Ukochany wróg. Kristen Callihan

Читать онлайн.
Название Ukochany wróg
Автор произведения Kristen Callihan
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1622-3



Скачать книгу

spanikowany z pokoju, a sąsiedzi walili w ścianę.

      Uśmiecha się szeroko.

      – Nie wiedział o tym?

      – Spał tak twardo, jakby był w śpiączce wywołanej chrapaniem. A ja nie mogłam zmrużyć oka. – Wzdrygam się na samo wspomnienie; piła łańcuchowa tnąca głaz nie byłaby cichsza. – Może gdybym go kochała, jakoś bym zniosła te nocne koncerty. Bo trzeba przyznać, że seks był naprawdę super. Chłopak miał duży talent do…

      – Nie musisz tego rozwijać – przerywa z kamienną twarzą.

      Nie udaje mi się ukryć uśmiechu.

      – Skoro nie mogłam spędzić z nim nocy, jak miałam utrzymać związek? Nic by z tego nie wyszło. A ty? – odbijam pytanie.

      – Mogę z całym przekonaniem zapewnić, że jeszcze żadna kobieta nie oskarżyła mnie nigdy o chrapanie.

      – Ha, ha. Dobrze wiesz, o czym mówię. Masz dziewczynę, która będzie na mnie krzywo patrzeć, gdy się dowie, że tutaj mieszkam?

      Prycha kpiąco.

      – Mocno liczę na to, że dziewczyna, z którą się zwiążę, będzie mi ufała na tyle, żeby nie robić problemu z tego, że mieszka u mnie szefowa kuchni. Nie, nie mam stałej partnerki od czasu… Hm, twojej siostry. – Krzywi się z niesmakiem.

      – Serio? – wyrzucam z siebie piskliwie. Nie, nie wierzę. Dziesięć lat i żadnej bliskiej relacji? Przerażające. Sam była jego jedyną dziewczyną? Potem już z nikim nie zdołał się związać? Boże drogi, chyba nie chcę tu mieszkać z tą świadomością.

      Myśli o Sam ściskają mi wnętrzności. Mam nadzieję, że moja wściekłość dopada ją teraz i doprowadza do zimnych potów, gdziekolwiek jest.

      Macon robi minę.

      – Nie jestem stworzony do stałych związków. Nie bawi mnie to. Wolę randki.

      Teraz wierzę; a jednak Sam wypełnia przestrzeń między nami jak duch. A raczej poltergeist, bo nie byłaby typem cichego ducha.

      – Jest mi naprawdę ogromnie przykro z powodu zachowania mojej siostry – mówię nagle. – Wstydzę się za to, co zrobiła.

      Patrzy mi szybko w oczy, lekko marszczy brwi.

      – Samantha na ciebie nie zasługuje, Delilah. Nigdy nie zasługiwała.

      Uśmiecham się z wysiłkiem, trochę gorzko.

      – A ja nadal ją kocham. Co teraz?

      Dopijamy kawę w napiętej ciszy, myję filiżanki, Macon mi się przygląda.

      – Kolacja będzie gotowa za jakieś dwadzieścia minut – informuję.

      – Dobrze. – Chyba nie ma zamiaru się stąd ruszyć.

      – Chcesz, żebym nakryła do stołu tutaj?

      Ciepłe brązowe oczy nie patrzą na mnie.

      – Chcę, żebyś zjadła ze mną.

      Zastygam.

      – Umowa tego nie przewiduje.

      Przechyla głowę, tak jakby musiał mi się lepiej przyjrzeć. Cokolwiek widzi, jego rysy łagodnieją, wesołość wypełnia wzrok.

      – Boisz się ze mną jeść?

      – Nie boję się. – No dobra, boję. Jestem w jego orbicie niecałą dobę i już wszystko stoi na głowie.

      Gdy byłam nastolatką, wiedziałam dokładnie, jak sobie z nim radzić: szłam na czołówę, potem myślałam, jak ogarnąć zniszczenia. Ale obecny Macon rozbraja mnie chwilami szczerości i humoru. Flirtuje. Przekonuje. Pewnie namówiłby złodzieja, żeby oddał mu łupy.

      Zbyt długo się nie odzywam, twarz Macona mrocznieje.

      – Nic się nie zmieniło, prawda? Nadal widzisz we mnie diabła.

