | Федор Достоевский |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7895-301-2 |
I książę wyszedł natychmiast za Kolą. Niestety, nie miał już pieniędzy na dorożkę i musieli iść piechotą.
– Bardzo chciałem pana zapoznać z Hipolitem – powiedział Kola – to najstarszy syn tej kapitanowej w serdaku; był w drugim pokoju. Jest niezdrów i cały dzień dzisiaj leżał. Tylko, że on jest taki dziwny – bardzo drażliwy, wydawało mi się, że mu będzie przed panem wstyd, bo pan przyszedł akurat w takiej chwili… ja mimo wszystko nie wstydzę się tak bardzo, bo tu chodzi o mojego ojca, a u niego o matkę. To duża różnica, bo mężczyzn to w tym wypadku nie hańbi. Zresztą, być może uprzywilejowanie płci jest w tym wypadku tylko przesądem. Hipolit to wspaniały chłopak, ale niewolnik pewnych przesądów.
– Pan mówił, że ma gruźlicę?
– Chyba tak; lepiej, żeby umarł jak najszybciej. Ja bym na jego miejscu na pewno chciał umrzeć. Żal mu rodzeństwa, tych małych dzieci, pan widział. Gdyby to było możliwe, gdybyśmy tylko mieli pieniądze, to byśmy razem wynajęli mieszkanie i odeszli od naszych rodzin; to nasze marzenie. A wie pan? Jak mu przed chwilą opowiedziałem o tym, co się panu przydarzyło, to się rozzłościł i powiedział, że ten, kto puszcza płazem policzek i nie wyzywa na pojedynek jest człowiekiem podłym. Ale on jest okropnie rozdrażniony i przestałem już się z nim nawet spierać. To Nastazja Filipowna zaprosiła pana do siebie?
– Sęk w tym, że nie.
– To jak chce pan wejść! – krzyknął Kola, który aż się zatrzymał na środku chodnika – i… i w takim stroju na proszony wieczór?
– Jak Boga kocham, nie wiem, jak wejdę. Przyjmą mnie – dobrze. Nie przyjmą – sprawa przegrana. A co do stroju, to mam inne wyjście?
– Pan tam ma jakąś sprawę, czy pan tak tylko, pour passer le temps29 w „szlachetnym towarzystwie”?
– Właściwie nie… to znaczy mam sprawę… trudno mi to wyrazić, ale…
– No, szczegóły to już pańska sprawa. Dla mnie jest najważniejsze, że pan się nie wprasza do towarzystwa dam kameliowych, generałów i lichwiarzy. Gdyby tak było, to proszę mi wybaczyć, ale wyśmiałbym pana i zacząłbym panem gardzić. U nas jest strasznie mało uczciwych ludzi i nawet nie ma kogo szanować. Chcąc nie chcąc patrzysz na nich z góry, a oni wszyscy żądają szacunku. Waria pierwsza. A zauważył pan, książę, ilu awanturników zrodziło nasze stulecie? I to właśnie u nas, w Rosji, w naszej szacownej ojczyźnie. Dlaczego tak wyszło – nie rozumiem; wydawało się, że już tak wszystko było dobrze, i co? Wszyscy o tym mówią i wszędzie piszą – demaskują. U nas wszyscy demaskują. Pokolenie ojców pierwsze zaczęło się wycofywać i wstydzić swoich wcześniejszych zasad moralnych. Ot, weźmy taki przykład: w pewnej rodzinie w Moskwie ojciec namawiał syna, żeby się przed niczym nie cofał w zdobywaniu pieniędzy. Pisali o tym w gazetach. Albo niech pan popatrzy, co się porobiło z moim generałem? Ale mnie się wydaje, że to tak naprawdę uczciwy, porządny człowiek; jak Boga kocham; to tylko wszystko ten nieporządek i wino, przysięgam. Mnie go nawet szkoda, ale boję się o tym głośno mówić, bo wszyscy się śmieją. Ale przysięgam, szkoda mi go. I w czym oni są lepsi, ci mądrale? To przecież wszystko lichwiarze, ale to wszyscy, co do jednego! Hipolit ich broni, mówi, że tak powinno być, że wstrząs ekonomiczny, jakieś tam przypływy i odpływy, niech je diabli. Strasznie mi przykro słyszeć to z jego ust, ale on jest rozjątrzony gniewem. Niech pan sobie wyobrazi, że jego matka, ta kapitanowa, dostaje od generała pieniądze, a potem mu je pożycza na krótkoterminowy procent. Okropny wstyd. A wie pan, mama, to jest moja mama, Nina Aleksandrowna, pomaga Hipolitowi, daje mu pieniądze, ubrania, bieliznę – wszystko – a przez Hipolita i jego rodzeństwo dostaje wsparcie; bo tamta w ogóle o nic nie dba; Waria też pomaga.
