Zjadacz czerni 8. Katarzyna Grochola

Читать онлайн.
Название Zjadacz czerni 8
Автор произведения Katarzyna Grochola
Жанр Современные любовные романы
Серия
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788308072394



Скачать книгу

przez kotka – piskał i męża zdenerwował.

      To mu powiedziała, że jeszcze raz, a odejdzie. Kto by przypuszczał, że w niej tyle odwagi siedzi. Przecież to chudzina z tej Władzi…

      – Proszę, niech Władzia ze mną usiądzie.

      Stała tam, przy drzwiach…

      – A gdzie ja tam będę z panią do jednego stołu siadać! Nie wypada!

      – Władzia nie będzie mnie uczyła, co wypada, a co nie!

      Ona mnie chciała uczyć! W żadnym wypadku nie mogłam sobie na to pozwolić. Proszę siadać! I musiała usiąść. Gdzież te czasy, kiedy do służby mówiło się raz?

      I potem już siadała. Nie znoszę braku dyscypliny. Nie znoszę!

      Koty by mi tak nie przeszkadzały, gdyby nie to, że one zawsze własnymi drogami… Już nawet mówiłam: niech Władzia drzwi trochę uchyli, bo to przecież niemożliwe, żebym ja śledziła, co to stworzenie robi…

      Ten jej kotek lubił tutaj leżeć, na bufecie. Jak on tu wskakiwał? Wieczna zagadka… I nigdy nic nie zrzucił. Przecież on miał tę nóżkę taką… taką jakąś… uszkodzoną. Nie tylko przez kopniaka, podobno przez okno też wypadł, jak znam życie, to go mąż Władzi wyrzucił, dobrze, że nie było tak wysoko jak tutaj… Może wolałabym mieszkać na parterze… Chociaż na parterze to głośniej jest… Tak, zdecydowanie głośniej. To już lepiej na piętrze, człowiek się musi powspinać trochę, ale chodzenie dobrze na serce robi.

      Co ona, bidula, z tym swoim mężem miała, to nawet myśleć szkoda!

      No ale przecież nie mogłam pozwolić, żeby te… te kłaki latały wszędzie! Powiedziałam: niech Władzia tu koszyk postawi… Ten koszyczek, co tam stoi… Nie? Chyba go przeniosłam do jej pokoju… Wydawało mi się, że gdzieś tu był. Chyba nie wyrzuciłam… A może ona coś z nim zrobiła… Niech ten koszyczek wymości czymś, żeby mi to stworzenie po meblach nie biegało, bo tego nie zniosę! Niech przynajmniej jakiś porządek będzie. To nie był głupi kot… Przez niego Władzia odeszła od męża…

      – Musiałam odejść, proszę wielmożnej pani, bo człowiek musi być dobry dla zwierząt, bo one słabsze i potrzebują jego opieki – mówiła. – Ten kotek oprócz mnie nikogo nie ma.

      Otworzę tu trochę drzwi, niech powietrza więcej będzie… Przestrzeni trochę… One zresztą zawsze były takie uchylone…

      I łatwiej Władzię słyszałam, jak już chodzić nie mogła, to znaczy Władzia mnie łatwiej mogła usłyszeć. Już potem… Niech tak będą, tak wygodniej… I powiedziała Władzia, że w życiu to się nie wolno tak pomylić, jak ona się pomyliła… A przecież ona tego męża kochała! Wiem, bo płakała po nocach… Przez pierwsze miesiące to trudno mi było zasnąć, drzwi musiałam zamykać. A Władzia mi tłumaczyła, że zły to on nie był, nie, ale za kota to ona była odpowiedzialna. I mu tak zrobić nie mogła, żeby go na cierpienie wystawiać.

      Wtedy to moje ogłoszenie znalazła, bo gazetę chyba po raz pierwszy w życiu kupiła. I kota wzięła, i odeszła. Tylko kot jej schudł…

      Przychodzi do mnie i mówi:

      – Proszę pani, kot mi schudł. Może za domem tęskni? Czy to prawda, że koty do miejsca się przywiązują?

      Mówię:

      – Władziu, on do ciebie przywiązany.

      A Władzia:

      – Bo wie pani, ja tam już wrócić nie mogę. Bo kot, proszę pani, nie człowiek… On potrzebuje miłości.

