Idiota. Федор Достоевский

Читать онлайн.
Название Idiota
Автор произведения Федор Достоевский
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7895-301-2



Скачать книгу

niedawno u Jepanczynów.

      Kola wszedł do pokoju i podał księciu kartkę. Była to notatka od generała, złożona i zapieczętowana. Twarz Koli mówiła, jak ciężka jest dla niego rola posłańca. Książę przeczytał, wstał i wziął kapelusz.

      – To dwa kroki stąd – rzekł zawstydzony Kola – siedzi tam teraz przy butelce. Nie pojmuję, jak mu się udało dostać na kredyt. Kochany książę, proszę potem nie mówić w domu, że przekazałem tę kartkę. Tysiąc razy przyrzekałem, że nie będę nic nosić, ale tak mi go żal. Proszę się z nim nie ceregielić. Niech pan mu da jakieś drobne i sprawa załatwiona.

      – Widzi pan, Kola, sam chciałem się zobaczyć z pańskim tatą, bo mam pewną… sprawę… Chodźmy…

      XII

      Kola ruszył Litiejną i zaprowadził księcia do położonej niedaleko od domu kawiarni z bilardem. Znajdowała się na parterze, wejście miała prosto z ulicy. Właśnie tutaj, po prawej stronie w rogu, w osobnej kabinie, jako stały bywalec rozlokował się Ardalion Aleksandrowicz, z butelką na stoliku i, rzeczywiście, z „Indépendance Belge” w rękach. Czekał na księcia. Spostrzegłszy go, odłożył gazetę i wdał się w obszerne, żarliwe wyjaśnienia, z których książę prawie nic nie zrozumiał, ponieważ generał był już niemal zupełnie gotów.

      – Dziesięciu rubli nie mam – przerwał mu książę – ale mam dwadzieścia pięć. Niech pan weźmie, rozmieni i potem odda mi piętnaście, bo sam zostanę bez grosza.

      – O, bez wątpienia; i niech mi pan wierzy, że ja natychmiast…

      – Poza tym mam do pana pewną prośbę, generale. Pan był kiedyś u  Nastazji Filipowny?

      – Ja? Czy byłem? Pan mnie o to pyta? Nie raz, mój miły, nie raz – krzyknął wyraźnie z siebie zadowolony generał tonem tryumfalnym i drwiącym zarazem – ale w końcu przestałem bywać, nie chcąc wyrażać poparcia dla niemoralnego związku. Pan widział, co się działo dzisiaj rano, sam pan był świadkiem: zrobiłem wszystko, co tylko mógł zrobić ojciec, ale ojciec dobry i wyrozumiały. Teraz jednak wkroczy na scenę ojciec innego gatunku i wtedy zobaczymy, czy stary, zasłużony wojownik pokona intrygi, czy też wyzuta ze wstydu dama kameliowa wejdzie do szlachetnej rodziny.

      – A ja pana właśnie chciałem prosić, żeby mnie pan wprowadził wieczorem do Nastazji Filipowny, jako jej znajomy. Koniecznie muszę dzisiaj u niej być. Mam ważną sprawę, ale nie mam najmniejszego pojęcia, jak się tam dostać. Wprawdzie zostałem jej przedstawiony, ale nie zaproszony, a u niej jest dziś proszony wieczór. Jestem zresztą gotów ominąć pewne bariery towarzyskie i nawet narazić się na śmieszność, byleby tylko tam wejść.

      – Pan po prostu czyta w moich myślach, młody przyjacielu – krzyknął w zachwycie generał – przecież zawołałem pana nie z powodu tego drobiazgu – kontynuował, biorąc przy tym pieniądze i chowając je do kieszeni – właśnie chciałem pana zwerbować do wyprawy do Nastazji Filipowny, albo raczej na Nastazję Filipownę. Generał Iwołgin i książę Myszkin! Ciekawe, jak jej się to spodoba. Pod pretekstem urodzinowych życzeń wypowiem wreszcie swoją wolę; oczywiście pośrednio, nie wprost, ale tak, jakby było bezpośrednio. I wtedy Gania sam zobaczy, co ma wybrać: czy zasłużony ojciec i… by tak rzec… i tak dalej, czy… Ale co będzie, to będzie. Idea pańska jest w najwyższym stopniu owocna. Pójdziemy o dziewiątej, mamy jeszcze czas.

      – Gdzie ona mieszka?