      – Macon… Dla mnie byłeś diabłem.

      Patrzymy na siebie, między nami narasta cisza. Intensywność jego spojrzenia jest tak duża, że staram się nie zadrżeć. W końcu on mruga, posępnieje.

      – Zjem kolację w gabinecie. Przyślij wiadomość, gdy już będzie gotowa.

      Zostawia mnie w kuchni, a ja bardzo staram się nie czuć winna – i nic z tego.

      DeeLight do SammyBaker: Czasem naprawdę cię nienawidzę.

      Bywa, że chcemy zepchnąć nieprzyjemne sprawy na dno świadomości. Liczymy, że jak nie będziemy o nich myśleć, to jakoś znikną. W tej chwili staram się udawać, że po prostu pracuję jako kucharz u słynnego aktora. Taki szczegół jak to, że tym aktorem jest Macon Saint, z całej siły wypieram.

      Jednak Macon nie pozwala się ignorować.

      Jak wynika ze szczegółowej instrukcji, gospodarz zrywa się skoro świt. Dla mnie to obłęd; gdyby ludzie mieli wstawać tak wcześnie, nie wymyśliliby zasłon.

      Ledwie otworzy oczy, ma dostać smoothie.

      Zielone, superfoods, z listą składników długą jak moje ramię: szpinak, kale, jabłka, algi… Dodaję wodę kokosową i połówkę banana dla odrobiny słodyczy, bez tego koktajl smakuje jak pasza dla krów.

      Właśnie nalewam płyn do dużej szklanki i przeklinam upiornie wczesną porę, gdy dostaję wiadomość.

      Czemu ja czekam?

      Przewracam oczami i odpisuję:

      DeeLight: Czy to jedna z tych zagadek: Jaki jest dźwięk jednej klaszczącej dłoni?

      A co powiesz na: Jaki jest dźwięk, gdy Macon wybiera 911, by zgłosić kradzież?

      Łajdak! Serio, mógłby się zdobyć na odrobinę wahania albo pokory.

      Możesz użyć tej groźby jeszcze trzy razy. Potem zobaczysz skierowany w twoją stronę wulgarny gest.

      Nie wiem, czy zwykle pije koktajl przez słomkę, ale znalazłam w szufladzie taką dużą i śmiesznie zakręconą. Wkładam ją do szklanki, gdy przychodzi nowa wiadomość.

      Umieram z niecierpliwości, żeby go zobaczyć. Przyjdź tutaj, chcę szybko zużyć swój limit gróźb.

      „Tutaj”, czyli do gabinetu na górze. Usytuowany w rogu domu, ma zabójczy widok i nieduży narożny wykusz ze ścianą okien. Macon siedzi właśnie za biurkiem, ma pejzaż niemal dookoła siebie. Ręką pokazuje, żebym weszła i kontynuuje rozmowę przez telefon.

      – Tak, Karen, prawie w porządku. Sińce na twarzy niemal zniknęły. – Nie patrząc, bierze ode mnie smoothie i zastyga, gdy śmieszna czerwona słomka trąca go w nos.

      Udaję, że nie wiem, o co chodzi; posyłam mu uśmiech, a Macon gromi mnie wzrokiem. Wciąż na mnie patrząc, wysuwa koniuszek języka i łowi nim koniec słomki. Ssie mocno przez skręconą dziecinną rurkę, policzki mu się zapadają, gdy próbuje zaciągnąć więcej smoothie. To powinno mnie śmieszyć, a jednak tak nie jest.

      Czuję na sobie każde mocne pociągnięcie.

      Szaleństwo. Czyste szaleństwo.

      Chcę wyjść, ale zatrzymuje mnie gestem i wskazuje pod oknem fotel ze skóry i z chromu. Czyli mam usiąść. Ha! Siadam, zakładam nogę na nogę i zniecierpliwiona kołyszę tą na górze.

      – Mam nową asystentkę – mówi do jakiejś tam Karen i posyła mi znaczące spojrzenie, gdy wrzuca słomkę do kosza. – Tak, całkiem nową. – Jego wargi unoszą się w lekkim uśmiechu.

      Teraz macham nogą z większym wigorem. Macon patrzy na nią, leciutko przymykając powieki. Dochodzę do wniosku, że to nie był najlepszy pomysł, żeby wkładać dżinsowe szorty, ściągające uwagę