– No widzi pan, a pan mówi, że nie ma na świecie uczciwych i silnych ludzi, że są tylko lichwiarze; no a ma pan silnych – pana mama i Waria. Czy pomoc tej rodzinie, w takich okolicznościach, nie świadczy o sile moralnej?
– Waria to robi z próżności, żeby się pochwalić, żeby nie zostać w tyle za matką. No a mama, rzeczywiście… szanuję to. Tak, ja to szanuję i usprawiedliwiam. Nawet Hipolit to czuje, a on już całkiem zawzięty się zrobił. Z początku się śmiał i mówił, że to podłość ze strony mamy. Ale teraz zaczyna niekiedy do niego docierać, że to nie tak. Hm! Pan to nazywa siłą? Zapamiętam to. Gania o niczym nie wie, ale gdyby wiedział, uznałby to za pobłażanie dla zła.
– Nie wie? On jeszcze chyba dużo nie wie – wyrwało się pogrążonemu w myślach księciu.
– A wie pan, książę, pan mi się bardzo podoba. Nie mogę zapomnieć o ostatnim zdarzeniu.
– Ależ i pan mi się bardzo podoba, Kola.
– Jak pan chce tutaj żyć? Ja niedługo znajdę jakieś zajęcie i zacznę nieco zarabiać. Wynajmijmy wspólnie mieszkanie – ja, pan i Hipolit – i będziemy mieszkać razem. A generała będziemy do siebie zapraszać.
– Z największą przyjemnością. Ale zobaczymy jeszcze. Ja jestem teraz bardzo… bardzo rozstrojony. Co? Już jesteśmy na miejscu? Co za dom! Jaka wspaniała brama! I szwajcar w drzwiach. No, Kola, nie wiem, co z tego wszystkiego wyjdzie.
Książę stał w miejscu, jakby całkowicie stracił głowę.
– Jutro pan opowie. Niech no pan tylko nie tchórzy. Niech pana Bóg wspiera, dlatego, że ja mam przekonania dokładnie takie jak pan. Żegnam. Wrócę tam teraz, opowiem Hipolitowi. A że pana przyjmą, nie mam wątpliwości, niech się pan nie boi, ona jest bardzo oryginalna. Tymi schodami na pierwsze piętro, szwajcar panu pokaże.
XIII
Książę bardzo się denerwował, wchodząc na górę i na wszystkie sposoby próbował dodać sobie otuchy: „Co się może stać – najwyżej nie zostanę przyjęty – rozważał – i pomyślą sobie o mnie coś niemiłego, albo mnie przyjmą, a potem wykpią prosto w oczy… e, to nic takiego!”. I rzeczywiście, nie to go najbardziej niepokoiło, ale pytanie: „co tutaj robi i po co idzie?”. Na to pytanie stanowczo nie potrafił znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Jeżeliby się nawet udało znaleźć okazję, powiedzieć Nastazji Filipownie: „Niech pani nie wychodzi za tego człowieka i nie gubi siebie; on nie kocha pani, tylko pani pieniądze, mówił mi to on sam i mówiła Agłaja Jepanczyn, a ja przyszedłem panią ostrzec”, to na pewno nie wypadłoby to dobrze. Majaczyło przed nim jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi, do tego stopnia jednak ważne i zasadnicze, że bał się nawet o nim myśleć, nie ośmielił się i nie mógł dopuścić go do siebie, nie wiedział, jak je sformułować, rumienił się i drżał na samą myśl o nim. Skończyło się jednak tym, że pomimo swoich obaw i wątpliwości przekroczył próg i zapytał o Nastazję Filipownę.
Nastazja Filipowna zajmowała mieszkanie niezbyt duże, ale istotnie wspaniale urządzone. W czasie tych pięciu lat jej pobytu w Petersburgu był taki okres, na samym początku, kiedy Afanasij Iwanowicz był dla niej wyjątkowo hojny. Liczył jeszcze wtedy na jej miłość i zamierzał skusić ją właśnie komfortem i luksusem, wiedząc, z jaką łatwością wrasta on w człowieka i jak trudno wyplenić przyzwyczajenie do niego, kiedy pomału, stopniowo zamienia się w niezbędną potrzebę. Tocki pozostawał tu wierny starym, dobrym podaniom, że siła zmysłów jest nieprzezwyciężalna i niepokonywalna. Nastazja Filipowna przyjęła luksus, nawet go lubiła, ale – co wydało się Tockiemu szczególnie dziwne – nie dała mu się zniewolić i zawsze mogła się bez niego obejść, co kilka razy starała się nawet Tockiemu pokazać, ku jego niemiłemu zaskoczeniu. Zresztą w Nastazji Filipownie było wiele rzeczy, które niemile zaskakiwały (a potem nawet wzbudzały pogardę) Afanasija Iwanowicza. Pomijając już to, że pozwalała się do siebie zbliżać ludziom pospolitym i prostackim –
29