      I do weterynarza go wzięła.

      Niedługo powinni być.

      Bardzo się cieszę, że przyszliście, naprawdę bardzo mi miło…

      Ileż to lat temu on wyjechał na stałe? Już prawie osiemnaście. Cyprian przez Władzię wyjechał… Któż mógł przypuszczać, że tam zagrzeje miejsce. Anglia mi ich zabrała… Mnie też załatwiła… Co mnie podkusiło, żeby jej opowiedzieć o Krzysztofie! Dlaczego? Tak jakoś… Paczki odbierała przez lata… Kiedyś mnie pyta:

      – Kto tak dba o panią?

      Zanim się zorientowałam, co mówię, powiedziałam:

      – Ojciec Cypriana.

      – Przecież on nie żyje.

      – Żyje, droga Władziu, żyje, choć tak, jakby nie żył…

      – Żyje! – ucieszyła się Władzia.

      Nic nie rozumiała. Przecież takie czasy… Cyprian ani szkoły, ani studiów by… Z takim pochodzeniem… Z ojcem, który uciekł na Zachód… Syn wroga! A Władzia mówi, że Cyprian studia dawno skończył i że prawda mu się należy. Ojciec mu się należy!

      Tłumaczę:

      – Władko moja, teraz???

      A ona spojrzała – jak to ona potrafiła – i mówi:

      – Pani nie powie, to ja powiem.

      – Władziu, na litość boską! Przecież ty nie wiesz, co to dzieci!

      No tego wybaczyć sobie nie mogę…

      A Władzia, że owszem, nie wie. Że może jakby dziecko miała, to inaczej by na swojego Buraska patrzyła. Ale wie, że prawda się każdemu należy. Że ona dziecko straciła, jak mąż ją pobił, i nie zaciążyła więcej, ale wie, że dziecku prawda też się należy.

      Och, nigdy bym się pewno nie dowiedziała, gdyby nie ta moja… niedelikatność… Mówię:

      – Przepraszam, Władziu, przepraszam…

      A ona jakby nie słyszała, tłumaczy mi, że Stach po tym zwolnieniu z pracy taki nerwowy się zrobił, ale był dobry, bo jej nie zostawił, jak poroniła! Mój Boże…

      Filiżanki jakieś nieświeże, powinnam była przetrzeć troszkę… A on pił, biedak, z żalu, bo ona już nigdy miała dziecka nie urodzić, to co on miał robić? Ale jej nie zostawił… Chociaż bez dzieci – jaka to rodzina.

      – Ale jak już jest rodzina, proszę pani, to w kłamstwo iść nie wolno. Bo dziecku się należy i ojciec, i matka… – I męczy mnie, że mam powiedzieć.

      – To się nazywa szantaż, Władziu!

      A ona mówi, że słów takich nie zamierza używać ani ich się uczyć, bo całe życie była porządna, ale mam mu powiedzieć.

      Co ja mu powiem?

      A o służbę tak trudno… Ani chwili bym się nie zastanawiała przed wojną. Ale przed wojną to było nie do pomyślenia, żeby służba się odzywała niepytana.

      A Władzia mi mówi:

      – Pani to jak Stach… On to samo… Drzwi mu przeszkadzały roztworzone… Tylko drzwiami prasnąć…

      W życiu swoim nie prasnęłam drzwiami! A Władzia mi imputuje podobieństwo do… Bardzo, bardzo dobrze, że ją zwolniłam! Tak trzeba było… I to wcześniej, nie męczyłaby się może…

      Ale na to zgodzić się nie mogłam! I świętej pamięci Krzysztof miałby zmartwychpowstać? Z grobu się podnieść, żeby Władzinym pragnieniom prawdy zadośćuczynić? Jak gdyby te czasy, w jakich Cyprian się chował, nieważne były! Te lata pięćdziesiąte! Przecież…

      I jak Cyprian przyszedł, Władzia tę serwetę z mereżką ściągnęła, obrus świeży położyła i patrzy na mnie znacząco! Poszła do kuchni zaparzyć herbatę, ale drzwi zostawiła otwarte. Wraca i szepce:

      – Boi się pani?

      Ja? Boję się, też coś, po prostu uległam… Zdecydowałam, że teraz, po tylu latach, mogę powiedzieć prawdę…

      Jak