Название | Damy Władysława Jagiełły |
---|---|
Автор произведения | Kamil Janicki |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788308072462 |
Dla historii Anny Cylejskiej ważniejsze jest jednak to, co wydarzyło się przed bitwą. Herman II niewątpliwie lepiej od Luksemburczyka zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw wyprawy. Nim wyruszył w drogę, spisał szczegółowy testament. Polscy badacze nawet nie wiedzieli o istnieniu tego dokumentu. Także w Słowenii był on do niedawna ignorowany. Dopiero parę lat temu pochyliła się nad nim młoda historyczka z Uniwersytetu Lublany, Maja Lukanc. I podważyła wszystko, co dotąd myślano o relacjach półsieroty z jej opiekunem.
Na egzekutora ostatniej woli Herman wyznaczył kuzyna, Fryderyka z Ortenburga. W razie śmierci hrabiego to on miał przejąć zarząd nad Celje i opiekę nad rodziną do czasu, aż najstarszy z synów władcy osiągnie lata sprawne. Krzyżowiec prosił krewniaka, by zatroszczył się o jego matkę i doprowadził do skutku już zaplanowane małżeństwo następcy tronu. Zdawkowo wspomniał też o pozostałych dzieciach. Instrukcja w ich sprawie była prosta: należało im znaleźć narzeczone i narzeczonych „odpowiadających ich stanowi”. Herman nie zagłębiał się w szczegóły, bo na sercu leżały mu nie losy synów i córek, ale przede wszystkim… jego małej podopiecznej, Anny.
To ona jawi się jako główna bohaterka testamentu. Hrabia określił ją w dokumencie nie pełnym imieniem, ale poufale, wręcz czule, jako „Andlerin”, Anusię. Naciskał na Fryderyka, by ten zrobił, co tylko w jego mocy, by znaleźć dziewczynie najlepszego możliwego męża. Dla ułatwienia sprawy od razu wyznaczył konkretny posag. I to w kwocie wprost astronomicznej. Anna miała dostać taką samą górę złota co wcześniej jej matka – dwadzieścia tysięcy monet. Była to największa suma, jaką jakakolwiek kobieta wniosła do domu cylejskiego. Teraz zaś Herman był gotowy się jej wyzbyć, byle zapewnić Annie świetlaną przyszłość. Z troską i zapobiegliwością instruował nawet, jak dokładnie należy przeprowadzić wypłatę. Ułożył dla Anusi swoistą polisę ubezpieczeniową. Połowa posagu miała trafić do męża natychmiast, reszta zaś w ratach po dwa tysiące monet rocznie, pod warunkiem skonsumowania i utrzymania związku. Testament zawierał nawet zastrzeżenie, by wesele odbyło się w myśl miejscowych, styryjskich zwyczajów. Tak, by mąż nie próbował czasem kamuflować pochodzenia Anny i narzucać jej własnej kultury[24].
Zapomniany (i nigdy niezrealizowany) testament każe ostatecznie pogrzebać wywody Szajnochy i wszystkich jego naśladowców. Anna nie była żadnym Kopciuszkiem. Jeśli na cylejskim zamku komuś działa się krzywda, jeśli ktoś był tłamszony i ignorowany, to prędzej rodzone dzieci Hermana, ponad które wyniósł on przybraną córkę. Na pewno też nie ukrywano przed Anną jej niezwykłego pochodzenia, nie robiono tajemnicy z tego, że w jej żyłach krąży królewska krew, ani nie tajono, że jej matka pomogła rodzinie ogromnie się wzbogacić.
Przed krucjatą przeciw Turkom Anusia była oczkiem w głowie hrabiego. Pewnie to ona z największą obawą wyczekiwała wieści o wyniku kampanii, a potem modliła się po nocach o to, by dobry Bóg pozwolił jej protektorowi wydostać się z potrzasku. O tym, jak powitała opiekuna, o którym wszyscy sądzili, że zginął w dalekich krajach lub został zakuty w kajdany, źródła nie przechowały żadnych wieści. Tekst testamentu daje jednak pewną podstawę, by twierdzić, że także później Herman był dla podopiecznej jak najlepszy tata. Anna na pewno nie widziała w nim rabusia (jak chciała Urszula Borkowska) ani zbrodniarza (jak sugerował Karol Szajnocha), ale wybitnego władcę, obrońcę wiary i szlachetnego rycerza. Zresztą nie mogła inaczej, bo twierdzenia o sparciałej reputacji hrabiego to kolejna nadinterpretacja, by nie powiedzieć – bzdura.
Na wizerunku cylejskiej rodziny panującej, a także na honorze samego Hermana istotnie zaciążyły dwa haniebne epizody. Anna nie mogła się jednak nimi brzydzić i na ich skutek pogardzać „uczuciami przyjaźni i miłosierdzia” ze strony zbrukanych krwią krewnych. Nie mogła, bo do obu wydarzeń doszło… kilka dekad później, długo po tym, jak hrabianka opuściła podalpejskie doliny. A nawet – już po jej śmierci.
