Ukochany wróg. Kristen Callihan

Читать онлайн.
Название Ukochany wróg
Автор произведения Kristen Callihan
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1622-3



Скачать книгу

powiesz na to? Obiecasz, że nie będziesz zwracać się do mnie „Saint”, a ja odpiszę trzy miesiące z naszej umowy?

      Odwracam się do niego gwałtownie.

      – Co? Zwariowałeś? No raczej. Uszkodziłeś sobie mózg w czasie wypadku?

      Uśmiecha się diabolicznie.

      – Mam cię.

      Przez chwilę gapię się na niego oniemiała. Ma mnie? Ma mnie! Żar zalewa mi twarz.

      – Ty… ty… – wykrztuszam w końcu, bez namysłu łapię pomidora i rzucam.

      Nie porusza się zbyt szybko na tym wózku, ale udaje mu się skręcić; ostatecznie obrywa miękkim pociskiem nie w głowę, tylko w ramię. I śmieje się jak wariat.

      – Wynocha z mojej kuchni, złamańcu! – wrzeszczę, grożąc mu trzepaczką.

      – Już dobrze, dobrze – rży na całego, odwraca się i wyjeżdża z kuchni. Prawie go nie widzę, gdy jeszcze woła przez ramię: – Też mi ciebie brakowało, Ziemniaczku.

      Ma szczęście, że jest poza zasięgiem. Biorę kolejne jajko, wracam do pracy. I uśmiecham się nad trzepaczką.

      Rozdział 7

      Delilah

      Między komponowaniem menu, zakupami, rozpakowywaniem się i urządzaniem w nowej kuchni następnego dnia miałam niewiele do czynienia z Maconem. Wysłał wiadomość, że nie chce śniadania, lunch zjadł na górze (sałatkę z pieczonym kurczakiem i awokado z cytrynowym winegretem zaniósł mu North), a ja zajęłam się swoimi sprawami. Dostałam też informację, że do pracy asystentki przystąpię później, więc udało mi się pojechać do ulubionego dostawcy owoców morza i wrócić z soczystymi krewetkami i przegrzebkami.

      Moja kuchnia cateringowa była sterylną przestrzenią industrialną ze stalowymi blatami, z betonową podłogą, szarą wykładziną, ostrymi światłami i rzędami wiatraków w górze, generujących stały szum. Było w niej gorąco, gdy się gotowało, i chłodno w czasie porannych przygotowań. Żadnego komfortu, ale wszystko, czego potrzeba, żeby nakarmić tabuny ludzi.

      Kuchnia Macona jest ciepła i przyjazna. Drewniane deski podłogowe są jedwabiście gładkie. Słońce świeci przez okna; przez cały dzień wędruje po marmurowych blatach.

      Przytulna drewniana wnęka w narożniku wychodzi na ocean. Siedzę tam, piję latte zrobione w dobrym ekspresie i przeglądam czasopisma, których nie dotykałam całe miesiące; prowadząc biznes, nie miałam wiele czasu na relaks.

      A tutaj – gdzie słońce, ocean i piękno domu – chroniczne napięcie, które zagnieździło się w moim ciele przez ostatnie lata, powoli rozluźnia uścisk.

      W dużo wolniejszym rytmie niż w cateringu zaczynam szykować kolację. Gotowanie tutaj to zupełnie odmienny rodzaj przyjemności. Nie spieszę się. Zatapiam się w esencjonalności jedzenia, odgłosie rozcinania papryki, świeżym aromacie krojonego warzywa.

      Oddycham wolniej i głębiej jak podczas medytacji.

      Przestałam tak gotować nawet dla siebie. Przyrządzanie posiłków stało się wyścigiem, potrzebą udowodnienia talentu i równało się oddaleniu od tego, co tak bardzo kochałam.

      – O czym myślisz, Ziemniaczku?

      Macon siedzi na wózku nieopodal, w bursztynowej smudze słońca, która barwi jego skórę na ciepły brąz, podkreślając sińce pod oczami i zmarszczki przy ustach. Odchyla się na oparcie wózka, niby niedbale, ale widać, że jest obolały.

      – Właśnie rozmyślałam o tym, jak bardzo lubię gotować – odpowiadam, idąc do lodówki.