      – Daleko, przy Teatrze Wielkim, w domu Mytowcowej, prawie na samym placu, na półpiętrze… Nie będzie u niej wielu gości, chociaż to jej urodziny, i rozejdą się wcześnie…

      Wieczór dawno zapadł, a książę wciąż siedział przy stole i słuchał niezliczonych, ani razu niedoprowadzonych do puenty anegdot generała. Po przyjściu księcia zamówił on kolejną butelkę wina i dopił ją dopiero po godzinie; potem zamówił następną i również wypił do dna; zdążył przy tym opowiedzieć historię całego swego życia. Wreszcie książę wstał i oświadczył, że dłużej już czekać nie może. Generał dopił ostatnie resztki wina, wstał i wyszedł z pokoju, krokiem chwiejnym i bardzo niepewnym. Książę był zrozpaczony. Nie mógł pojąć, jak to się stało, że tak naiwnie zdał się na generała. W rzeczywistości nigdy się na nikogo nie zdawał; teraz chodziło mu wyłącznie o to, aby przez generała dostać się jakoś do Nastazji Filipowny, nawet kosztem skandalu; nie przyszło mu jednak do głowy, że może to być aż taki skandal: całkowicie pijany generał popisywał się swoim oratorstwem i perorował nieprzerwanie, wylewnie, czule i łzawo. Bez przerwy była mowa o tym, jak przez głupie postępowanie wszystkich członków jego rodziny wszystko runęło i że pora temu położyć kres. Wreszcie wyszli na Litiejną. Odwilż trwała nadal. Ciepły, pachnący zgnilizną i przygnębieniem wiatr gwizdał po ulicach. Ekwipaże brnęły przez błoto, rysaki i klacze dźwięcznie biły kopytami o jezdnię. Ponury i przemoczony tłum przechodniów, wśród których zdarzali się i pijani, tłukł się po chodnikach.

      – Widzi pan te oświetlone okna na półpiętrze? – spytał generał – tu wszędzie mieszkają moi towarzysze, a ja, ja, który odsłużyłem i wycierpiałem najwięcej z nich, ja brnę piechotą do Teatru Wielkiego, do mieszkania kobiety o podejrzanej reputacji! Człowiek, który w swej piersi nosi trzynaście kul… pan nie wierzy? Pirogow wyłącznie z mojego powodu telegrafował do Paryża i porzucił na jakiś czas oblężony Sewastopol, zaś Nélaton, paryski medyk nadworny, w imię nauki wystarał się o przepustkę i przyjechał do oblężonego Sewastopola, aby mnie zbadać. Wiedziało o tym najwyższe dowództwo: „A! To ten Iwołgin, który dostał trzynaście kul!”. Oto, jak mówili! Widzi pan ten dom, książę? Tutaj, na półpiętrze mieszka mój stary towarzysz, generał Sokołowicz, wraz z liczną rodziną. Najszlachetniejsi ludzie. Ten dom, jeszcze trzy domy na Newskim i dwa na Morskiej to krąg obecnych moich znajomych, to znaczy moich osobistych znajomych. Nina Aleksandrowna już dawno poddała się okolicznościom. Ale ja jeszcze ciągle wspominam… i, by tak rzec, odpoczywam w kręgu mych starych towarzyszy i podkomendnych, ludzi wykształconych i z ogładą, którzy do tej pory mnie uwielbiają. Generał Sokołowicz (dawno zresztą u niego nie byłem i dawno nie widziałem Anny Fiodorowny)… wie pan, drogi książę, kiedy się samemu przestaje przyjmować wizyty, to zarazem tak się jakoś składa, że przestaje się bywać u innych. A swoją drogą… hm… pan mi nie wierzy, zdaje się… A zresztą, dlaczego nie miałbym wprowadzić syna mego najlepszego przyjaciela i towarzysza zabaw dziecięcych do tej czarującej rodziny? Generał Iwołgin i książę Myszkin! Pan zobaczy cudowną wprost dziewczynę i to nie jedną, ale dwie, a nawet trzy. To ozdoby stolicy i towarzystwa – uroda, wykształcenie, wychowanie… kwestia kobieca, wiersze – wszystko to zlało się w różnobarwną całość, nie licząc posagu w wysokości co najmniej osiemdziesięciu tysięcy rubli czystej gotówki na każdą, co nigdy nie jest przeszkodą przy żadnych kobiecych i socjalnych kwestiach… jednym słowem muszę, koniecznie muszę przedstawić tam pana. Generał Iwołgin i książę Myszkin!

      – Teraz? W tej chwili? Ale pan zapomniał… – zaczął książę.

      – Nic nie zapomniałem. Idziemy. Tędy proszę, tymi wspaniałmi schodami. Dziwię się, że nie ma szwajcara, ale… święto dzisiaj i gdzieś przepadł. Że też jeszcze nie przegonili tego pijanicy. Ten Sokołowicz całe swoje szczęście życiowe i zawodowe zawdzięcza mnie. Mnie i nikomu innemu, ale… No, jesteśmy.

      Książę przestał już protestować i szedł posłusznie za generałem, aby go nie rozdrażnić, żywiąc już tylko nadzieję, że generał Sokołowicz i jego rodzina rozpłyną się w powietrzu jak miraż, okaże się, że w ogóle nie istnieją i wtedy będzie można iść w dalszą drogę. Jednakże im byli wyżej, tym bardziej, ku przerażeniu księcia, nadzieja ta malała. Generał prowadził go po schodach jak ktoś, kto rzeczywiście ma tutaj znajomych i z matematyczną ścisłością przytaczał co chwilę jakieś topograficzne szczegóły. I kiedy nareszcie weszli