Około 1422 roku Fryderyk II, pierworodny (a wówczas też jedyny żyjący) syn posuniętego w latach hrabiego, niespodziewanie stał się wdowcem. Oficjalnie nikt nie wysunął oskarżeń, ale powszechnie twierdzono, że to sam krewki następca tronu zamordował żonę, z którą od lat żył w separacji. Mordercą określali go zgodnie zarówno konkurenci rodu, jak i jego najwierniejsi stronnicy. Z faktów doskonale zdawał sobie sprawę także Herman II. I dał upust złości, gdy tylko wyszło na jaw, że Fryderyk usunął połowicę, bo ta zawadzała mu na drodze do zawarcia nowego, niezwykle raptownego związku. Na ślubnym kobiercu stanął z prostą szlachcianką bez majątku i wpływów, Weroniką z Desenice. Hrabia nie wyraził zgody na ożenek, a gdy ten mimo sprzeciwu sfinalizowano, doprowadził do aresztowania kobiety pod zarzutem uprawiania czarnej magii. Pod naciskiem władcy podejrzana stanęła przed sądem i… została uniewinniona. Herman II nie zaakceptował jednak werdyktu, wtrącił Weronikę do lochu, a następnie kazał ją stracić w sposób właściwy dla czarownic: poprzez utopienie. Historia odbiła się szerokim echem już za jego czasów, a potem odżyła w epoce romantyzmu. Na jej kanwie powstawały spektakle, powieści, dzieła poezji. Do dzisiaj Słoweńcy z chęcią oglądają tragiczną parę zakochanych, Fryderyka i Weronikę, na deskach teatrów[25]. Otaczającą ich legendę niewątpliwie znał też Karol Szajnocha. I tylko nie sprawdził dat i nie pomyślał, czy o podwójnej zbrodni Anna Cylejska mogła w ogóle wiedzieć.
ŁZY WIELKIEJ RADOŚCI
Dla królowej Jadwigi jedna prawda nie ulegała wątpliwości: korona jest najważniejsza. Nawet w gorączce, przykuta do łoża i w pełni świadoma nadciągającego końca, walczyła o utrzymanie ciągłości władzy i jedności kraju. Dlaczego jak lwica biła się o nie swoją przyszłość? Odruchowo nasuwa się myśl, że działała w interesie córki. Jeśli rację miał Długosz i przed władczynią do ostatnich chwil tajono prawdę o losie Elżbiety Bonifacji, to Andegawenka mogła się łudzić, że zabezpiecza perspektywy następczyni tronu. I że osłaniając Jagiełłę, przede wszystkim daje tarczę swojemu dziecku. Taki scenariusz wygląda jednak przekonująco tylko na pierwszy rzut oka.
Kroki, które poczyniła królowa, sugerują, że wiedziała ona znacznie więcej, niż sądził kronikarz. A pewnie też więcej, niż dawała poznać mężowi. Gdyby Jadwiga istotnie wierzyła, że jej córka przeżyje, nie miałaby żadnego interesu w tym, by na gwałt szukać Władysławowi nowej żony. Nie zniknęłyby przecież podstawy jego władzy: król miałby pełne prawo pozostać nad Wisłą, jeśli nie w roli małżonka „przyrodzonej pani”, to przynajmniej jako ojciec i opiekun królewny dziedziczącej krew Piastów. Z kolei Elżbieta Bonifacja miałaby prawo przejąć tron. Bo choć dawniej zakazywano sukcesji w linii żeńskiej, ograniczenie to zostało zniesione w celu ogłoszenia królem samej Andegawenki.
W takich okolicznościach aranżowanie związku Jagiełły z kolejną potomkinią polskiej dynastii zadziałałoby tylko na szkodę królewny. Jadwiga musiałaby przecież liczyć się z tym, że jej córka zostanie zepchnięta w cień przez nową panią Wawelu, a następnie zastąpiona przez córkę bądź syna z kolejnego królewskiego związku. Interesy Elżbiety Bonifacji zabezpieczyłoby tylko długie wdowieństwo Władysława Jagiełły. Na pewno też bardziej by jej się opłacał ślub króla z obcą damą niż z Piastówną z głównej linii rodu.
Jadwiga zignorowała wszystkie zagrożenia. Najwidoczniej więc miała świadomość, że jej jedyna córeczka urodziła się słaba, chora i że Pan lada dzień zabierze ją do siebie. Zamiast się załamać, postanowiła dobrze wykorzystać ostatnie chwile. Podczas gdy inni władcy niemal zawsze działali w interesie swoim lub swojego rodu, a kraje traktowali jak prywatną własność, ona robiła, co mogła, by pomóc poddanym. A pewnie też mężowi, z którym przez lata głównie darła koty.
Na samej propozycji ślubu z Anną Cylejską królowa nie poprzestała. Wkrótce po tym, jak choroba zaczęła podkopywać jej siły, na