Название | Nasturcje i ćwoki |
---|---|
Автор произведения | Marcin Szczygielski |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-60000-60-1 |
Nigdy więcej miłości – tylko rozsądek. Nigdy więcej półproduktu, w który trzeba inwestować czas, siły i środki, żeby zrobić z niego człowieka. To zupełnie tak jak ze szczeniakiem – są same kłopoty, zanim nauczy się słuchać i załatwiać na gazetę. Najlepiej brać psa z pewnego źródła, odchowanego i nauczonego czystości. Niestety nie ma jeszcze w naszym kraju hodowli mężczyzn, ale wnikliwa obserwacja, racjonalny bilans wad i zalet kandydata, bez tego całego uczuciowego oszołomienia, może dać właściwy efekt. A ja już takiego kandydata na widelcu mam.
Janek wprowadził się jeszcze w czasach Michała, ale pod sam ich koniec. Od razu zwróciłam na niego uwagę, bo jest wyjątkowo grzeczny i dobrze ubrany. Typ chłopaka, o którym moja mama mówi „chłop jak malowanie”. Kiedy Michał się wyniósł, a ja przestałam się wściekać, zaczęłam się przyglądać Jankowi uważniej. Wyższy ode mnie, ale nie za wysoki. Nie łysieje, nie tyje, goli się gładko i nic mu nie odstaje zanadto. Idealny materiał na osobistego faceta. Nie ma dziewczyny ani niczego podobnego, nie sprowadza sobie panienek. Raz jeden usłyszałam u niego w mieszkaniu kobiecy głos. Okropnie się zdenerwowałam, ale okazało się, że to jakaś młoda Ukrainka przyszła umyć mu okna i zrobić generalne porządki. Janek wygląda sympatycznie, ale nie ściska mnie w dołku na jego widok, a to dobry znak – nie zakocham się w nim natychmiast po uszy. W dodatku mieszkanie kupił, a nie wynajął, bo wkrótce jego nazwisko pojawiło się na liście lokatorów. To znaczy, że ma pieniądze, ale jeszcze nie udało mi się ustalić, czym się zajmuje. Prowadzi bardzo uregulowany tryb życia, w telewizji ogląda głównie wiadomości i programy przyrodniczo-naukowe. Słucha lekkiego jazzu, co jest dla mnie do przyjęcia, i sam u siebie sprząta– Ukrainka była jednorazowym wybrykiem. Odkurzacz włącza zawsze w piątki po południu, a jeśli nie zdąży, to w sobotę rano. Oczywiście dowiedziałam się tego wszystkiego dzięki dyskretnej obserwacji i systematycznemu nasłuchowi. Mam ułatwione zadanie, bo mieszkanie Janka przylega do mojego kuchnią i kawałkiem dużego pokoju. Dzięki umiejętnemu posługiwaniu się emaliowanym kubkiem (szklanka się nie sprawdziła) oraz wizjerem w drzwiach jestem w stanie całkiem dobrze kontrolować jego poczynania. W ostateczności mogę jeszcze zajrzeć do sąsiedniego mieszkania, mocno wychylając się z balkonu, ale nie mogę robić tego zbyt często, bo raz prawie mnie przyłapał. Na razie nie przeszłam jeszcze do fazy ataku – za każdym razem, kiedy mijam go na klatce schodowej czy podwórku, odpowiadam tylko obojętnie na jego „cześć” i starannie unikam prowokowania rozmowy, a nawet dłuższego kontaktu wzrokowego. Ale już niedługo– właśnie mija szósty miesiąc obserwacji i wydaje mi się, że to dość. Zresztą zaczynam się niepokoić, że mi go jakaś raszpla sprzątnie sprzed nosa, bo trochę za długo jest sam jak na przeciętnego faceta.
