Название | Nasze niebo |
---|---|
Автор произведения | Sylwia Kubik |
Жанр | Любовно-фантастические романы |
Серия | |
Издательство | Любовно-фантастические романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8201-052-7 |
Monika odeszła do sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Maciej odruchowo spojrzał w kierunku pokoju Kuby, obawiając się, że chłopak się obudzi. Na szczęście spał mocno. Podszedł do kuchni i nalał sobie szklankę wody, choć właściwie miał ochotę na coś mocniejszego. Ślub z Moniką byłby wystarczająco doniosłym wydarzeniem w jego życiu. O tym, żeby zawrzeć go w kościele, nigdy nie myślał i nawet nie zamierzał myśleć.
*
Przerwy mijały szybko, w przeciwieństwie do lekcji, które zazwyczaj strasznie się dłużyły. Tomek w każdej wolnej chwili biegł do Wiktorii, żeby spędzić z nią chociaż kilka minut. Szkoła mieściła się w kilku budynkach i zdarzało się, że musiał pokonać naprawdę spory dystans, żeby dotrzeć do Wiki. Zawsze witała go szerokim uśmiechem i to była najpiękniejsza nagroda za jego poświęcenie. Żałował jednak, że mogą spędzać ze sobą tak niewiele czasu. Wiki mieszkała w internacie, a on musiał wracać zaraz po szkole do domu, bo później nie było autobusu. Ojciec kilka razy zgodził się przyjechać po niego wieczorem i wtedy mógł z Wiki spędzić więcej czasu. Niestety zdarzało się to rzadko, bo w gospodarstwie jesienią wciąż było dużo pracy, a tata musiał się jeszcze opiekować mamą, której ze względu na ciążę nie wolno się było przemęczać.
Na szczęście szybko wtopił się w nowe środowisko i złapał dobry kontakt z kolegami z klasy. Dziewczyny omijały kierunki rolnicze, więc w klasie miał samych chłopaków. Wszyscy mieli nadzieję przejąć po rodzicach gospodarstwa i je unowocześnić, tak by przynosiły sensowne zyski. Potrafili godzinami rozmawiać o nowych technologiach i sprzęcie. Od małego pomagali w pracach polowych i przy hodowli zwierząt, nie wyobrażali sobie więc innego życia gdzieś poza wsią. Po co uciekać od tego, co jest dobre?
Wiktoria podchodziła do swej przyszłości zupełnie inaczej. Początkowo myślała o zostaniu dietetykiem, więc wybrała klasę o kierunku technik żywienia, ale ostatecznie zdecydowała się na technikum informatyczne. Wiedziała, że po informatyce ma szansę na dobrze płatną pracę, a nawet na studia. Mogłaby pracować i się uczyć. Nie myślała właściwie o niczym innym jak o ucieczce ze wsi, bo czuła, że gdy wróci do Brzozówki, na zawsze utknie w swym patologicznym domu, przy matce, jej kolejnych facetach i powiększającej się gromadce dzieci. Nie po to wywalczyła możliwość nauki w technikum, by zaprzepaścić swoją szansę. Niestety szybko okazało się, jak bardzo nie pasuje do swojej klasy. Wszyscy mieli własne komputery i znakomicie radzili sobie z ich obsługą. Co chwilę wymieniali się informacjami o nowinkach technologicznych, o grach i parametrach sprzętu. Ona mogła korzystać wyłącznie ze starego peceta dostępnego w szkolnej bibliotece. Nieustannie musiała się mierzyć z niewybrednymi docinkami na swój temat, ale postanowiła sobie, że nie będzie się tłumaczyć. Wzruszała ramionami i zbywała przytyki kolegów. Nie obchodziły ją ich złośliwości. Tak bardzo cieszyła się, że może uczyć się w technikum, że nie zamierzała się poddawać. Za dużo ją kosztowało przekonanie mamy do tej szkoły. Gdyby nie pani Karolina, pewnie w ogóle by się nie udało.
– To co, Wiki? – zagadnął Tomek, zerkając na telefon. – Zaraz koniec przerwy...
– Ale co? – zapytała, rozkojarzona.
– Nie słuchasz mnie... – Tomek wywrócił oczami. – Pytałem, czy idziesz ze swoją klasą do kina. Podobno macie jakieś wyjście integracyjne.
– Jadę do domu, dziś piątek – odpowiedziała krótko, wzruszając ramionami.
– Chyba dobrze byłoby pójść... – stwierdził z troską Tomek, którego dziwiła decyzja Wiktorii. – Przecież mój tata po ciebie na pewno przyjedzie. A jak nie masz kasy, to ci przecież pożyczę – dodał cicho, nie chcąc sprawić dziewczynie przykrości. Dobrze wiedział, że poza brakiem możliwości powrotu do domu to właśnie brak funduszy może być realnym powodem unikania popołudniowego wyjścia z klasą.