      – Dopóki nie zaczniesz ciskać pomidorami – rzuca lekko.

      Zerkam na niego ostro, a on patrzy na mnie niewinnie. Prycham i wyjmuję mleko.

      – Niestety, pomidory już się skończyły. Ale mam kalafiora, więc lepiej mnie nie prowokuj.

      – Auć! – Unosi ręce. – Będę grzeczny, przysięgam – tłumi uśmiech i robi znak krzyża na piersi, a potem podąża za mną wzrokiem, gdy biorę miód i przyprawy. – Zawsze poruszałaś się po kuchni tak, jakbyś tańczyła do muzyki, którą słyszysz tylko ty.

      Robię zdziwioną minę, serce mi zamiera.

      – Naprawdę?

      – Nie zauważyłaś? – Przesuwa kciukiem po poręczy wózka, nie patrzy na mnie. – Zazdrościłem ci tej swobody. Tego, że znalazłaś miejsce, do którego idealnie pasujesz.

      – Jedno miejsce. Ty wpasowujesz się wszędzie.

      Wzdycha, jego usta wykrzywia uśmiech, a może grymas?

      – Pozory mylą. – Kiwa głową w moją stronę. – Co szykujesz?

      – Latte z kurkumą. – Podstawiam mleko z przyprawami pod dyszę ekspresu, żeby się nagrzało i spieniło. Powietrze napełnia się aromatem: goździków, kardamonu, kurkumy i cynamonu.

      – Pachnie jak na Święto Dziękczynienia – zauważa, gdy nalewam kawę do dwóch filiżanek.

      – Proszę. – Podaję mu jedną, sama siadam na ławie.

      Podjeżdża do końca stołu, upija łyk.

      – Pyszna.

      – Mhm… Kurkuma ma działanie przeciwzapalne, łagodzi ból.

      Spogląda mi w oczy nad brzegiem filiżanki.

      – Nie jest tak źle.

      – Czemu mężczyźni udają, że ich nie boli, kiedy widać wyraźnie, że to nieprawda?

      – Bo nie lubimy, kiedy ktoś się nad nami roztkliwia – odpowiada z nikłym uśmiechem.

      – Chyba żartujesz. – Trzymam filiżankę w obu dłoniach. – Uwielbiacie być dopieszczani. Oczekujecie, że będziemy się nad wami trząść. Każdy chory facet to mistrz narzekania.

      W oczach Macona pojawia się błysk wyzwania.

      – Umyka ci istota całej sytuacji. – Stawia filiżankę na stole. Odrobina kremowej pianki przykleja się do kącika ust, zlizuje ją koniuszkiem języka. – Robimy to tylko wtedy, gdy spodziewany się, że kobieta przytuli nas, pocałuje i położy do łóżka.

      Policzki mi płoną, pewnie od parującej latte.

      Macon skupia na nich wzrok, robi dzióbek.

      – Więc jeśli tego nie oferujesz…

      – Pamiętaj o kalafiorze, Macon. Świetnie celuję.

      Śmieje się.

      – No, nie wiem… – W jego oczach zapala się iskra ciekawości. – Masz chłopaka, który zrobi ci piekło z powodu naszej umowy?

      Uśmiecham się do swojej filiżanki.

      – Trochę późno na takie rozważania, nie uważasz?

      – W sumie to nie mój problem. – Wzrusza ramieniem. – Pytam z ciekawości.

      – Mój ostatni związek skończył się parę miesięcy temu.

      Ach, Parker. Teoretycznie chłopak idealny. Słodki, lecz nie natrętny; miły do bólu. Odnoszący sukcesy marketingowiec z własnym mieszkaniem. Lubił pieścić kobietę oralnie, nie zasypiał zaraz po seksie, a to zawsze plus. Zostawiłam go bez wahania – najlepszy znak, że należało to zrobić.

      Macon odchyla się na wózku, splata ręce na brzuchu.

      – Co się stało?

      – Niedopasowanie.

      – Niedopasowanie? – Nuta sceptycyzmu, tak jakby zakładał, że gość mnie rzucił, tylko wstydzę się przyznać.

      Odstawiam