Rozdział 3
W redakcji mój dobry humor pryska jak bańka mydlana, bo pierwsze, co widzę na moim biurku, to ogromna żółta kartka przylepiona do komputera: „Proszę o informacje na temat pierwszego prezentu dla czytelniczek do wtorku. Pozdrawiam serdecznie. Nacz. Red. Kinga”. Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto na samoprzylepnej notatce pisałby „pozdrawiam serdecznie”, że o podawaniu stanowiska nie wspomnę. Nie mam bladego pojęcia, co można by zaproponować i jak to zdobyć. Agnieszka radzi, żeby poszukać w internecie albo ostatecznie w książce telefonicznej wszelkich producentów taniego badziewia. W sumie to jakiś pomysł, więc sama przynoszę jej do przejrzenia „Panoramę Firm” od Elizy. Robię sobie kawę i postanawiam odpocząć przy „Cosmo”. Zanim jednak udaje mi się wciągnąć w pierwszy artykuł, przysiada się Zuzanna. Jakby nigdy nic – ta to ma tupet. Rzucam jej mordercze spojrzenie.
– Hej – mówi Zuzanna. – Masz coś z oczami?
– Z oczami? – pytam lodowato.
– Tak mrużysz.
– Wcale nie mrużę. I w ogóle… – przerywam, bo przecież obiecałam sobie, że się do niej więcej nie odezwę.
Zuzanna rozsiada się wygodniej.
– I co? Masz już dla nas gadżet?
– Mam – kłamię bez zmrużenia oka. – Znakomity.
– Tak? Jaki?
– Niespodzianka – odpowiadam zgryźliwie.
– Niespodzianka… – uśmiecha się Zuzanna lekko. – Słuchaj, jaką ja niespodziankę miałam wczoraj!
Milczę wymownie, ale jej to zupełnie nie zraża i zaczyna opowiadać. Kiedy Zuzanna zacznie kłapać dziobem, nic i nikt jej nie powstrzyma.
– Wyobraź sobie, stoję sobie na rogu Wilczej i Emilii Plater, godzina wczesna, bo dopiero po ósmej wieczorem. Czekam na tego mojego bałwana już prawie dziesięć minut przy krawężniku, aż tu nagle podchodzi jakiś gnojek. Całkiem sympatyczny, więc zachowuję się neutralnie. A on pyta: „Czy można?”. Nie wiem, o co chodzi, ale ponieważ mam postawę otwartą – sama powiedz, czy ja nie mam otwartej postawy? – i generalnie jestem za wolnością w każdym sensie rozumienia tego słowa, więc mówię, że można. On mnie pyta: „To gdzie?”. Skojarzyłam sobie te dwa pytania i pojęłam, że pyta, gdzie można. Ponieważ, tak jak powiedziałam, prezentuję postawę tolerancyjną i otwartą, odparłam, że wszędzie. A wtedy on mnie pyta, ile to ma kosztować. I wtedy mnie oświeciło. Zadziwiłam się, ponieważ ja zupełnie nie wyglądam na kurwę – sama powiedz, czy ja wyglądam na kurwę? – no, ale widać czasy się zmieniają i dziś nawet kurwa może wyglądać jak człowiek. Poniekąd nawet się ucieszyłam, że taka jestem jeszcze atrakcyjna, że mnie na ulicy zaczepiają młodzi całkiem sympatyczni faceci, nawet jeśli mnie biorą za kurwę, bo przecież do szpetnej by nie podeszli, nie? No więc zrobiło mi się miło, ale i zaintrygowało mnie, na ile taki facet może mnie wycenić, mówię ci, miał może ze dwadzieścia lat, nie więcej. Powiedziałam mu zatem, że dokładnie tyle, na ile wyglądam, ani grosza mniej, ani więcej i jak on myśli, ile to jest. A on, wyobraź sobie, patrzy na mnie i patrzy, ja się uśmiecham miło, a ten baran, ćwok ostatni mówi mi: „mam sto złotych” i czy to wystarczy. Wiesz, no powiem ci, że jakby mnie w twarz zdzielił. Oczywiście ja nie wiem, jakie są stawki i nie sądziłam, że mi powie: co najmniej tysiąc. Ale sto złotych? Po prostu poczułam się upokorzona. Pytam go więc, jak on sądzi, co ja mam sobie za te sto złotych kupić – patyczki do uszu czy co? I czy normalna kobieta może się zgodzić na harowanie za taką kasę? Jakkolwiek by było, to jest ciężka praca, szczególnie jeśli się trafi taki nieopierzony, niewydarzony gówniarz. I zapytałam go także, jak on by się poczuł, gdyby jakaś baba chciała, żeby ją