– Nie, dzięki. Po prostu nie mam ochoty.
– Wiki, może jednak warto?
– Co warto? – odpowiedziała, zdenerwowana. – Przecież i tak mają mnie za dziwną! Tylko ja się tak przejmuję nauką i ocenami... Oni nie rozumieją, dlaczego tak bardzo mi na tym zależy. A przecież za wyniki można dostać stypendium...
– No to właśnie podczas takiego spotkania z klasą mogłabyś im się pokazać z innej strony... Przecież fajna z ciebie dziewczyna... Na pewno byś się z nimi zakumplowała... – drążył dalej, patrząc jej głęboko w oczy.
– Ale ja nie chcę! Zrozum wreszcie! Po co mi to? Jak w podstawówce bimbałam i olewałam naukę, to mnie krytykowali, że na wszystko mam wylewkę, i wyśmiewali od nieuków i patologii. Jak się uczę, to też źle. Teraz nagle stałam się kujonem, dziwolągiem i nie wiadomo czym jeszcze. Wiesz, gdzie mam ich zdanie? – zapytała ze złością.
– Wiki, bo ty tak ze skrajności w skrajność. U ciebie nie ma nic pomiędzy. Albo nic nie robisz, albo angażujesz się na maksa. Czasami trzeba trochę wyluzować. Klasa też jest ważna...
– To sobie luzuj! Mnie po prostu musi się udać. Nie mogę pozwolić sobie na poprawki czy zostanie na drugi rok. Jak zawalę, to matka nie pozwoli mi chodzić dalej do technikum – odpowiedziała ze złością. – Myślałam, że przynajmniej tobie nie muszę tego tłumaczyć!
– Przepraszam... Po prostu... – nie dokończył, bo Wiktoria gwałtownie mu przerwała.
– Skończmy tę rozmowę, okej? Zaraz będzie dzwonek, a przecież masz lekcję w drugim budynku. Idź już – powiedziała obcesowo i odeszła w stronę swojej klasy. Była na Tomka wściekła. Kto jak kto, ale on powinien rozumieć więcej, a zachowywał się dokładnie tak, jak ta rozpieszczona dzieciarnia z jej klasy.
Tomek niechętnie odszedł w stronę wyjścia. Zachowanie Wiktorii dało mu do myślenia. Chyba faktycznie się zagalopował. Nie spodziewał się, że nawet taki nastoletni związek to taka trudna sprawa. A przecież znał sytuację Wiki i powinien być dla niej bardziej wyrozumiały. Jak mantrę powtarzał sobie słowa mamy, która radziła mu, żeby swoją dziewczynę wspierał i starał się zrozumieć. „Jak to wszystko ogarnąć?”, zastanawiał się, kiedy siedział już w klasie i bezmyślnie wpatrywał się w tablicę. Z lekcji nie zapamiętał nic. Jedyne, do czego doszedł, to to, że kobiety są skomplikowane. Postanowił jednak nie odpuszczać i porozmawiać z Wiktorią na spokojnie po lekcjach. Miał nadzieję, że do tego czasu foch jej minie i będzie bardziej otwarta na racjonalne argumenty.
Po zajęciach poszedł pod budynek internatu i cierp-liwie czekał, aż Wiktoria spakuje torbę i wyjdzie. Było przyjemnie ciepło, więc wystawił twarz ku jesiennym promieniom słońca. Lubił piątkowe powroty, bo w perspektywie miał weekend. A w weekend istniała szansa na choć krótkie spotkanie z Wiki. Co prawda przez całą sobotę walczyła z bałaganem we własnym domu, starając się jakoś ogarnąć młodsze rodzeństwo, ale przynajmniej część niedzieli mieli już dla siebie. Wiki z ulgą wyrywała się na spacer czy do kościoła.
Zresztą i on chętnie wychodził z domu. Babka Weronika na dobre się już u nich zakotwiczyła. Jeszcze kilka tygodni temu łudził się, że babcia zostanie tylko na kilka dni, ale rozgościła się na stałe, tłumacząc swoją obecność koniecznością pomocy mamie. Oczywiście nie było takiej potrzeby, bo sami sobie świetnie radzili, ale babka jak zwykle wiedziała lepiej. Naprawdę podziwiał mamę, że wytrzymuje z nią całymi dniami. On, podobnie jak jego młodsza siostra Dominika, przez większość dnia był w szkole, a tata – na gospodarstwie. Mama ze względu na ciążę całe dnie spędzała w domu w towarzystwie gderliwej babki.
– Daj tę torbę – zaproponował, gdy tylko ujrzał wychodzącą z internatu Wiktorię. Od razu zapomniał o swoich domowych problemach. Teraz liczyła się tylko Wiki. – Przepraszam cię za to na przerwie.